W grupie sąsiedzkiej mieszkańców warszawskiego Gocławia na Facebooku pojawiło się zdjęcie. Opublikowała je pani Alicja, która ma dość tego, że wychodząc z bloku musi wąchać odór psującego się jedzenia.
Pani Alicja chciała ostatnio poćwiczyć na plenerowej siłowni na Gocławiu na warszawskiej Pradze-Południe. Szybko jednak zrezygnowała, gdy poczuła odór psującego się jedzenia. Okazało się, że jeden z mieszkańców wyrzucił tam zepsute jajka i coś co wygląda na makaron. Dodaje, że ktoś robi to w tej okolicy cały czas. "Jakiś flejtuch notorycznie wyrzuca tam odpadki" - pisze.
Może przypomnę. Miejscem na takie śmierdzące, spleśniałe odpadki jest kosz na śmieci, a nie trawniki na osiedlu - pisze pani Alicja.
Osoby, które zobaczyły post jej zawtórowały. Nie znalazła się ani jedna osoba, która broniłaby wyrzucania jedzenia na osiedlowe trawniki. Wszyscy uważają, że to ohydna praktyka.
Nic dziwnego, że Gocław jest jednym z najbardziej zaszczurzonych części Warszawy - pisze pan Michał.
Mieszkańcy Warszawy dodają, że sami wielokrotnie spotkali się z takim zachowaniem. Wielu z nich uważa, że dotyczy ono głównie starszych osób. "To robią starsi ludzie, którym nie przemówi się już nijak do rozumu. Mam wrażenie, że kiedyś się resztki z obiadu pod chałupą zwierzakom wyrzucało i tak w nich to siedzi, że argumenty logiczne nie docierają. Oni myślą, że robią dobrze" - pisze pani Ewa.
Mogłoby się wydawać, że tabliczki oraz ogłoszenia informujące o zakazie wyrzucania jedzenia będą skuteczne. Niestety, doświadczenia warszawiaków pokazują, że nie mają one żadnej mocy.
"W miejscu, gdzie ludzie wyrzucali odpadki "dla ptaszków", administracja postawiła tabliczki z zakazem, ale ktoś tabliczki połamał i wyrzucił, a resztki jedzenia nadal tam są" - pisze pani Ewa.
"W okolicach rozdzielni prądu za sklepem jest taka "banda dokarmiaczy". Kiedyś pojawiła się tam oficjalna tabliczka osiedla o zakazie wyrzucania śmieci (karmy), wytrwała jeden dzień..." - dodaje pan Jacek.
Widać to również na zdjęciach wysłanych do nas do redakcji przez pana Marcina, który mieszka na warszawskim Kamionku. W bloku wisi kartka z informacją, aby mieszkańcy nie wyrzucali przed budynek resztek jedzenia, a przed blokiem... kilka rozwleczonych kromek chleba i gołębie.
Czy można dokarmiać ptaki chlebem? Fot. Metrowarszawa.pl
Warszawiacy mówią, że z jedzeniem, które często leży na trawnikach osiedli jest jeszcze jeden problem - psy. Właściciele tych zwierząt muszą bardzo uważać, aby ich pupile nie najadły się spleśniałych resztek. Pan Maciej mówi, że nauczony doświadczeniem, zawsze gdy wychodzi z psem na spacer, zakłada mu kaganiec.
Nie sposób jest nie trafić na takie "żarełko". Kiedyś dopadł do tego "czegoś" i się zatruł - dodaje.
Warszawiacy mówią, że jedzenie wyrzucane jest w nadziei, że pożywią się nim ptaki. Okazuje się jednak, że dokarmiając je nie tylko im nie pomagamy, ale wręcz im szkodzimy. Po pierwsze trzeba wiedzieć, że ptaków nie można dokarmiać chlebem.
Stanisław Łubieński, pasjonat ptaków, mówił w rozmowie z Metrowarszawa.pl, że chleb jest dla ptaków jedynie wypełniaczem i nie ma żadnych wartości odżywczych. Co więcej, może być dla nich śmiertelnym zagrożeniem.
Ludzie zwykle pozbywają się z domu nieświeżego pieczywa, a takie może ptakom poważnie zaszkodzić. Spleśniały to już śmiertelne zagrożenie. Szkodliwy jest też chleb na zakwasie. Karmienie wyłącznie pieczywem może prowadzić do zwyrodnieniowych chorób piór (tzw. anielskie skrzydło) - mówi Stanisław Łubieński.
Łubieński dodaje, że jeśli już koniecznie chcemy dokarmiać ptaki, możemy to robić ziarnami zbóż, słonecznikiem, drobnymi kaszami i rozłupanymi orzechami. Najbardziej pożądane są nasiona zawierające dużo tłuszczu. Dobrym rozwiązaniem jest jednak słonecznik - w dodatku jest tani i łatwo dostępny.
Pomimo że wiele osób o tym wie, zawsze znajdą się osoby, do których to nie dociera. Pani Ewa napisała pod postem, że niedawno wiedziała kobietę dokarmiającą wrony... płatkami fitness z czekoladą.