W poniedziałek warszawski działacz społeczny Jan Śpiewak udostępnił na Facebooku opis sytuacji, do której miało dojść w nocy z piątku na sobotę na bulwarach wiślanych.
Jan Śpiewak opublikował apel warszawskich studentów, którzy mieli być świadkami kilku pobić, do których doszło przy bulwarach wiślanych w Warszawie. Z ich relacji wynika, że w nocy z piątku na sobotę nad Wisłą pojawiła się grupa kibiców. Osoby te miały zaczepiać przypadkowe osoby i je bić.
"Grupa pseudokibiców w okolicach nadwiślańskiego klubu Hocki Klocki pojawiła się około godziny 23 (a więc pół godziny po zakończeniu spotkania Legii Warszawa z Koroną Kielce). Od początku zachowywali się agresywnie i szukali zwady, natomiast z upływem czasu stawali się coraz większym zagrożeniem dla przebywających tam osób" - czytamy we wpisie.
Z relacji wynika, że doszło do kilku atakaów. Około godz. 1 w nocy miały zaatakować grupę osób bawiących się w klubie Hocki Klocki - "co najmniej siedem osób zostało dotkliwie pobitych, w tym jedna dziewczyna do nieprzytomności, a jednego chłopaka karetka odwiozła do szpitala".
Kolejne ataki miały mieć miejsce między godz. 1.30 a 2 w nocy między wspominanym klubem z mostem Poniatowskiego. "Ta sama grupa pobiła tam kolejne kilka osób, co jest udokumentowane na krótkim filmiku" - piszą studenci.
Skontaktowaliśmy się z autorami relacji. Otrzymaliśmy od nich trzy nagrania. Na pierwszym widać jak na dalszym planie filmu mężczyzna uderza drugiego w twarz - cios jest tak silny, że zaatakowany się przewraca. Na drugim filmie widzimy dwie grupki osób, między którymi dochodzi do utarczki słownej. Na ostatnim nagraniu widać dwóch mężczyzn - jeden ucieka, drugi go goni.
Autorzy wpisu relacjonują, że w nocy z piątku na sobotę miało również dojść do ataku na tle rasowym. Opisywani przez nich pseudokibice mieli zaatakować czarnoskórego mężczyznę. Osoba ta miała zostać "brutalnie pobita i wrzucona do rzeki".
Studenci, którzy zwrócili uwagę na tę serię pobić, piszą, że za każdym razem na miejsce była wzywana policja. Oskarżają funkcjonariuszy o bierność i w rezultacie doprowadzenie do poważnych uszczerbków na zdrowiu u co najmniej kilkunastu osób. "Tej skandalicznej sytuacji można było uniknąć gdyby policja zachowała się właściwie" - piszą.
"Radiowóz policji zaparkował za karetką pogotowia w taki sposób, że nie był widoczny dla świadków i uczestników zdarzeń. Większość z nich nie zorientowała się nawet, że policja podjęła próbę działań, co dobitnie świadczy o nieudolności oraz biernej postawie funkcjonariuszy. Policja stwierdziła, że żadne działania nie zostaną podjęte z powodu braków kadrowych" - piszą studenci.
Skontaktowaliśmy się z Komendą Stołeczną Policji. Rzecznik prasowy KSP, asp. szt. Mariusz Mrozek poinformował nas, że w nocy z piątku na sobotę policjanci pięciokrotnie interweniowali na bulwarach nad Wisłą w Warszawie w różnych odstępach czasu.
Pierwsza interwencja miała miejsce ok. godz 23.30. Funkcjonariusze, którzy przyjechali na miejsce, zastali już pogotowie ratunkowe. W karetce przebywał młody mężczyzna, obok stało kilka osób, w tym dwóch mężczyzn, którym ratownicy również chcieli udzielić pomocy - na twarzy jednego były otarcia, drugi miał skaleczone ucho. Jak mówi nam asp. szt. Mrozek obaj odmówili skorzystania z pomocy medycznej. Wszyscy twierdzili, że zostali zaczepieni przez kilku młodych ludzi w wieku 19-20 lat. Mieli być szarpani i uderzani, a sprawcy oddalili się przed przybyciem patrolu. Poszkodowani nie chcieli składać oficjalnego zawiadomienia.
W ciągu kilku następnych godzin miały miejsce kolejne interwencje policji. Za każdym razem pokrzywdzeni, którzy wzywali policję, nie chcieli składać zawiadomień.
- W jednym przypadku policjanci zostali powiadomieni przez mężczyznę, że siedzący na murku młody chłopak został pobity. Gdy funkcjonariusze spytali poszkodowanego, co się stało ten odpowiedział, że nie pamięta. Mężczyzna był pod wpływem alkoholu - mówi asp. szt. Mrozek.
W nocy z soboty na niedzielę policjanci interweniowali również na sygnał mężczyzny, któremu skradziono czapkę. Szybko okazało się jednak, że zabrała ją siedząca w okolicy osoba. Czapka została odnaleziona, zwrócona i poszkodowany nie chciał składać zawiadomienia.
Podczas ostatniej interwencji funkcjonariusze zastali dwie bijące się młode kobiety. Gdy policjanci do nich podbiegli, natychmiast się uspokoiły. - Przeprosiły zarówno siebie nawzajem, jak i policjantów za niepotrzebną fatygę i odmówiły składania zawiadomienia.
Rzecznik KSP odniósł się również do informacji o pobitej do nieprzytomności kobiety, o której pisali studenci. - W trakcie żadnej z interwencji takiej osoby nie było. Policjanci nie mieli również informacji i nie byli o tym zawiadomieni. Również pogotowie ratunkowe nie potwierdza tej informacji - mówi.
Z relacji studentów wynika, że pseudokibice zaatakowali również czarnoskórego mężczyznę - pobili go i wrzucili do rzeki.
- Podczas pierwszej interwencji jedna z osób wspomniała, że słyszała, że ktoś mógł zostać wepchnięty do wody. Mężczyzna ten miał jednak sam wyjść z rzeki i oddalić się w nieznanym kierunku - mówi asp. szt. Mariusz Mrozek.
Dodaje, że gdy informacje o tej sytuacji pojawiły się w mediach, funkcjonariusze podjęli m.in. działania mające na celu zabezpieczenie monitoringu. Podkreśla jednak, że na policję nie wpłynęło żadne zawiadomienie dotyczące tej sprawy.
Zapytaliśmy również o to, czy ktoś z zaatakowanych mógł potwierdzić informcję, że agresorzy mogli być kibicami.
- Policjanci pytali poszkodowanych, czy atakujący mogli być osobami wracającymi z meczu. Otrzymali odpowiedź, że sprawcy nie mieli na sobie żadnych szalików, koszulek lub bluz z barwami klubowymi - mówi asp. szt. Mariusz Mrozek.
Wersji o tym, że atakujący byli kibicami nie potwierdza również jeden z pobitych nad Wisłą mężczyzn, z którym udało nam się skontaktować.
- Nie zauważyłem, żeby mieli na sobie barwy klubowe. Wydaje mi się, że podawanie informacji, że byli to kibice jest podkoloryzowane. Moim zdaniem to byli zwykli chuligani - mówi mężczyzna w rozmowie z Metrowarszawa.pl.
Asp. szt. Mariusz Mrozek mówi, że oskarżanie policji o bierność jest w tej sytuacji bezpodstawne.
- Należy pamiętać, że tego typu przestępstwa są ścigane z oskarżenia prywatnego - konieczne jest złożenie oficjalnego zawiadomienia. W nocy z piątku na sobotę żadna z osób go nie złożyła - mówi rzecznik.
Dodaje, że większość osób, u których funkcjonariusze interweniowali nie chciała składać oficjalnych zeznań lub nie pamiętała przebiegu wydarzeń. Wiele z tych osób było pod mniejszym lub większym wpływem alkoholu.
Skontaktowaliśmy się z dwoma mężczyznami, którzy zostali zaatakowani nad Wisłą w nocy z piątku na sobotę. Pierwszy z nich doznał poważnego urazu szczęki.
- Kilka osób po prostu zaczęło mnie kopać i coś mówić. Tylko tyle pamiętam. Musiałem dostać mocnego strzała. Mam połamaną w dwóch miejscach szczękę i musiałem przejść operację - mówi w rozmowie z Metrowarszawa.pl.
Zapewnił również, że planuje złożyć zawiadomienie na policji.
Drugi poszkodowany obudził się w niedzielę w siniakami. Mówi nam, że bez żadnego powodu zaatakował go mężczyzna, który trzykrotnie uderzył go w twarz. Później jego i jego znajomych zaatakowała grupa osób - kopali ich i bili. Poinformował nas również, że nie złożył zawiadomienia na policję, ponieważ jego obrażenia nie były poważne - w dużej części już się zagoiły.
- Nie wiedziałem też, że skala tych pobić była tej nocy tak duża - dodaje.
Asp. szt. Mariusz Mrozek uważa, że na części bulwarów wiślanych, na których nie obowiązuje zakaz picia alkoholu, powinny zostać wprowadzone pewne zmiany.
- Ta część bulwarów powinna zostać doposażona technicznie. Takich niebezpiecznych przypadków byłoby na pewno mniej, gdyby oświetlenia oraz kamer monitoringu było więcej - mówi rzecznik KSP.
Tłumaczy, że z doświadczenia wie, że gdy miejsca są dobrze oświetlone i monitorowane takich sytuacje zdarzają się rzadziej, ponieważ osoby, które mogą powodować ewentualne zagrożenie, nie czują się anonimowe.
Aspirant sztabowy podkreśla również jak istotne jest reagowanie na takie sytuacje. Nie wystarczy apel w internecie, konieczne jest złożenie zawiadomienia na policji.
- Osoby, które są świadkami takich incydentów lub są w nich poszkodowane, ale nie składają zawiadomień, dają pośrednie przyzwolenie na takie zachowania. Bez oficjalnych dokumentów policjanci nie mogą zacząć postępowania, a osoby, które dopuściły się pobicia, pozostają bezkarne - mówi Mrozek.
Byłeś świadkiem agresji na bulwarach wiślanych? Napisz nam o tym na listy_do_metrowarszawa@agora.pl lub w wiadomości prywatnej na Facebooku.