"Policja zatrzymuje jadących wzdłuż Pola Mokotowskiego rowerzystów. To jest już gruba przesada. Czy wszystkie auta przejeżdżające obok al. Żwirki i Wigury też są zatrzymywane?” - alarmuje na Twitterze rzecznik stowarzyszenia Miasto Jest Nasze, Beniamin Łuczyński. Doniesień o tym, że policja zatrzymuje rowerzystów, jest w mediach społecznościowych coraz więcej.
Funkcjonariusze pytają o cel podróży rowerzystów - jeśli nie zmierzają oni do pracy, a korzystają z roweru w celach rekreacyjnych, mogą zostać ukarani mandatem. Rowerzyści alarmują, że w tym czasie ulicami przemieszczają się samochody, a ich kierowców nikt o cel nie pyta.
"To, co wyprawia policja z rowerzystami w ostatnich dniach, jest chore i jest to zwykle łamanie prawa. Panie rzeczniku, Mariuszu Ciarko, czy naprawdę polska policja w najtrudniejszym dla kraju czasie nie ma nic pilniejszego do roboty?" - pyta na Twitterze Jan Mencwel z MJN. "Pod moim domem policja zatrzymała rowerzystę. Oczywiście dziesiątki aut przejeżdżają bez problemu. Bo niby rower=rekreacja. A przecież dla wielu to normalny środek transportu!" - pisze Leszek Jażdżewski z Liberte.
Według wprowadzonego przez rząd rozporządzenia na zewnątrz można wychodzić jedynie w celu realizowania najpilniejszych potrzeb życiowych (wyjście do pracy, na zakupy, na krótki spacer w celu zachowania zdrowia psychicznego).
Definicja jest jednak nieprecyzyjna, więc - jak wskazują prawnicy - wiele zależy od interpretacji policjantów. - Na miejscu rowerzysty nie przyjmowałbym się mandatu. Chciałbym, by sąd zajął się sprawą. Te unormowania nie mają podłoża konstytucyjnego. Są bezprawne - powiedział w rozmowie z "Wyborczą Warszawa" mec. Jacek Dubois. Jak dodał, konstytucyjne uprawnienia władza może ograniczyć, wprowadzając stan nadzwyczajny. - Wtedy takie ograniczenia byłyby zgodne z prawem i bym się do nich zastosował. Władza nie wprowadziła stanu nadzwyczajnego z powodu swoich partykularnych interesów, a nie dobra obywateli - dodał.
Sprawa dotyczy także innych miast w Polsce. Jak opisywaliśmy, karę w wysokości 12 tys. zł zapłacił m.in. rowerzysta z Krakowa, który jeździł rowerem po Bulwarze Kurlandzkim.