Straż pożarna ze Śródmieścia od lutego zmagała się z atakami wandalizmu w ich jednostce przy ul. Polnej. Najpierw ktoś pomazał mur remizy, a później zaczął niszczyć szyby i obrzucać wszystko farbą. Sprawą zajęła się policja.
Śródmiejska komenda policji informuje, że w lutym i w maju tego roku jednostka straży pożarnej w Warszawie padła ofiara wandala. Oba przypadki zostały nagrane kamerą monitoringu i okazało się, że sprawcą najprawdopodobniej jest ta sama osoba.
Na pierwszym nagraniu widać, jak mężczyzna podbiega do budynku z puszką farby w spreju i maże nią bramę wjazdową. Kilka dni później ta sama osoba wróciła - tym razem miała ze sobą woreczki śniadaniowe wypełnione farbą. Zaczął nimi rzucać, a gdy farba rozlała się po murach, uciekł. Strażacy próbowali go ująć, ale sprawca był szybszy. Niecałe cztery miesiące później wandal ponownie wrócił pod jednostkę na Polnej. W maju mężczyzna wybił szybę w wozie bojowym, a potem stłukł jeszcze szybę w budynku i napisał coś na murze.
Policjantom ze Śródmieścia udało się wytypować sprawcę - okazało się, że może to być 35-letni mieszkaniec okolicy. Mężczyzna został zatrzymany, a jego mieszkanie przeszukane - znaleziono tam ubrania, które sprawca miał na sobie, gdy dewastował budynek. 35-latek bardzo szybko przyznał się do winy i potwierdził, że to on zniszczył jednostkę przy Polnej. Wytłumaczył również dlaczego to zrobił. Powiedział, że chciał zemścić się za to, że syreny wyjeżdżających na akcje wozów strażackich budzą go w nocy. Nie trudno zgadnąć, że policja nie przyjęła tego tłumaczenia i 35-latek odpowie za zniszczenie mienia. Grozi mu za to do pięciu lat więzienia.
Sygnały o tym, że mieszkańcom Warszawy przeszkadzają syreny straży pożarnej czy karetek pogotowia dochodziły do mediów już wcześniej. Na początku 2018 roku pisaliśmy o radnej PiS, która apelowała do centrum krwiodawstwa na Saskiej Kępie, aby pracujący tam kierowcy karetek nie włączali sygnału dźwiękowego po ciszy nocnej. Kilka miesięcy później problem zgłosili także mieszkańcy Woli, którzy mieszkają w okolicy jednostki straży pożarnej. W ich imieniu interweniował burmistrz dzielnicy, który również prosił o to, aby strażacy włączali syreny dopiero kilkaset metrów dalej.
Sprawa ze Śródmieścia jest jednak inna, bo problemu nikt nie próbował rozwiązać agresją.