"Wracałam do domu z trójką dzieci, z których jedno było z wózku. Ucieszyłam się, że nie musiałam długo czekać na autobus linii 143, ale moja radość nie trwała zbyt długo. Ledwo zdążyłam wejść, kierowca zgasił silnik i powiedział, że dalej nie jedzie. Autobus do którego wsiadłam był marki Solaris (ten dłuższy) i w środku były już dwa wózki dziecięce. Razem ze mną próbowała wejść jeszcze jedna pani z wózkiem, więc w sumie byłyby cztery wózki. Kobieta szybko się jednak wycofała, gdy zobaczyła reakcję kierowcy. Ja zostałam i tłumaczyłam kierowcy, że jestem z trójką dzieci i ciężko będzie z nimi czekać kolejne 15 minut na następny autobus, w którym może być ta sama sytuacja. Nic to nie dało i kierowca szedł w zaparte, mówił, że może jechać tylko jeden wózek dziecięcy. Na to tłumaczenie odezwały się już jadące matki i inni podróżni, że od jakiegoś czasu jadą już przecież dwa i wcześniej kierowca nie robił problemów.
Zadzwoniłam na nr 19 115 i poinformowałam o sytuacji, ale usłyszałam, że kierowca ma do tego prawo, jeśli uważa to za zagrożenie. W rozmowie zaznaczyłam, że jest dużo wolnego miejsca i uważam, że bezpiecznie można byłoby przewieźć trzy, a nawet cztery wózki, ale nic to nie pomogło - usłyszałam tylko "Proszę się dogadać". Ale jak tu dogadać się z kimś, kto nie ma empatii do drugiego człowieka, tym bardziej matki z dziećmi?!
Ba, żeby tego było mało, chwilę przed tym jechałam tramwajem, gdzie jest więcej miejsc na wózki dziecięce i inwalidzkie, ale akurat wszystkie były zajęte. Dwa wózki dziecięce stały dosłownie przy drzwiach, przez co ludzie nie mogli ani wyjść, ani wejść i jakoś kierowca nie widział zagrożenia i nikogo nie wyprosił. Poczułam się okropnie. Te same przepisy, ale nie dla każdego.
"Bardzo uprzejmy" kierowca autobusu linii 143 gdzieś tam sobie to zgłosił i ciągle powoływał się na przepisy, których nawet nie umiał wskazać. W konsekwencji autobus opuściło 3/4 pasażerów, w tym nawet te dwie panie z wózkami, bo dzieci zaczęły płakać, a kierowca wciąż nie chciał jechać. W końcu ja też wysiadłam, a razem ze mną pozostali pasażerowie. Zdania ludzi również były podzielone, jedni kazali mi wysiadać, inni się za mną wstawiali... coś okropnego, czułam się jak jakiś zbędny bagaż, jakiś wyrzutek, ktoś gorszy, bo jedzie z wózkiem. Dużo mnie to kosztowało stresu i łez.
Od ponad 9 lat jeżdżę komunikacją miejską z wózkiem dziecięcym i nigdy w życiu nie spotkałam się z czymś takim. Płacę za bilet, a nawet wejść nie mogę? Może warto byłoby pomyśleć nad dopasowaniem pojazdów komunikacji miejskiej do potrzeb podróżującej rodziny albo (co myślę, że byłoby prostsze i tańsze) skonstruowanie konkretnych przepisów, a nie pozostawienie ich interpretację kierowcom, którzy też są tylko ludźmi i mogą się czasem mylić."
- Angelika, matka trójki dzieci
Bardzo podobną historię opisaliśmy w sierpniu 2018 roku. Matka z dzieckiem w wózku została wyproszona z autobusu, a kierowca nie miał litości nawet z uwagi na panujący wtedy straszliwy upał.
Przy okazji tej sprawy spytaliśmy wtedy pracowników Zarządu Transportu Miejskiego, czy kierowca miał prawo wyprosić kobietę oraz, ile wózków można zgodnie z przepisami przewozić komunikacją miejską w Warszawie. Michał Grobelny, rzecznik ZTM, tłumaczył wtedy, że w przepisach nie ma konkretnej liczby, ponieważ po Warszawie jeżdżą różne modele pojazdów. W przypadku każdego z nich o liczbie wózków, które można nimi bezpiecznie przewieźć, decyduje homologacja.
- Jeśli miejsca na wózki w autobusie są już zajęte i kolejna osoba chce wejść z wózkiem, to kierowca samodzielnie musi podjąć decyzję, czy nie stworzy to zagrożenia dla pozostałych przewożonych osób, jak również dla samego dziecka siedzącego w tym wózku. Wystarczy gwałtowne hamowanie, o które w ruchu miejskim nietrudno i może dojść do bardzo niebezpiecznej sytuacji - tłumaczył w sierpniu Grobelny.