W kwietniu w jednym z bloków na Ursynowie znaleziono ciało mężczyzny w zaawansowanym stadium rozkładu. Służby natrafiły w tym samym mieszkaniu prawo jazdy wystawione na 60-letniego pana Jarosława. Ostatecznie uznały, że właściciel dokumentu i zmarły to jedna i ta sama osoba. Mężczyzna został skremowany i pochowany w rodzinnym grobie.
Policja twierdzi, że zwłoki zidentyfikowała dodatkowo była małżonka pana Jarosława. Ona sama przekonuje, że ciała ostatecznie nie zobaczyła.
W czerwcu w mieszkaniu pojawił się pan Jarosław. - Moje drzwi wyglądały jak po włamaniu i miałem do naprawy framugę. W środku było pusto, a panujący zapach był nie do zniesienia. Spotkałem kolegów, a ci patrzyli na mnie jak na ducha. Nie miałem pojęcia, co się stało, kiedy mnie nie było - relacjonuje w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".
Jak informuje Warszawa.wyborcza.pl, mężczyzna od lutego do początku czerwca przebywał w więzieniu w związku z niepłaceniem alimentów. Okazało się, że przed trafieniem do aresztu przekazał klucze znajomemu, który był bezdomny i potrzebował mieszkania.
Sąd Rejonowy dla Warszawy-Mokotowa unieważnił pod koniec października akt zgonu pana Jarosława. Mężczyzna musi jeszcze wyrobić nowe dokumenty.
Prokuratura ustaliła, że zmarły to 59-letni mężczyzna, ustalono jego tożsamość. Do śmierci mężczyzny nie doszło w wyniku przestępstwa.