„Jeziorko Czerniakowskie to unikalne miejsce z fascynująca historią, która ma sześć tysięcy lat” – wyjaśnia Przemek Pasek, twórca ścieżki edukacyjnej wokół Jeziorka Czerniakowskiego – „Jeziorko zachowało się cudem.
Większość naturalnych zbiorników wodnych w Warszawie znikło bezpowrotnie. Chcąc zagospodarować dolinę Wisły, ludzie osuszyli jej teren, zasypywali starorzecza i meliorowali bagna. W latach 80. XX wieku zginęła łacha wilanowska, zasypana ziemią z tunelu pod metro. Mniej więcej w tym samym czasie wokół pobliskiego Jeziorka Czerniakowskiego powstał rezerwat przyrody. Bez tej decyzji prawdopodobnie jeziorko byłoby dziś sadzawką.
Znajdująca się w pobliżu fosa bernardyńska jeszcze w latach 60. funkcjonowała jako przystań kajakowa i kąpielisko. Woda miała tam nawet cztery metry głębokości. Dziś to kanałek, który można przejść w kaloszach.
Na terenie rezerwatu rosną ostańce, czyli pojedyncze drzewa rodzimych gatunków, które mają ponad 100 lat. Są nimi topole czarne, białe wierzby, lipy drobnolistne i wiązy szypułkowe. Powalony wichurą pomnikowy wiąz, choć pozornie martwy, tętni życiem: daje schronienie ptakom, gadom i owadom.
Chcemy przywrócić równowagę, odbudowując dawne gatunki, które zostały wycięte przez człowieka i wyparte przez inwazyjne klony jesionolistne - dosadzamy wierzby, lipy i graby. Miejscowe bobry podgryzają wiązy i mamy nadzieję, że zostawią je, kiedy będą mogły zjadać wierzbę.
W 2015 roku wokół jeziorka zbudowaliśmy ścieżkę edukacyjną o długości 4,5 kilometra z 55 tablicami opisującymi historię lokalną , roślinność i zwierzęta. Kto pamięta, że w latach 50. był tu ośrodek zarybiania węgorzem? Kto wie, że mieszkają wydry i bobry?
To świetne miejsce, żeby edukować dzieci. Dlatego w tym roku poprawiliśmy ścieżkę żwirem z Wisły, żeby trasa była dostępna także dla niepełnosprawnych. Rocznie robimy zajęcia dla trzech tysięcy uczniów, z czego połowa pływała z nami łódkami po jeziorku. Dzieciaki poznają bobry, perkozy dwuczube, sumy i ważki. Nabierają kultury ekologicznej, uczą się bezpiecznego zachowania na wodzie i szacunku do przyrody.
Jeziorko Czerniakowskie, choć jest w środku metropolii, posiada naturalny charakter. Jest taką warszawską Biebrzą w skali mikro. Trzeba dołożyć starań, żeby je zachować.
Generalnie są dwa podejścia do takich terenów: ogrodzić i zakazać wstępu, albo mądrze udostępniać i kontrolować. W środku wielkiego miasta ma szanse tylko druga opcja. Rewitalizując rezerwat, wywieźliśmy przez dwa lata 800 ton odpadów, głównie gruzu i butelek po alkoholu.
Zastąpiliśmy nielegalne pomosty z mebli, lodówek i opon bezpiecznymi kładkami z drewna. Dzięki temu ludzie widzą, że teren jest zadbany, można z niego bezpiecznie korzystać, jest czysto. Te działania są finansowane w ramach Budżetu Partycypacyjnego Dzielnicy Mokotów.
Alkohol to czarna strona jeziorka. Rozbite butelki lądują w trzcinach i na dnie. Pijani pływają łódkami, zagrażając bezpieczeństwu, topią się. Chciałbym, żeby w dawnej "woprówce" powstał ośrodek edukacji ekologicznej i letni posterunek policji wodnej. Ten obiekt powinien służyć wszystkim mieszkańcom.
Problem jest także wysychanie jeziorka. Nie należy tego zjawiska bagatelizować, choć ten rok jest wyjątkowo mokry, a stan wody wyższy o 70-80 cm niż przez ostatnie 10 lat. Mimo tego latem zamknięto kąpielisko ze względu na sinice. I to one są największym zagrożeniem. Metr pod lustrem wody nie ma już życia, a jeziorko ma ponad 6 metrów głębokości. Tlen nie dociera przez ścieki, namnażają się bakterie. Winna jest zanieczyszczona woda, spływająca kanałkiem wilanowskim do jeziorka z okolicznych ulic. Można by temu zaradzić. Kanałek płynie przez łąkę, która należy do miasta.
Wystarczy go zmeandrować, wykopać na jego trasie mikrostawy i posadzić trzcinę: tanio, prosto i skutecznie w jeziorku byłaby czysta woda. A obsługa trzcinowej oczyszczalni -darmowa! Zatoczka przy ulicy Goczałkowickiej jest tego przykładem: szarozielona woda z jeziorka po przepłynięciu przez stumetrowy pas trzcin staje się krystalicznie czysta właśnie dzięki roślinom wodnym.