Urodził się w Berlinie, dzieciństwo spędził w Australii. Ale na życie wybrał jedną z warszawskich dzielnic

Daniel Chmielewski, rysownik, scenarzysta i pisarz, który mieszka niedaleko placu Hallera, opowiada, dlaczego zamieszkał na Pradze-Północ i gdzie spędza czas ze swoją pięcioletnią córką, Gretą.

Tworzę komiksy, piszę książki i prowadzę zajęcia plastyczne dla dzieci. W domu kultury przy ulicy Dąbrowszczaków i w kluboteatrze Dzika strona Wisły przy placu Hallera razem z Ewą Ziajkowską prowadzę zajęcia psychogeograficzne, czyli warsztaty plastyczne bazujące na emocjach, jakie wywołuje otoczenie miejskie.

Tata w warsztacie

Podczas ich finału, który obędzie się 25. listopada, zbudujemy tekturowe miasto. Na te zajęcia chodzi czasem także moja pięcioletnia córka, Greta. Moja praca zawodowa i zajmowanie się dzieckiem przeplatają się i czasem trudno je rozgraniczyć. Podobnie jest w przypadku mojej żony, Olgi Wróbel, która podczas II Festiwalu Magii i Ściemy budowała z dziećmi potwora z papieru. Sami staramy się robić ciekawe rzeczy, takie też podsuwamy córce. Oczywiście nie ograniczamy się tylko do własnych aktywności - co sobotę Greta chodzi do szkoły tańca East Side Dance Academy...

Zmieniamy Pragę na własną zgubę

Nie wyobrażam sobie mieszkać gdzie indziej. Wcześniej mieszkałem na Woli i Bemowie. Szukając mieszkania do wynajęcia, trafiłem z żoną na Pragę i oboje zakochaliśmy się w socrealistycznym budownictwie kompleksu Praga II, z samowystarczalnymi podwórkami – ze żłobkami, przedszkolami, sklepami. Praga wydawała się miejscem, w którym zatrzymał się czas. Zadomowiliśmy się. Zaczęliśmy działać na jej rzecz, robiąc warsztaty, starając się zmieniać pozytywnie nasze otoczenie.

Poznaliśmy i ciągle poznajemy kolejne osoby, które coś robią, uatrakcyjniając dzielnicę. Paradoksalnie takie „społecznikostwo” obraca się przeciwko nam, bo prowadzi do gentryfikacji. To proces, który polega na tym, że do biedniejszych dzielnic sprowadzają się artyści i społecznicy, zmieniając okolicę. Przyciąga deweloperów i bogaczy, którzy wypierają poprzednich mieszkańców, a czynsze idą w górę. Rodzin z lat 50. XX wieku mieszka już coraz mniej, coraz więcej jest napływowych.

Z Australii na Skoczylasa

Urodziłem się w Berlinie, ale dzieciństwo spędziłem w Australii. Uwielbiałem wtedy słuchać audiobooków Tony’ego Robinsona znanego z filmu „Czarna Żmija”. Po powrocie do Polski dopiero po przeprowadzce na Pragę, czyli już jako ojciec Grety, przypomniałem sobie o nich, szukając czegoś właśnie dla córki.

Z biblioteki przy Skoczylasa, gdzie jest duży wybór audiobooków, wziąłem parę płyt na próbę i córce bardzo spodobało się słuchanie książek. Od tej pory do biblioteki chodzimy co trzy tygodnie. Nie jesteśmy w niej anonimowi. Panie znają dzieci po imieniu, podpowiadają, polecają. W ramach budżetu partycypacyjnego biblioteka kupuje nowości i jesteśmy na bieżąco.

Tato nie tłumacz mi, ja chcę słuchać!

W naszej rodzinie czytanie na głos dziecku to rytuał po kąpieli lub wspólnie spędzany czas w weekendy. W jakimś stopniu Olga i ja próbujemy podsunąć lekturę, na którą my mamy ochotę, nie mamy siły czytać jednej książki pięć razy w kółko. Dzięki audiobookom Greta sama może decydować, kiedy, czego i z jaką częstotliwością słucha. Teraz hitem jest „Lilka i spółka” Magdaleny Witkiewicz.

Takie obcowanie z książką działa też inaczej, niż kiedy robi to rodzić. Czytając Grecie książkę, staram się tłumaczyć co trudniejsze wyrazy i często córka denerwuje się, mówiąc: „Tato nie tłumacz mi, ja chcę słuchać!”. W przypadku audiobooka sama przychodzi i pyta o to, czego nie rozumie.

Bramki, rzeka i pizza

Gdzie zabrałbym znajomych z dzieckiem? Wybór zależy od pory roku i pogody. Oczywiście park Praski jest punktem obowiązkowym. Jest dobry na spacer albo piknik i ma duży plac zabaw. Bardzo lubimy też ogródek jordanowski przy Namysłowskiej. Można tam wypożyczyć deskorolki, bramki do minipiłki, rolki, jest plac zabaw, są boiska. Wystarczy pokazać dowód czy legitymację szkolną, nie trzeba płacić.

Latem zwiedzamy Wisłę. Dobrze pamiętam, jak jeszcze ze cztery lata temu, jadąc tramwajem mostem, patrzyłem na ludzi nad Wisłą i myślałem, że to jacyś menele... Dziś chodzimy tam całą rodziną, opalamy się, Greta wchodzi nawet do rzeki... Od mostu Poniatowskiego po plac Hallera jest też dużo placów zabaw, a wzdłuż Wisły ciągnie się ścieżka, którą wożę Gretę rowerem.

Gdzie zjeść? W poniedziałki chodziliśmy zwykle do Zakładu mięsnego, bo mają świetną pizzę, a druga jest za pół ceny. No i cały lokal wytapetowany jest reprodukcjami prac Banksy’ego. Greta lubi też wizyty w Kolorowym świecie panny Jadzi. To cukiernia, do której wchodzi się przez drzwi od szafy, a dzieci mają też kącik do zabawy. Teraz próbujemy wdrożyć śniadania sąsiedzkie.

embed
Więcej o: