Bulwary wiślane w Warszawie będą wyglądały w tym roku zupełnie inaczej niż w poprzednich trzech sezonach. Po udanej rewitalizacji było to jedno z najpopularniejszych miejsc do spędzania czasu. W tym roku pomimo że ludzi wciąż nie brakuje, infrastruktura kuleje. Z powodu wygaśnięcia trzyletniej umowy dzierżawy zniknęły stamtąd dziesiątki barów. Teraz okazuje się, że znikną także patrole Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratowniczego.
Jak informuje se.pl, w 2016 roku miasto stołeczne Warszawa podpisało z WOPR trzyletnią umowę na patrolowanie Wisły, która właśnie wygasła. Wcześniej ratusz zapłacił za to ratownikom 600 tysięcy złotych, a w tym roku postanowił nie kontynuować umowy. - Nie jesteśmy w stanie zapewnić 24-godzinnego dyżuru na Wiśle. Teraz działamy tylko społecznie - mówi portalowi Paweł Błasiak, prezes Stołecznego WOPR. Tłumaczy, że ratownicy wolą wykorzystać swój czas na płatny wyjazd nad morze niż patrolować Wisłę społecznie. Pieniądze, które WOPR otrzymywał od miasta były wykorzystywane na utrzymanie bazy w Porcie Czerniakowskim, paliwo do łodzi patrolującej oraz opłacanie ratowników - w każdy weekend Wisłę patrolował co najmniej pięciu pracowników WOPR.
Doświadczenie poprzednich lat pokazuje, że ratownicy wodni są potrzebni nad Wisłą. Niejednokrotnie impreza na bulwarach wiślanych kończyła się dla mniej rozsądnych osób w wodzie, o czym pisaliśmy już w zeszłym roku. Ewa Gawor szefowa Biura Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego zapewnia jednak, że brak WOPR nie odbije się negatywnie na bezpieczeństwie. - Komisariat Rzeczny dostał 40 dodatkowych służb, więcej środków ma też jednostka straży pożarnej, która odpowiada za bezpieczeństwo na Wiśle - mówi Gawor. Paweł Błasiak jest sceptyczny, jego zdaniem ratownicy WOPR są potrzebni, zwłaszcza, że funkcjonariusze policji muszą skupiać się przede wszystkim na pilnowaniu porządku i mogą nie zareagować tak szybko jak ratownicy.
Wpłać datek na Greenpeace Fot. Greenpeace