Od kilku dni systematycznie pogarsza się sytuacja na Mazowszu - w województwie odnotowywanych jest obecnie najwięcej zakażeń koronawirusem w skali kraju, a ratownicy medyczni alarmują, że nie mają gdzie przewozić chorych z COVID-19, bo w szpitalach brakuje miejsc. W weekend "Wyborcza Warszawa" dotarła do dramatycznego nagrania rozmowy ratowników medycznych z dyspozytorką pogotowia. Zarejestrowano na nim moment, w którym ratownicy podjeżdżają z pacjentem z koronawirusem do szpitala przy ul. Lindleya w Warszawie. - Nasze tournée po szpitalach trwa. Jesteśmy przy szpitalu przy Lindleya. Informacja, że czas oczekiwania jest nieznany. Łóżko się zwolni, kiedy ktoś umrze albo cudem wyzdrowieje. Co mamy zrobić w tej sytuacji? - pytała ratowniczka medyczna w rozmowie z dyspozytorką.
Z kolei TVN Warszawa informuje, że z powodu braku miejsc w szpitalach na Mazowszu i niewystarczającej liczby wolnych karetek, które mogłyby obsługiwać kolejne wezwania, są one przejmowane przez Lotnicze Pogotowie Ratunkowe. To służba, która zwykle ratuje ludzi m.in. po poważnych wypadkach drogowych, gdy konieczny jest bardzo szybki transport do szpitala (lub gdy transport drogowy nie jest możliwy). "W ubiegłym tygodniu warszawski śmigłowiec odbył 23 loty, miesiąc wcześniej - trzy. Ratowników wspierają też strażacy" - podaje TVN Warszawa.
Nie chodzi o pacjentów covidowych, ale o inne wezwania dotyczące przypadków nagłych - śmigłowiec LPR z powodu braku wolnych karetek wzywano m.in. do potrącenia rowerzysty w Sulejówku (przyleciał aż z Sokołowa Podlaskiego), wypadku na budowie w Mińsku Mazowieckim czy do zasłabnięcia w przychodni w Otwocku. Wszędzie tam karetki nie mogły dojechać, bo ratownicy byli zbyt obłożeni pracą.
- Zwiększona liczba lotów niewątpliwie ma związek z panującą w Polsce pandemią koronawirusa. Dysponowanie śmigłowca LPR do wypadków i nagłych zachorowań wzrosło niemal trzykrotnie, w stosunku do analogicznego okresu sprzed roku - powiedziała w rozmowie z portalem rzeczniczka LPR Justyna Sochacka.
Jak informowaliśmy, śmigłowce LPR latają także do chorych na Śląsku. Powód jest taki sam - niewydolność systemu ochrony zdrowia.
Ratownicy, którzy ze względu na obłożenie pracują teraz po kilkanaście godzin na dobę, alarmują, że coraz częściej są zmuszeni krążyć karetkami między szpitalami i pokonywać z chorym pacjentem np. 80 czy 120 kilometrów odległości. A w karetkach są często pacjenci w poważniejszym stanie, niż podczas wezwań z pierwszej i drugiej fali koronawirusa. Ich wiek jest za to często niższy. - Choć są to pacjenci młodsi, to często w gorszym stanie. Z 800 wezwań na dobę, 40 procent pacjentów to byli pacjenci młodzi - wynika z ustaleń reporterki TVN 24 Mai Wójcikowskiej, która rozmawiała na temat sytuacji na Mazowszu z ratownikami z Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Warszawie. - Staramy się transportować takich pacjentów, którzy są w stanie przetrwać tę trasę - powiedział wprost Paweł Wnuk, jeden z pielęgniarzy z zespołu wyjazdowego, który obsługuje wezwania z Warszawy i okolic.