Ziemia zatrzęsła się o 12:37. Nagle w powietrze wyleciał III Oddział Powszechnej Kasy Oszczędności, który mieścił się w gmachu słynnej warszawskiej Rotundy na skrzyżowaniu ulicy Marszałkowskiej i Alej Jerozolimskich. Jeden ze świadków zeznał, że wybuch przypominał "hałas pędzącego z ogromną prędkością pociągu po moście".
Z kolei pracownica banku Zofia Suchenek, jak wspominała w rozmowie z reporterką "Wyborczej" Beatą Pawlak, nie usłyszała odgłosu samego wybuchu. Relacjonowała, że nagle zgasło światło i zrobiło się dziwnie cicho. Po chwili jakaś siła uniosła ją w powietrze, a potem zapadła ciemność.
- Nie bardzo pamiętam moment wybuchu. Myślałam, że mam atak serca. Kilka minut później wyciągnął mnie z Rotundy jakiś żołnierz - mówiła dziennikarzowi "Expressu Wieczornego" Irena Szumska. "Express" był jedną z redakcji, która otrzymała pozwolenie na relacjonowanie z miejsca wydarzeń. - Usłyszałam huk. Zapadłam się w przepaść. Podeszłam do balustrady. Podbiegli do mnie mężczyźni i wyciągnęli mnie - opowiadała dziennikowi księgowa Barbara Mrozowicz.
Świadkowie, którzy zaobserwowali wybuch z daleka, mówili, że najpierw słychać było głuchy odgłos tąpnięcia, a następnie Rotunda napęczniała jak bańka mydlana, pękła i wyrzuciła z siebie kawałki szkła i fragmenty metalowej konstrukcji.
Akcja ratunkowa po wybuchu w Rotundzie. Rannych odwożono do szpitali nie tylko karetkami, ale też prywatnymi samochodami fot. Archiwum Muzeum Pożarnictwa
Kazimierz Brandys, który był w okolicy Rotundy wkrótce po wybuchu, w swoim dzienniku "Miesiące 1978-1981" napisał:
Z wyższych pięter hotelu Forum widać było ciała rozrzucone przez eksplozję, pozaczepiane o dach rotundy i zwieszające się z resztek konstrukcji. Rotundę wysadziło od spodu, ludzie wraz z całym wnętrzem polecieli w dół.
O tej godzinie Rotunda była pełna. W środku znajdowało się 170 pracowników i trzystu klientów. Początkowo szacowano, że w wyniku tragedii zginęło 10 osób. Przerażającą prawdę warszawiacy poznali dopiero po kilku dniach. 45 osób zginęło na miejscu, cztery kolejne zmarły w szpitalu, ponad 110 zostało rannych. Budynek Rotundy został zniszczony w 70 proc.
Jedną z ofiar była młoda księgowa Wanda Stępień, która w chwili wybuchu była w zaawansowanej ciąży. Przed śmiercią urodziła martwego synka. Ofiarami katastrofy byli nie tylko pracownicy i klienci banku, lecz także przechodnie. Lecące odłamki zabiły młode małżeństwo - studentów historii Magdalenę i Zdzisława Kozaków, którzy chwilę przed eksplozją wyszli z przejścia podziemnego pod skrzyżowaniem.
Akcja ratunkowa po wybuchu w Rotundzie fot. Archiwum Muzeum Pożarnictwa
Jedna z pracownic cudem uniknęła śmierci. Jadwiga Walter przeżyła dzięki masywnemu metalowemu krzesłu i butom kozakom. Krzesło ochroniło jej głowę przed spadającymi kawałkami konstrukcji. Wysokie buty uratowały nogi.
Obok dwóch katastrof lotniczych - na Okęciu i w Lesie Kabackim - wybuch w Rotundzie PKO był największą tragedią w powojennej historii Warszawy.
Dzień po tragedii Edward Gierek zwołał naradę partii i rządu w sprawie katastrofy. Celem było przekucie tragedii w sukces organizacyjny akcji ratunkowej. Mogły o niej pisać wyłącznie wybrane redakcje.
Do ustalenia przyczyn wybuchu powołano specjalny zespół ekspertów z różnych dziedzin. Według oficjalnej informacji bezpośrednią przyczyną wybuchu był gaz, który wydobywał się z pękniętego zaworu gazociągu.
"Powyższe zdarzenie, aczkolwiek tragiczne w skutkach, było wynikiem całego splotu okoliczności, które nie zostały jednak spowodowane przez zawinione działanie lub zaniechanie konkretnych osób" - napisał 31 grudnia 1979 r. w uzasadnieniu decyzji o umorzeniu śledztwa wiceprokurator wojewódzki w Warszawie.
Warszawa jednak długo huczała od plotek, że przyczyną wybuchu była eksplozja bomby.
Wśród pogłosek i domysłów powtarza się najczęściej przypuszczenie, że to był wybuch gazu ziemnego, który się ulatniał z wadliwych instalacji pod Rotundą. Jest także druga hipoteza: bomba trotylowa. Wymienia się fakty sprzed kilku lat: eksplozję pod Trasą Łazienkowską, pożary gmachów w śródmieściu Warszawy oraz podziemny wybuch w moskiewskim metrze. Podkreśla się, że wszystkie te katastrofy ugodziły w obiekty użyteczności publicznej i że ich przyczyny nie zostały wyjaśnione. W mieście żal, zgroza, osłupienie. Zwiększa się trwoga przed bezrządem w kraju. Partactwo, bezmyślność, prywata - tego się społeczeństwo boi, i to już nie jest strach przed aresztowaniem, to jest strach pod dziurawym dachem, strach przed głupcami
- komentował Brandys w swoim dzienniku.
Jak napisano w tajnym raporcie dla Edwarda Gierka, "uznać należy, że przy skoordynowanym i zgodnym z obowiązującymi przepisami działaniu służb miejskich i kierownictwa Rotundy uniknięcie wypadku było prawdopodobne".
Akcja ratunkowa po wybuchu w Rotundzie fot. Archiwum Muzeum Pożarnictwa
Z raportu wynika, że popełniono szereg błędów - kanał telekomunikacyjny był zbyt blisko sieci dystrybucyjnej gazu, nie działała klimatyzacja (brakowało bezpieczników do naprawy), nieczynny był wentylator wyciągowy. Ponadto administracja banku nie reagowała na uwagi pracowników, że czują gaz. Braki kadrowe wpłynęły zaś na zaniechanie kontroli sieci gazowniczej.
Za tragedię, w której zginęło 49 osób, nikt nie odpowiedział. Ówczesny dyrektor Rotundy został wcześniej przeniesiony na emeryturę.
Dziś o ofiarach tragedii sprzed 40 lat przypomina tablica wmurowana obok Rotundy, którą odsłonięto w październiku 1979 roku.
ROBERT KOWALEWSKI