W tym roku zarejestrowano znaczny wzrost osób, które chcą głosować w wyborach samorządowych w Warszawie. Zmiana może wynikać z planowanego "przekrętu" jednego ze sztabów wyborczych - twierdzi dziennik "Rzeczpospolita".
- Plan jest taki, by w dniu wyborów zwieźć z Polski autobusy ludzi, którzy podjadą pod lokal wyborczy i wrzucą głos na faworyta. Wszystko lege artis - mówi informator "Rzeczpospolitej".
Jak to możliwe, skoro wyborcy muszą być mieszkańcami danego miasta? Okazuje się, że ominięcie tego wymogu jest prostsze, niż mogłoby się wydawać. Zgodnie z nowymi przepisami, podczas rejestracji nie jest wymagany już dokument potwierdzający, że obywatel mieszka w danym mieście - meldunek, umowa najmu mieszkania czy umowa o pracę. Wystarczy tylko deklaracja.
Sprawę ułatwia dodatkowo to, że wnioski o wpis do rejestru głosujących można składać elektronicznie za pośrednictwem strony internetowej Ministerstwa Cyfryzacji.
Warszawski Urząd Miasta nie ma możliwości weryfikacji, czy dana osoba faktycznie mieszka w deklarowanym mieście czy nie. Nikt nie sprawdza, czy składający wniosek mieszka pod danym adresem. Nie ma na to czasu, cały proces wydawania decyzji trwa tylko trzy dni.
Czy faktycznie jeden ze sztabów wyborczych przywiezie mieszkańców innych miejscowości do Warszawy w dniu wyborów? Tego nikt nie może potwierdzić. Kandydaci na prezydenta stolicy uważają, że to możliwe. Sztaby Rafała Trzaskowskiego, Patryka Jakiego i Jana Śpiewaka zgodnie w to nie wierzą.
Fakt jest jednak taki, że w tym roku liczba osób deklarujących chęć głosowania w Warszawie jest naprawdę duża. Rzecznik warszawskiego ratusza, Bartosz Milczarczyk mówi, że w całym 2017 roku do rejestru wpisało się 247 osób, natomiast w ciągu pierwszych dziewięciu miesięcy 2018 roku - 2234 osoby. Możliwe jednak, że jest to po prostu związane ze zbliżającymi się wyborami, w których niezameldowani w stolicy warszawiacy chcą głosować.
Bartosz Milczarczyk mówi jednak, że sztuczne pompowanie wyborców nie byłoby niczym nowym. Dodaje, że podczas poprzednich wyborów samorządowych zdarzało się już, że deklarowano, że w 30-metrowej kawalerce mieszkało 45 osób.