Były poseł i jeden z liderów Ruchu Narodowego Artur Zawisza siedział za kierownicą mercedesa, którym w piątek rano potrącił rowerzystkę na skrzyżowaniu ulic Sobieskiego i Beethovena w Warszawie. Kobieta trafiła do szpitala. Wkrótce wyszło na jaw, że Zawisza w chwili wypadku nie miał uprawnień do kierowania pojazdami. Prawo jazdy odebrano mu po tym, jak w 2016 roku w Starej Hucie prowadził samochód pod wpływem alkoholu.
Po zdarzeniu Artur Zawisza opublikował wpis, w którym poinformował, że wybierze się do potrąconej rowerzystki z kwiatami i przeprosinami. Podkreślił też, że wsiadł za kółko nie mając uprawnień do prowadzenia pojazdów z powodu "wyższej konieczności".
Kierowałem trzeźwy, a jechałem w stanie wyższej konieczności jako jedyny żywiciel rodziny, w kolizji obyło się bez czyjejkolwiek krwi czy utraty przytomności. Pierwszy raz w życiu miałem styczność jako kierowca z innym pojazdem czy pieszym
- napisał, zaznaczając, że bardzo współczuje potrąconej kobiecie. "Mam nadzieję, że jej stan zdrowotny i samopoczucie wrócą szybko do stanu sprzed kolizji. Sama kolizja niczym nie różni się od setek podobnych, ale przykro mi, że brałem w niej udział. Tym bardziej, że trzeba świadczyć opiekę lekarską uczestniczce zdarzenia drogowego" - stwierdził.
Według prawa nie jestem osobą karaną ani nie widnieję w Krajowym Rejestrze Karnym. Zatrzymane prawo jazdy ponownie wyrabiam, ale nie zdążyłem tego uczynić. Za to poniosę odpowiedzialność, bo przepisy prawa znamy
- napisał Zawisza. "Życie pełne niespodzianych zwrotów. Media zrobią, co zechcą. Życzliwi wyrażą żal, nieżyczliwi będą mieli okazję do złości. Czuj duch!" - zakończył swój wpis.