Ciało strażnika ukryli, kasjerki zabili "strzałami katyńskimi". Najbardziej krwawy napad w historii Polski

Mijają 22 lata od najtragiczniejszego w historii Polski napadu na bank. 3 marca 2001 roku trzej bandyci bestialsko zamordowali ochroniarza i trzy kasjerki z filii Kredyt Banku w Warszawie przy ulicy Żelaznej. "Zwykłe chłopaki", jak mówił o nich po latach naczelnik wydziału zabójstw, zaplanowały wszystko dużo wcześniej, od początku wiedząc, że zabiją wszystkich w banku.

Wieść o bestialskim mordzie gruchnęła w sobotę wieczorem 3 marca. Znalazła się na czołówkach wszystkich serwisów informacyjnych. Początkowo było wiadomo o trzech ofiarach. Dopiero po kilku godzinach policjanci znaleźli ciało czwartej, strażnika banku. Było upchnięte w studzience rewizyjnej. Ze skarbca zniknęły pieniądze - wedle pierwszych informacji około 30 tysięcy złotych.

Kasjerki nie wróciły do domów

Trzy kasjerki z filii banku miały skończyć pracę o 13.00, ale nie pojawiły się w domach. Jest godzina 18.00. Pod bank podjeżdża policja i dyrektor I oddziału Kredyt Banku. Mimo późnej pory system komputerowy działa. Drzwi są zamknięte, ale przez szyby widać włączoną maszynkę do liczenia pieniędzy. Policja wybija szybę, dostaje się do środka. 

W sali dla klientów nie ma nikogo. W podziemiu policjanci zastają uchylone drzwi do skarbca i trzy kobiety zamordowane strzałami w tył głowy. Cała podłoga, sejf, wszystko jest we krwi. W sali operacyjnej policjanci znajdują identyfikator strażnika i paralizator. Trzy godziny później, pod podłogą szatni, w studzience rewizyjnej odnajdują zwłoki mężczyzny.

Ofiary to 29-letnia Mariola Młynarska, jej równolatka Agnieszka Radulska, 33-letnia Anna Zembaty i 50-letni strażnik Stanisław Woltański.

Co się stało w banku 3 marca?

Napad i zabójstwo trzej kompani planowali kilka miesięcy wcześniej. Matusik pracował jako ochroniarz Kredyt Banku od czterech miesięcy. Dzień przed napadem zamienia się na dyżury z innym strażnikiem, mówił, że kolega ma przysięgę w wojsku. Rafalik kupuje broń na bazarze Różyckiego.

Trzeciego marca około 8.00 rano, Stanisław W. wpuszcza do filii przy Żelaznej swojego kolegę Matusika, który twierdzi, że przyjechał po mundur do prania. Matusik ogłusza strażnika i wprowadza swoich kolegów, którzy znoszą nieprzytomnego Woltańskiego do piwnicy. Szelest strzela mu trzy razy w pracy. Jego ciało upychają do studzienki pod podłogą. Wycierają krew.

20 minut później Matusik otwiera drzwi trzem kasjerkom. Gdy kobiety wchodzą do skarbca, bandyci otaczają je i nakazują paść na ziemię. Są wściekli, bo liczyli na miliony, a w skarbcu jest nieco ponad 100 tys. zł, biją kasjerki po głowach.

Szelest obiecuje przerażonym, błagającym o litość kasjerkom, że jeśli będą cicho, nic im się nie stanie. Chwilę później zabija je po kolei strzałami w tył głowy. - Marek powiedział: "No to strzelaj". Ja zrobiłem pach, pach i pach. Zaczęły się ruszać, myślałem, że jeszcze żyją. W szoku podeszłem do każdej i walnąłem w głowę [kolbą pistoletu]. Tą walnęłem, tą walnęłem, podeszłem tak, i tą walnęłem. W głowę - mówił podczas wizji lokalnej, co przypominał po latach TVN24.

Jedna z kobiet daje oznaki życia - Szelest razem z Rafalikiem dobijają ją, dusząc plastikowym paskiem.

Ze skarbca na Żelaznej znika 105 tys. złotych, telefony komórkowe kasjerek, walkman. Pieniądze wydają na imprezy, alkohol, złote łańcuchy, a Rafalik opłaca narzeczonej studia. Cztery miesiące później, gdy zostają zatrzymani, mają jeszcze 30 tys. zł. Gotówka jest ukryta na strychu ojca narzeczonej Rafalika, są w słoiku zakopanym w trocinach. 

1024 ślady, ani jeden nie należał do sprawców

"Policja pracowała pod ogromną presją społeczną. Niepojęta śmierć czterech osób budziła przerażenie" - pisał TVN24. Z zewnątrz wydaje się, że służby błądzą, nie zbliżają się do rozwiązania sprawy. Opinia publiczna nie wie jednak, że przesłuchano setki świadków i zabezpieczono ponad tysiąc śladów: odciski palców, butów, próbki krwi, zapachy, włos na grzebieniu.

Od początku policja ma wytypowanych podejrzanych, tak zwaną grupę wysokiego ryzyka. Jest w niej między innymi Krzysztof Matusik, 27-letni kawaler z Łochowa, strażnik z filii banku i jego najbliżsi znajomi: Marek Rafalik, Grzegorz Szelest i narzeczona Kamila Maniecka (sąd zezwoli później na publikację ich nazwisk) Cały czas chodzą za nimi policyjni wywiadowcy. Dlaczego właśnie oni? Śledczy postawili hipotezę, że kasjerki i strażnik zginęli, bo znali co najmniej jednego z przestępców.

Trójka mężczyzn jest trzy razy zatrzymywana i przesłuchiwana. Okazywani są również świadkowi, który w dniu morderstwa widział jednego nich, gdy korzystał z bankomatu w przedsionku filii Kredyt Banku przy Żelaznej. Niestety nie rozpoznaje go. Mężczyźni podtrzymują, że byli na przysiędze wojskowej kolegi, na której faktycznie byli - przyjechali na nią po napadzie.

Alibi zaczyna się sypać, gdy wśród powtarzanych tych samych pytań, jeden ze śledczych pyta: - A co zrobiliście z telefonami? - Wrzuciliśmy do Bugu - odpowiada automatycznie Rafalik. Z kolei podczas przesłuchania w czerwcu 2001 roku, kiedy użyty zostaje wykrywacz kłamstw, maszyna wskazuje, że mężczyźni reagują na widok zdjęć zastrzelonych kasjerek.

5 lipca przychodzi przełom - jeden z członków rodziny Szelesta zeznaje, że widział, jak palił ubranie i buty. Potwierdza to jeszcze dwóch świadków. Następnego dnia wieczorem następuje uderzenie. Antyterroryści zatrzymują w Łochowie całą grupę. Grzegorz Szelest przyznaje się do zabójstwa. Dwaj pozostali mężczyźni do udziału w nim, a Maniecka do ukrycia zrabowanych pieniędzy.

"Strzały katyńskie" w tył głowy kasjerek

14 grudnia 2001 akt oskarżenia trafia do sądu. 4 marca 2002 zaczyna się proces. Grzegorz Szelest, Krzysztof Matusik, Marek Rafalik są oskarżeni o cztery zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem. Kamila Maniecka o niepowiadomienie o zabójstwie i paserstwo, jej ojciec o paserstwo. (Sąd pozwala publikować nazwiska i zdjęcia oskarżonych).

Prokurator wnosi o najwyższą karę, jakiej żądano przed polskim sądem, od zniesienia kary śmierci - dożywocia z możliwością ubiegania się o warunkowe przedterminowe zwolnienie najwcześniej po 50 latach.

3 czerwca zapada wyrok - trzy dożywocia z ograniczoną możliwością starania się o przedterminowe warunkowe zwolnienie. Szelest będzie się mógł o nie starć po 40 latach, Matusik po 35, a Rafalik po 25. Kamila Maniecka dostaje wyrok sześciu lat więzienia, jej ojciec dwa lata w zawieszeniu na pięć lat.

Sędzia przypomina o "strzałach katyńskich" w tył głowy, o zaplanowanej w każdym szczególe zbrodni, o tym, że Matusik przez miesiąc patrzył w oczy kasjerkom, wiedząc, że zginą.

W lutym 2003 roku sąd apelacyjny utrzymuje wyroki sądu okręgowego. Ocenia bardzo wysoko przebieg procesu i uzasadnienie wyroku sądu pierwszej instancji. Wyrok się uprawomocnia.

Dwaj zabójcy: Marek Rafalik i Grzegorz Szelest postanowili walczyć o nadzwyczajne złagodzenie kary. Mieli, według obrony, opowiedzieć wszystko ze szczegółami po zatrzymaniu, czym ułatwili śledztwo. Sędziowie SN uznali, że żaden z nich na to nie zasługuje. Argumenty obrony były znane już w niższej instancji i prawidłowo nie zostały uwzględnione.

Normalne chłopaki zrobiłyby to jeszcze raz

Ówczesny naczelnik wydziału zabójstw Marek Dyjasz mówił w TVN24, że skazani byli "normalnymi chłopakami, których by nikt nie podejrzewał o zabójstwo czy skrzywdzenie drugiego człowieka". - Ten sprawca, który strzelał, zapytany przez biegłych psychiatrów, czy zrobiłby to raz jeszcze, powiedział, że tak. To zostało uwidocznione w protokole obserwacji sądowo-psychiatrycznej. I przyznam szczerze, że nawet prowadząc sprawy gangsterskie z tego typu zwierzeniami spotykamy się bardzo rzadko - mówił z kolei prokurator Wojciech Groszyk. 

Krzysztof Matusik wyjdzie na wolność najwcześniej w wieku 63 lat, Grzegorz Szelest - w wieku 64 lat, a Marek Rafalik - w wieku 49 lat. 

Po tragedii filia Kredyt Banku przy Żelaznej została zamknięta, a lokal przez lata stał pusty.

Więcej o: