Make Life Harder: W Trójmieście pokutuje obraz warszawiaka, że to naje***y koleś w białych spodniach

Make Life Harder, czyli duet blogerów: Jakobe Mansztajn i Rafał Żabiński postanowili wyjść ze swojej strefy komfortu, stworzyć nowe show w Gazeta.pl i... przeprowadzić się do stolicy.

Co o Warszawie sądzą blogerzy, którzy zaczynali swoją karierę od żartów z aspirującej "warszawki" i bloga Kasi Tusk "Make Life Easier"? Którzy sami o sobie mówili, że są nikim, a dziś wydali już dwie książki, a ich stronę śledzi 220 tys. osób.

A już w poniedziałek punktualnie o godz. 18:00 w Gazeta.pl rusza "Make Poland Great Again" - internetowy show Gazeta.pl i ekipy Make Life Harder. 

Ewa Jankowska, Metrowarszawa.pl: Już się dusicie warszawskim powietrzem?

Jakobe: W Warszawie jest wspaniałe powietrze. Oddycham pełną piersią. Czuję się jak w sanatorium.

Rafał: Całe smogowe zamieszanie chyba jeszcze przed nami.

Jakobe: W Gdańsku powietrze oczywiście jest lepsze, ale Warszawa rekompensuje smog innymi rzeczami.

Jakimi?

Jakobe: Tzw. szeroką ofertą kulturalną. Nie wiem, w co ręce włożyć. Do tego jest Zbawiks, jest Wisła. Mimo że Warszawa sprawia wrażenie wielkiego osiedla z betonu, to w rzeczywistości jest bardzo zielona. Mieszkam koło Łazienek, więc mam to na co dzień.

Nie mieszkacie razem?

Jakobe: Rafał bardzo chciał, bo się boi sam zasypiać. Ale chyba jesteśmy za starzy na takie akcje.

Rafał: Ja mieszkam na Wspólnej.

Łazienki, Śródmieście. Nieźle.

Jakobe: Jak się bawić, to się bawić. Nie będziemy mieszkać na Kabatach jak zwierzęta.

Jest dużo buractwa w Warszawie?

Jakobe: Natężenie buractwa w Warszawie jest porównywalne do tego w Trójmieście. Tam jest dużo buractwa sezonowego.

Rafał: Mieszka się sympatycznie. Problem to hałas. I tu dwie rzeczy. Po pierwsze motocykliści rozpędzający się na Marszałkowskiej, po drugie najeb*** ludzie, którzy drą mordę. I jeszcze jedno – brak warzywniaka.

Jakobe: Z hałasem też mam problem. Wybrałem sobie mieszkanie przy Łazienkach w nadziei, że będzie tam święty spokój. Tymczasem mój sąsiad z góry kładzie nową podłogę. I nie tak na raz, tylko partiami. W niedzielę chciałem sobie dłużej pospać, a on zaczyna stukać w parkiet o 6:15. Myślałem, że pójdę na górę i mu głowę urwę, ale tego nie zrobiłem, bo za to jest więzienie. Ale wiadomo, w Warszawie sami lewacy, nie uznają dni świątecznych. Z kolei pode mną mieszka koleś, który puszcza - i to nie jest skrót myślowy – disco polo. Naturalnie przy otwartym oknie. Po 40 minutach zazwyczaj ktoś go pacyfikuje, ale historia się powtarza. No i te dysputy rodzin idących na spacer do Łazienek. „Bożenko, na pewno zamknęłaś samochód?”. W końcu kupiłem sobie słuchawki, takie, jakich używają pracownicy na płycie lotniskowej. Świetnie wygłuszają wszelkie dźwięki. Mogę w spokoju pisać i jedyne, co słyszę, to bicie własnego serca.

Co się w Trójmieście mówi o warszawiakach?

Jakobe: Wszyscy im oczywiście zazdrościmy. Tego, że są bogaci, że o najnowszych trendach wiedzą pierwsi, a do nas wszystko dociera z pięcioletnim opóźnieniem.

Rafał: Pamiętam, jak kiedyś przyjechał z Warszawy koleś z TVN zrobić z nami materiał. I tak patrzę na niego i widzę, że kolo ma dresy, dziwna akcja, dlaczego on jest w dresach? Po jakimś czasie Gdańsk też zaczął chodzić w dresach.

Jakobe: Pięć lat przed Warszawą w dresach chodzili już w Berlinie, a sześć lat wcześniej w Nowym Jorku.

Rafał: W Trójmieście pokutuje też taki obraz warszawiaka - że to naje***y koleś w białych spodniach na Monte Casino...

Jakobe: ...Który tak naprawdę nie jest warszawiakiem, tylko słoikiem z Kielc, który dostał robotę jako Senior Account Manager w firmie sprzedającej marzenia i teraz wydaje pieniądze w Sopocie. Osobiście z rdzennymi warszawiakami mam bardzo dobre relacje.

Z warszawiakami czy słoikami?

Jakobe: Warszawiakami. Ze słoikami mam jeszcze lepsze. Tak się składa, że wszyscy, z którymi pracujemy, skądś przyjechali, od Słupska przez Wrocław po Kraków.

Czy ktoś z Warszawy jest godny satyry Make Life Harder?

Rafał: Wszyscy.

Jakobe: Od początku borykamy się z taką etykietą, że nabijamy się z Polski B. Że skarpetki, że sandały, że Janusze z małych miejscowości. To nie jest prawda. My, nabijając się z takich ludzi, tak naprawdę nabijaliśmy się z aspirującej „warszawki”. To ona zawsze dla nas była i jest niewyczerpanym źródłem inspiracji. Zwłaszcza ci ludzie nie ze stolicy, którzy przyjeżdżają tu i zapominają, skąd są i zachowują się jakby żyli na V Alei w Nowym Jorku i jedli tylko sushi, oddychali Calvinem Kleinem i nigdy nie puszczali bąków.

Widzicie to, odkąd tu jesteście?

Jakobe: Zdarza się, że idziemy na obiad i podsłuchamy jakąś bardzo ważną biznesową rozmowę. Tu Berlin, tu Warszawa, zaraz biznes trip do Szanghaju. Ludzie chętnie brandzlują się tym, że robią fajne rzeczy i próbują wszystkim zasygnalizować, że nieźle zarabiają, mają ciuchy z Vitkaca. Na szczęście mamy duże szczęście do współpracowników.

Rafał: Ale jednak ocieramy się o ten światek medialny, show-biznesowy. Myślę, że to jest specyfika tego środowiska, że zawsze masz trochę poczucie, że ktoś jest dla ciebie miły, bo ma interes. Te relacje nie są nigdy tak czyste i szlachetne jak na gdańskiej prowincji, gdzie kumplujesz się z kimś wyłącznie dlatego, bo się lubicie, a nie bo jedno ma z drugim coś do załatwienia. W Gdańsku nie ma nic do załatwienia. A tutaj wszyscy trochę udają, że są z Berlina i zachowują się jakby byli na Zachodzie. Ten element pozerki jest chyba nie do uniknięcia.

Mówi się, że w Warszawie panuje wyścig szczurów. Czujecie ten pęd?

Jakobe: Przeważnie jeżdżę samochodem, ale jak czasem pójdę gdzieś piechotą, to widzę, że ludzie naprawdę chodzą szybciej niż w Gdańsku. Na światłach stoją jak te konie wyścigowe w boksach. W Gdańsku żyjemy sobie spokojnie, tam się nikt nie spieszy. Nie ma wyścigu po Złotego Graala.

Rafał: Nikt o nic się nie szarpie, bo nie ma o co, wszyscy są z góry przegrani. Jednocześnie porównując Warszawę do Nowego Jorku, z którego niedawno przyleciałem, to jest to „wsi spokojna wsi wesoła”. Wszystko zależy od perspektywy.

Jakobe: Odnoszę wrażenie, że nas ten pęd trochę nie dotyczy, z nikim się nie ścigamy. Nie dlatego, że jesteśmy lepsi albo gorsi, ale dlatego, że mamy to w dupie. To, co robimy, możemy robić niezależnie od miejsca zamieszkania. Akurat teraz się tak złożyło, że żyjemy w stolicy, bo tu mamy bliżej do pracy. Nie opłacałoby nam się przyjeżdżać do Warszawy trzy razy w tygodniu.

A jak coś nie wyjdzie?

Rafał: To wrócimy do Gdańska i będziemy szczęśliwi w Gdańsku.

Jakobe: Make Life Harder już wiele razy miało umrzeć. A wciąż żyje. Ja mam poza tym jeszcze swoje pisanie, bo przy okazji jestem poetą. Może nie ma z tego majątku, ale widzę w tym głębszy sens. Do Warszawy nie przyjechaliśmy z zamiarem robienia wielkiej kariery, dostaliśmy propozycję, postanowiliśmy wyjść ze swojej strefy komfortu i zacząć robić coś innego niż do tej pory.

Znajomi was nie hejtują, że sprzedaliście się Warszawie?

Jakobe: Wielu naszych znajomych z Gdańska już tu jest. To naturalny kierunek: lepsze pieniądze, szersze perspektywy. Jak jesteś młody i chcesz odłożyć na kredyt, to Warszawa jest pierwszym wyborem.

Moglibyście tu zostać?

Jakobe: Ja w ogóle uwielbiam Warszawę. To jest moja trzecia przeprowadzka w ciągu dwóch lat. Wcześniej przenosiłem się ze względów osobistych, dwa moje ostatnie związki rozgrywały się w Warszawie, a jako że mogę pracować z każdego miejsca, to równie dobrze mogłem się tutaj przeprowadzić. Związki na odległość są bez sensu.

Warszawskie dziewczyny są fajniejsze niż trójmiejskie?

Jakobe: Nie są fajniejsze od radomskich, krakowskich czy wrocławskich, tak się po prostu złożyło. Za pierwszym razem, jak tu przyjechałem, tęskniłem za domem, za morzem. To nie jest tak, że my ludzie z Gdańska chodzimy nad morze codziennie. Chodzimy tam co pół roku, ale poczucie, że to morze odsuwa się nagle o 350 km i nie można go w każdej chwili zobaczyć, zaczyna z czasem doskwierać.

Za pierwszym razem wracałem do Gdańska o wiele częściej, za drugim rzadziej, a teraz jest tak, że nie byłem już w domu od trzech tygodni. Dobrze mi się tu żyje. Być może z tego prostego powodu, że tym razem przeprowadziłem się tutaj dla siebie.

Rafał: Gdy przeprowadzasz się gdziekolwiek w wieku 35 lat, to twój dom rodzinny i tak już zawsze będzie twoim domem. Będąc w Warszawie, ma się ten luksus, że można praktycznie w jeden dzień obrócić w dwie strony. Wyjazd na weekend do Trójmiasta nie jest problemem. Natomiast taka wyprowadzka dalej, zagranicę, to już skazuje człowieka na uczucie bycia wiecznie gościem.

Czym Warszawa wygrywa z Trójmiastem?

Jakobe: Jedzeniem. Rzadko zdarza mi się być rozczarowanym w knajpie. Tutaj nikt za bardzo nie może sobie pozwolić na serwowanie fatalnego jedzenia. Bo wiesz, że na twoje miejsce już czeka 15 innych restauratorów. W Gdańsku jadłem ostatnio hamburgera i przysięgam, że było to najgorsze, co jadłem w swoim dorosłym życiu. Zdarza się, że w samym centrum serwuje się bardzo chu***e jedzenie, bo ktoś chyba wychodzi z założenia, że i tak zawsze będą ludzie, konkurencja nie jest tak duża.

Gdzie jadacie?

Rafał: Ja jem w barze mlecznym Bambino. Widziałem tam wczoraj tę laskę, Kazadi, udała, że mnie nie zna.

Bo to teraz modne jeść w barze mlecznym.

Rafał: A to nie wiedziałem.

Jakobe: Widzisz, u nas to się wszystko odbywa innym torem. My jemy w barach mlecznych nie dlatego, że jest modnie, ale dlatego, że można się zmieścić z kompotem w piętnastu złotych.

W Warszawie nie jest tak, że są tylko tanie bary i drogie restauracje.

Jakobe: Racja. Warszawa jest droga, ale nie powiedziałbym, że jest droższa od Sopotu.

Rafał: To jest bolączka Trójmiasta, że są warszawskie ceny, a trójmiejskie zarobki.

Jakobe: Tu są warszawskie zarobki i warszawskie ceny.

Gdzie można was spotkać w Warszawie? Oprócz baru Bambino?

Jakobe: Mam blisko na pl. Zbawiciela, więc często chodzę na śniadanie do Charlotte albo na obiad do Tuk Tuka. Bywam też nad Wisłą, bo tam się sporo dzieje. Koncerty, teatry improwizowane. No i stand up, który jest dla mnie wielkim przeżyciem. W Gdańsku prawie nie ma stand upu, a tu co kilka dni coś się wydarza. Do tej pory uważałem, że polski stand up jest do dupy i wiele się nie pomyliłem, ale chodzę z jakiejś sadystycznej przyjemności.

Rafał: Ja nie lubię stand upu, nie lubię teatru, nie lubię wychodzić z domu. Jak ktoś chciałby mnie spotkać, to musiałby chyba koczować pod domem.

Jakobe. Rafał jest typem domatora, lubi o 21 być w gotowości, kołderka, herbata, film przed snem.

Rafał: Pełnymi garściami czerpię z dobrodziejstw Warszawy.

Zazdrościcie fejmu Filipowi Chajzerowi?

Jakobe: Filipa poznaliśmy w czasach, kiedy trochę mniej się uśmiechał, a jego uśmiechnięte oblicze nie wyzierało z każdego bilboardu. My nie jesteśmy tak entuzjastyczni. Nie potrafilibyśmy wejść w jego buty. Z drugiej strony ktoś taki jest chyba potrzebny ludziom, podejrzewam, że dla wielu jest promyczkiem światła pośród szarej codzienności. Jeśli jeszcze nie pełni, to już niedługo zacznie pełnić jakąś funkcję społeczną. Może uśmiecha się trochę za dużo, ale jest miłą odmianą pośród tych wszystkich puszących się celebrytów. Pozdrawiamy Filipa, zwłaszcza że jego żona podobno bardzo lubi nasze książki.

A Taco Hemingway?

Jakobe: Byłem ostatnio na koncercie Taco i doszedłem do wniosku, że nie mogę sobie robić takich rzeczy.

Też jest poetą.

Rafał: Jak to szło? Życie to lekcja WF-u, a ja nie mam spodenek?

Jakobe: Stroju. Na tym koncercie byłem w jakiejś strefie zamkniętej i nagle pojawili się kolesie z Abstrachuje i zaczęli pajacować przed telefonem, bo robili relację na Snapie. Już wtedy myślałem, że się porzygam. Potem Taco wyszedł na scenę i widziałem tę całą gimbazę wykonującą gesty starych dobrych raperów i poczułem, że jest to trochę nieuczciwe.

Rafał: Co by powiedział Rychu Peja?

Jakobe: Ja wiem, że bawimy się w rap, że on odpowiada na rozterki ludzi 15-18 z Warszawy, którzy nie mają kasy na doładowanie sobie prepaida. Ale ja jestem na to za stary. Nie jest to dla mnie autentyczne. Dla mnie to bardziej hiphopolo, a nie hip hop.

To z kim wolelibyście być w piekle - z Chajzerem czy z Taco?

Rafał: Nie ma innego wyboru?

Jeszcze HGW.

Rafał: Z Hanką mógłbym być.

Kto powinien ją zastąpić w roli prezydenta?

Rafał: To powinien być jakiś hipster-artysta. Dość już polityków. Ktoś, kto często bywa w Berlinie, zna wegańskie knajpy.

Jan Śpiewak?

Rafał: On jest zbyt konserwatywny. Tu trzeba odważnie - przede wszystkim zlikwidować wszystkie drogi, wszędzie zasadzić drzewa, zakazać wjazdu samochodom do Warszawy.

Jakobe: Żeby był jeden wielki park i place, i wszędzie mnóstwo food trucków. I mate dla każdego.

Do jogi?

Jakobe: I do picia, i do jogi. Zlikwidowałbym jeszcze strefy płatnego pakowania. Kiedyś Marek Raczkowski miał taki pomysł, żeby posadzić bluszcz na Pałacu Kultury. Uznałem go za bardzo ładny. Bo jakby pozbawić pałac całego kontekstu historycznego, to jest to naprawdę fajny budynek. Tylko pośród tych wszystkich wieżowców wygląda trochę nie na miejscu. Wyburzyłbym wszystkie wieżowce, a w ich miejscu posadziłbym drzewa.

Rafał: Ja bym usunął kilkadziesiąt Żabek i zrobił więcej warzywniaków. I żeby w tych warzywniakach były dojrzałe warzywa, a nie że wszystko jest twarde i żyje się nadzieją podczas zakupu, że to potem dojrzeje, a to wcale nie dojrzewa, tylko robi się stare i trzeba to wyrzucić.

Jakobe: Ja bym chciał, żeby były sklepy rybne, w Gdańsku nie ma z tym problemu. I najlepiej, żeby taki sklep powstał przy Ambasadzie Rosyjskiej, żebym mógł tam kupić świeżego łososia, okonia, płoć albo prostu dorsza. Albo flądrę. I żeby pistacje i migdały były o 70 proc. tańsze, bo nawet w Biedronce są drogie. I chciałbym, żeby ludzie w Biedronkach nie wpie***lali się wózkiem w czyjś korpus, bo to nic nie zmienia. I tak wszyscy stoimy w tej samej kolejce, nikt nie jest tu dla przyjemności. Robienie zakupów w dyskontach może być lepsze. Naprawdę. To taki apel nie tylko do Warszawy, ale do całej Polski. Chciałbym, żeby się tu pojawił.

Książki "Make Life Harder" są dostępne na publio.pl >>

Więcej o: