Zauważyłem, że pod koniec maja publikowaliście państwo informację o nieładnych praktykach na parkingach pod Biedronką. Dziś moją żonę spotkała taka sama niemiła przygoda przy sklepie na warszawskiej Białołęce. Nie jestem oburzony tym, że osoby, które nie są klientami muszą płacić za parkowanie, ale tym, w jaki sposób jest to egzekwowane.
Kiedyś były szlabany i było jasne, że trzeba wziąć bilet. Potem szlabany i automat do wydawania biletów popsuto i nic nie działało. Rzadko podjeżdżamy pod ten sklep samochodem, więc nie wiedzieliśmy, że obowiązują nowe zasady i postawiono inny automat. Nic na to nie wskazuje. Szlabanów, odkąd zostały zepsute, nie ma, więc poza "regulaminem" z małym druczkiem nic nie informuje o tym, że trzeba pobierać jakieś bilety. Gdy moja żona wróciła dziś z zakupów do samochodu, za wycieraczką czekała na nią opłata dodatkowa w wysokości 95 złotych.
Nie to jest jednak najgorsze. Najbardziej oburzające jest zachowanie "parkingowego". Facet czatuje na frajerów, którzy nie wezmą biletu, żeby dowalić im karę. On się po prostu cieszy, że może to zrobić. Może ma od tego premię - nie wiem... Moim zdaniem, jeśli widzi kogoś, kto nie pobrał biletu, powinien zwrócić mu uwagę, że trzeba to zrobić. Kara należy się tylko tym, którzy by to zlekceważyli. Gdyby moja żona dostała taką informację, na pewno pobrałaby bilet.
To jest po prostu skandaliczne. Zarówno ze strony firmy, która zarządza parkingiem, jak i ze strony właściciela Biedronki.
Będziemy się odwoływać, a na zakupy już tam nie wrócimy.
- Jacek
Chcesz podzielić się z nami swoją historią? Napisz do nas na list_do_metroearszawa@agora.pl lub w wiadomości prywatnej na Facebooku.