Kilka dni temu głośno było o pozbawionym pomnika grobie słynnego "40-latka", Andrzeja Kopiczyńskiego. Post przechodnia z 14 października wywołał ogromne emocje. Media również podchwyciły temat. Jedni chcieli pomóc w sfinansowaniu pomnika, inni uderzyli w rodzinę - że nie dba o grób ojca.
Gdy w poniedziałek pojawiło się na stronie córki Andrzeja Kopiczyńskiego zdjęcie oczyszczonego grobu wyłożonego kamieniami, wszyscy osłupieli. Wyszło na jaw, że rodzina wcale nie zaniedbała miejsca pochówku aktora, ale wykonanie nagrobka wymaga czasu i odpowiednich pozwoleń, m.in. konserwatora.
Jak pisała pani Katarzyna Kopiczyńska, "na ostateczne doprowadzenie go do porządku muszę jeszcze sporo poczekać. Poza względami finansowymi dochodzą jeszcze procedury dotyczące zezwoleń i akceptacji na dotknięcie czegokolwiek, zwłaszcza w tej części cmentarza, gdzie leży Tata".
Poinformowała, że na razie udało się uporządkować i oczyścić grób dzięki pomocy szkoły pożarniczej z Tomaszowa Mazowieckiego.
Grób Kopiczyńskiego fot. Tomasz Golonko
Głos w sprawie zabrał minister kultury Piotr Gliński. W rozmowie z Super Expressem zapewnił, że jest gotowy pokryć koszty wybudowania grobowca. Jest jeden warunek - rodzina aktora musiałaby sobie tego życzyć.
Jak dodał, okazało się, że kilka miesięcy temu ministerstwo proponowało już takie rozwiązanie pani Katarzynie, ale to ona musi wystąpić z prośbą o wsparcie.
Zapytaliśmy córkę Kopiczyńskiego, czy rozważała ofertę ministerstwa. W rozmowie z Metrowarszawa.pl potwierdziła, że minister zaproponował jej pomoc finansową. - I prawdą jest, że jej nie przyjęłam. Nie chcę wydawać publicznych pieniędzy. Chcę to zrobić sama, w ramach własnych możliwości, nawet jeżeli to potrwa - mówi.
Jednocześnie podkreśla, że to nie oznacza, że gardzi pieniędzmi państwowymi. - Rozumiem chęć pomocy, bardzo to doceniam i bardzo dziękuję. Dlatego przyjmuję wszelką pomoc pozapaństwową, która jest kierowana po cichu, bezpośrednio do mnie - dodaje. Jak mówi, odzywa się do niej wiele osób. - Mam wokół siebie ludzi cudownych,
którzy chcą pomagać w sensowny, nienachalny sposób - dodaje.
Pani Katarzyna wymienia Tomasza Wachonia, nauczyciela pożarnictwa z Tomaszowa, który pomagał jej przy uporządkowaniu grobu, ale nie tylko. Wspierał ją od śmierci ojca.
- Pan Tomasz oraz jego uczeń pomogli dźwigać kamienie, własnymi rękami grzebałam w ziemi, aby wszystko wyglądało, jak trzeba. To nieszczęśliwy zbieg okoliczności, że akurat sprzęgło się to z publikacją postu pana Dzięgielewskiego. Rocznica śmierci taty wypadła w czwartek, poszłam na grób z dziećmi, postawiliśmy znicze, położyliśmy kwiaty, na zdjęciu to widać. W weekend planowaliśmy wyłożyć go kamieniami, żeby było na Wszystkich Świętych - wyjaśnia.
Przyznaje, że po tym, co przeżyła w ciągu ostatnich kilku dni, nie ma ochoty już więcej nikomu wyjaśniać ani tłumaczyć się, że nie zapomniała o grobie ojca.
- Na początku po śmierci taty przykryłam go świerkowymi gałęziami. Wyglądał ładnie. Przychodziliśmy co jakiś czas z dzieciakami posprzątać, zapalić lampkę. Mieszkam dosyć daleko od cmentarza, nie jeżdżę samochodem - wspomina.
Potem gałęzie uschły, zrobiły się rude, uznałam, że i tak lepiej wyglądają niż betonowa goła płyta. Do ich koloru dopasowywałam wianuszki z suszek, chryzantemy i wrzosy. Któregoś dnia przyszłam i zastałam grób bez gałęzi, ktoś bez mojej wiedzy je zabrał - dodaje.
Wtedy też, jak mówi, zapadła decyzja, że zanim uzyska pozwolenie na działania przy grobie, chce coś zrobić sama. - Zbliżała się rocznica śmierci, Wszystkich Świętych. Poczułam, że muszę coś zrobić, wiedziałam, że z pomnikiem już nie zdążę. A prawda jest taka, że nic na cmentarzu nie można zrobić bez odpowiedniej zgody komisji ds. zabytków, nawet drewnianej, tymczasowej ramy postawić. To jest sam środek najbardziej reprezentacyjnej części Powązek. Wierzę, że zarząd nie zrobi mi awantury o te kamienie - wyznaje.
Jak dodaje, ma sporo na głowie. - Po bardzo długiej przerwie, ze względu na czwórkę dzieci, poszłam do pracy. Bez względu na to, ile kosztowałby grób, na razie mnie na niego nie stać - dodaje. Nie chce również organizować żadnej zbiórki, ani zbierać pieniędzy za pomocą akcji crowdfundingowych. - Doceniam gesty i chęci, ale sama nie będę wyciągać ręki po pieniądze. Zaczęłam pracę, na pewno wkrótce pojawi się pomnik mojego ojca - podkreśla.
Na końcu mówi, że nie chce się więcej tłumaczyć, bo nie czuje, żeby musiała. Jednocześnie została zawczasu osądzona, usłyszała i przeczytała wiele nieprzyjemnych słów ze strony osób, które uwierzyły zafałszowanym komunikatom medialnym.
- Hejt niszczy. Przetacza się i zostawia zgliszcza. I chyba jest tym gorszy, jeżeli oparty na dobrych pobudkach. Obrzydliwość zasłaniana dobrymi intencjami jest straszna. To oczywiście przejdzie, przewali się i ludzie na chwile zajmę się czymś innym. Dopóki za moment sobie nie przypomną i nie zaczną wyciągać znów wszystkich brudów - wyznaje pani Katarzyna.
- Najgorsze jest to, że ci wszyscy kochający tatę fani są przekonani, że jak "pohejtowali", to przyniosło to dobry skutek. Taka "świetna" motywacja dla leniwej córeczki. Zaraz poleciała robić porządek. Dobry hejt, bo działa - podsumowuje.