Przypominamy nasz tekst z października w ramach "Najlepsze w 2017 w metrowarszawa.pl".
- Czułam się jak na koloniach, które nie kończą się po dwóch tygodniach – mówi studentka Politechniki Warszawskiej. Mieszkanie w akademiku to jednak również wyrzeczenia i kompromisy. Jakie? Oto historie naszych bohaterów, studentów warszawskich uczelni, mieszkańców stołecznych akademików.
- Gdybym miał powiedzieć, z czym mi się kojarzy życie w akademiku, to z pewnością jest to melanż - mówi Jacek, student drugiego roku administracji na Politechnice Warszawskiej. - Mieszkam w bursie przy Akademickiej 5 i proszę mi uwierzyć, że to ostatnie miejsce, które poleciłbym komuś do nauki. Natomiast do zaliczenia dobrej imprezy - jak najbardziej – przekonuje.
O jakie imprezy chodzi? Jacek mówi bez ogródek: Nasze koleżanki zrobiły raz „naked party”, czyli imprezę w pokoju, gdzie obowiązywały dwie zasady - żadnych ciuchów i żadnych zdjęć - opowiada. Wyprzedzając twoje pytanie – w akademiku to żaden wyczyn. To codzienność.
Potwierdza to Zofia, która mieszka w akademiku należącym do Uniwersytetu Warszawskiego przy Zamenhofa. - Ja się śmieje, że płaci się 400 złotych nie za mieszkanie, ale za bilet wstępu na wieczną imprezę. I wyjaśnia: Jak imprezuje cały pokój, to zaraz dołączają się kolejne, aż imprezuje całe piętro – opowiada. - Żeby nie było, że studenci nic innego nie robią, tylko imprezują. Jest czas na naukę, ale osobiście wychodzę wtedy do biblioteki, bo w akademiku każda okazja jest dobra, by rozpocząć melanż – dodaje.
- Oj, tak. Nasz akademik polecam jako idealne miejsce do picia wódki - mówi Bartek, który zamieszkuje akademik Jelonek na Osiedlu Przyjaźń. - Warunki są bardzo dobre, bo pokoje znajdują się w tzw. segmentach, czyli dwa pokoje z jedną wspólną łazienką i aneksem kuchennym - opowiada student Uniwersytetu Medycznego. I wyjaśnia: Bardzo domowa atmosfera, dlatego można się poczuć, jak na wiecznej domówce - mówi. - Ale żeby była jasność. Wszyscy tu bawią się dobrze i imprezy są za zgodą wszystkich. Jest bardzo miła atmosfera. Koszt oczywisty - brak intymności - stwierdza.
- Zdecydowanie brak prywatności to problem - mówi Jarek, student SGH, który w akademiku mieszka od dwóch lat. - Nie masz własnej przestrzeni, a przecież każdy od czasu do czasu chce pobyć sam - mówi. - W bursie zazwyczaj dzielisz pokój z kimś innym. To może krępować. Osobiście nie miałem problemu z dogadaniem się z moim współlokatorem, ale nie zawsze ma się tyle szczęścia - dodaje.
- Mi żadna intymność nie jest potrzebna - mówi Agnieszka, studentka UW. - Może na początku człowiek się krępuje, szczególnie gdy dostaje pokój z obcą osobą, ale z czasem wstyd zanika – opowiada. Agnieszka nie chce jednak zdradzać, o którym akademiku opowiada.
Kasia, studentka Politechniki, wtóruje Agnieszce. - Gdy się wprowadziłam, zaskoczeniem i problemem było dla mnie zagospodarowanie stosunkowo małej przestrzeni, którą musiałam dzielić z inną studentką. Trzeba nauczyć się dzielić wspólną przestrzeń, akceptować nawyki i przyzwyczajenia drugiej osoby, zaufać. To wszystko przychodzi z czasem – zwierza się.
- Ja widziałam już wszystko - dopowiada Agnieszka. I wymienia: Depilacja nóg w towarzystwie kolegów ze starszego roku czy seks w obecności osób trzecich.
- Faktycznie, trudno znaleźć spokój w akademiku - zaznacza Bogdan, mieszkaniec domu studenckiego Akademii Medycznej na Karolkowej. - U nas nie ma aż takich imprez, natomiast o nauce w bursie można zapomnieć. Ale czego się spodziewać po 400 złotych za miesiąc? Trzeba umieć się dostosować do większej liczby współlokatorów. A tam, gdzie dużo ludzi, intymność czy spokój nie istnieje - stwierdza.
- Z początku zaskoczeniem była dla mnie tak liczna obecność zagranicznych studentów, ich kultura, obcy język ciągle słyszany na korytarzach. Nie było to zaskoczenie negatywne, było po prostu inaczej, niż do tej pory. Do tego trzeba było się przyzwyczaić. Łatwo mówić o tolerancji, gdy nie ma się styczności z obcokrajowcami. W akademiku trzeba się jej nauczyć - wyznaje studentka Politechniki, która chce pozostać anonimowa.
- Niektórym trudno też przyzwyczaić się do tak licznej obecności studentów z Indii - mają oni swoją kulturę, inne zwyczaje. Chyba najbardziej odczuwa się to w kuchni - ich potrawy są wyjątkowo aromatyczne, czasem duszące – dodaje.
Inni zdradzają, że największym utrapieniem są wspólne łazienki i kuchnie, do których trzeba czasami stać w kolejce.
Filip: Chyba ciężko dziewczynom przyzwyczaić się do wspólnych łazienek - śmieje się student Politechniki. - To przestrzeń publiczna, każdy z niej korzysta, czasami łazienki są koedukacyjne, ale jak mówią inni, do wszystkiego się człowiek może przyzwyczaić - dodaje.
Atmosfera, którą opisują nasi bohaterowie, sprawia, że wielu porzuca życie w wynajmowanych mieszkaniach i przenosi się do akademików. Dowodem na to jest Kasia, która od trzech lat mieszka w D.S. Akademik.
- Zanim zamieszkałam w akademiku, przez dwa lata mieszkałam w wynajmowanym mieszkaniu, jednak większość czasu i tak spędzałam w bursie. Gdy wprowadzałam się do niej, wiedziałam mniej więcej jak się tam funkcjonuje i czego się spodziewać - akademik wybrałam świadomie - opowiada.
To, co ją przekonało, to znajomi i panująca tam atmosfera. - Obserwując akademik jako gość, byłam zaskoczona tym, że wszyscy się tu znają, kreują w pewien sposób rodzinną atmosferę. Tu nieważne stawało się to, w co się jest ubranym, gdzie się studiuje, pracuje, ile się ma pieniędzy. Poznajesz człowieka, jego charakter, takiego, jaki jest naprawdę - dodaje.
Kasia mówi, że bardzo pozytywnie zaskoczyło ją to, że wszyscy się ze sobą witają, a w kuchni, która jest wspólna dla całego piętra, zawsze życzą smacznego. - Gdy czegoś potrzebujesz - pożyczyć, zamienić, nie ma z tym żadnego problemu, zawsze znajdzie się ktoś, kto pomoże. Gdy ktoś robi imprezę, zaprasza cię, choć się nie znacie - wszyscy bardzo łatwo i szybko się integrują. Takie drobne gesty stwarzają naprawdę fajną atmosferę - przekonuje.
Atmosfera to coś, co chwali sobie większość studentów. Anita zwraca również uwagę na inne pozytywy mieszkania w bursie - nie chce zdradzać adresu akademika. - Plusem mieszkania w akademiku jest stały czynsz bez dodatkowych rachunków za wodę czy prąd oraz przebywanie w kręgu innych studentów - opowiada.
Widzi jednak również minusy: To nadzór pań z recepcji i administracji. Nie podobały mi się w tym akademiku układy pomiędzy recepcją i administracją a studentami, nie wszyscy byli równi, co można było odczuć.
Aneta, studentka administracji, od trzech lat mieszka w akademiku „Alcatraz”. To potoczna nazwa akademika należącego do Politechniki Warszawskiej. Jak mówi, choć nazwa akademika jest ponura, to życie w bursie przypominają kolonie. - Tak naprawdę nie miałam trudności w przystosowaniu się do nowego środowiska - mówi. I dodaje: W sumie czułam się jakbym przyjechała na kolonie, które nie kończą się po dwóch tygodniach.
Inni zaznaczają, że do akademika idzie się nie tylko dla imprez. - Akademik kształtuje osobowość, rozwija ją, bo spotykamy tu różnych ludzi, różne sytuacje, doświadczenia i historie życiowe. Uczy żyć w społeczeństwie, tolerować innych, rozwiązywać konflikty - mówi studentka Politechniki.
- Fajne jest też to, że można się wiele nauczyć od innych - z obcokrajowcami szkolić język, ktoś jest lepszy z matmy, ktoś umie grać na gitarze, ktoś świetnie zna program, którego właśnie uczysz się na uczelni. Sytuacji jest mnóstwo, a wszelka pomoc odbywa się za symboliczne piwo. Wystarczy tylko chcieć i wyjść z pokoju - dodają inni.
Jak wspomnieli nasi bohaterowie, akademik to miejsce, gdzie krzyżują się drogi wielu kultur i narodowości. Niemożliwe zatem jest, aby w takim miejscu nie dochodziło do sytuacji trudnych czy wręcz niebezpiecznych. - Co kraj to obyczaj – mówią nasi rozmówcy.
- W związku z tym, że jestem w Radzie Mieszkańców, zdarza się, że studenci zwracają się do mnie z różnymi problemami - mówi jedna ze studentek Politechniki. Prosi, by zachować anonimowość i nie podawać nazwy akademika. - Trudne sytuacje, jak ostre konflikty czy pobicia, rozwiązywane są we współpracy z całą Radą Mieszkańców, Komisją Dyscyplinarną, którą tworzą starsi studenci - wyjaśnia.
Większość konfliktów udaje się rozwiązać na zasadzie kompromisu, zachowania niedopuszczalne kończą się wydaleniem mieszkańca z akademika. - Wspólnie dbamy o to, aby każdy czuł się tu bezpiecznie i nie bał się zwrócić o pomoc w razie problemów - dodaje.
- Nie do zaakceptowania jest rasizm czy gorsze traktowanie ze względu na pochodzenie, kolor skóry. Akademik to społeczność wielokulturowa i wielonarodowościowa, każdy musi nauczyć się tolerancji, szacunku i akceptacji. W tej kwestii nie ma taryfy ulgowej, tłumaczenia. Wszyscy jesteśmy równi i od tej zasady nie ma wyjątków - podsumowuje.
Studenci chętnie opowiadali historie z burs, niekoniecznie chcieli się dzielić zdjęciami. Większość twierdzi jednak, że warunki w akademikach są lepsze niż myśli większość. - Jest ciasno, ale ogólny stan jest dobry. Regularnie odbywają się remonty - mówi Aneta.
Inna podkreśla, że w akademikach dawno nie pachnie starocią ani głębokim PRL. - Niektóre pokoje czy segmenty przypominają kawalerki na wysokim poziomie - podkreśla Kasia.
Pamiętasz czasy, kiedy mieszkałeś w akademiku? A może mieszkasz w jednym z nich? Opowiedz nam historie z tym związane: metrowarszawa@agora.pl.