- Kto nigdy nie prowadził masażu serca, ten nie wie, jak szybko męczy się ratownik podczas tej czynności - tak strażnicy opisują udaną akcję ratunkową, którą przeprowadzili przed świętami.
Wszystko działo się w piątek 21 grudnia na jedynym z osiedli przy ulicy Grochowskiej. Dwaj strażnicy miejscy znaleźli tam nieprzytomnego mężczyznę, który leżał z boku budynku, przy skrzynkach energetycznych.
Leżał w nienaturalnej pozycji tułowiem w dół i nienaturalnie odwróconą głową. Miał siną twarz, nie oddychał, a puls nie był wyczuwalny
- opisują Wiktor Poncyleusz i Piotr Płoński, którzy znaleźli około 40-letniego mężczyznę.
Strażnicy wezwali pogotowie i rozpoczęli akcję ratunkową. Jak sami przyznają, wiedzieli, że szanse na uratowanie mężczyźnie życia nie są zbyt duże, bo najprawdopodobniej doszło u niego do zatrzymania akcji serca. Przez ponad dwadzieścia minut na zmianę reanimowali mężczyznę, wykonując masaż serca i wdechy ratunkowe.
- Zmienialiśmy się co dwie, trzy minuty. To bardzo wyczerpująca czynność, ale nie ma innej możliwości. Tylko tak można uratować życie. W tym wypadku szanse były niewielkie - opisuje jeden z mężczyzn.
Po kilkunastu minutach do prowadzenia akcji ratunkowej dołączyła przechodząca w pobliżu kobieta, która zadeklarowała, że ma wykształcenie medyczne. Po przyjeździe karetki reanimację przejęli ratownicy pogotowia.
Starania wszystkich osób zaangażowanych w akcję ratunkową okazały się skuteczne - kilka minut po przyjeździe karetki serce poszkodowanego mężczyzny ponownie zaczęło bić. Został odwieziony do szpitala.