"Około 20 osób z ruchu Obywatele RP, które stanęły przy trasie tzw. Marszu Niepodległości w Warszawie, z transparentem "Nacjonalizm to nie patriotyzm" i białymi różami, zostały siłowo zniesione z chodnika i od godziny 14.50 były przetrzymywane w kordonie policyjnym na tyłach hotelu Indigo" - poinformowali Obywatele RP.
Przedstawiciele ruchu przekazali, że policja w ten sposób chciała wymusić na nich wylegitymowanie się. Członkom ruchu policja odmówiła dostępu do toalety. Nie poinformowano również, kto dowodził akcji przeciwko Obywatelom RP.
Po interwencji Hanny Machińskiej, zastępczyni Rzecznika Praw Obywatelskich i posła Michała Szczerby, uwięzieni w kotle zostali przewiezieni na komendy policji przy ul. Pirenejskiej i Jagiellońskiej, skąd część została wypuszczona dopiero po godz. 21. Ostatnia osoba została zwolniona z komisariatu o 2:30 w nocy.
Więcej informacji z kraju i ze świata na stronie głównej Gazeta.pl
Machińska uważa, że członkowie ruchu zachowali się bardzo spokojnie, a liczba interweniujących policjantów pokazała "opresyjność" służb bez uzasadnienia. - Przez tyle godzin nikt nie używał siły (i policjanci to powtórzyli), żadna z tych osób nie użyła jakiejkolwiek formy przemocy wobec policji. Nie było potrzeby stosowania takich opresyjnych środków - uważa zastępczyni Rzecznika Praw Obywatelskich.
Na antenie TVN24 przekazała, że grupa Obywateli RP "stała na trawniku, nie na trasie" i w żaden sposób nie przeszkadzała uczestnikom marszu. - To było zdarzenie, które polegało na tym, że osoby te miały transparent z napisem "Nacjonalizm to nie patriotyzm". W pewnym momencie weszła grupa policyjna i tutaj mamy rozbieżne informacje. Policja mówi, że żądała opuszczenia tego skweru, który był miejscem absolutnie neutralnym, nikogo nikt nie blokował w marszu - relacjonowała Machińska.
W jej ocenie "to był cichy protest". Podkreśliła, że policja miała do czynienia z osobami, które zachowywały się spokojnie, nie używały żadnych inwektyw wobec funkcjonariuszy oraz nie doszło do naruszenia nietykalności policjantów. Te informacje potwierdziła również policja.
- Ja miałam poczucie chaosu, były różne osoby, różne jednostki policyjne, był brak koordynacji, ogromna liczba policjantów wobec stojących spokojnie obywateli. To czyni wrażenie opresyjności. Nie było żadnego powodu, żeby w ogóle doszło do tej akcji - oceniła zastępczyni Rzecznika Praw Obywatelskich.
W rozmowie z tvnwarszawa nadkomisarz Sylwester Marczak, rzecznik Komendy Stołecznej Policji wyjaśnił, że Obywatele RP znajdowali się w strefie działań policjantów w czasie marszu. Miejsce, w którym stali członkowie ruchu, widać na jednym z nagrań zamieszczonych przez Komendę na serwisie YouTube.
- Osoby zostały ewakuowane stamtąd przez policjantów, bowiem tam podstawą legitymowania był fakt, że utrudniały one czynności policjantów, czyli artykuł 65a Kodeksu wykroczeń. Teraz cały czas są prowadzone z nimi czynności, bo odmawiały podania danych. To są podstawy do zatrzymania - mówił Marczak.
Rzecznik prasowy warszawskiej policji tłumaczył, że gdy te osoby podały swoje dane, zostałyby wypuszczone. - Czynności nadal trwają. Będzie można to potwierdzić po ich zakończeniu. Formalnie możemy mówić, że są to osoby zatrzymane - podkreślił.
Marczak podkreślił również, że w momencie przyjazdu zastępczyni RPO i posła Szczerby interwencja się nie zakończyła, ale ocenił, że ich obecność przyczyniła się do uspokojenia sytuacji. - Część osób podała swoje dane. Pamiętajmy, że z tych kilkunastu osób tylko dziewięć zostało przewiezionych do komisariatów po to, żeby dokończyć te czynności. Kontynuacja tych czynności polegała na ustaleniu danych - mówił rzecznik. Dodał, że w momencie, kiedy osoby te podały dane, zostały zwolnione do domów.