Była sanitariuszką w Powstaniu. 'Zamordowali mi ojca. Mam się wstydzić, że nie pomogłam rannemu Niemcowi?'

Halina Jędrzejewska, pseudonim "Sławka", w Powstaniu Warszawskim była sanitariuszką. Miała wtedy 16 lat. W rozmowie z Metrowarszawa.pl wyjaśnia, dlaczego Powstanie było ważne i czego długo się wstydziła.

Tomasz Golonko, Metrowarszawa.pl: Czy brak wywieszonych flag w oknach w rocznicę wybuchu powstania warszawskiego panią smuci?

Halina Jędrzejewska, ps. "Sławka": Smuci. Widzę czasami całe ulice bez flag w tym wyjątkowym okresie. Uważam, że Polacy powinni pamiętać o ważnych wydarzeniach historycznych. A takim wydarzeniem bez wątpienia było Powstanie Warszawskie.

Jak pani myśli, dlaczego ludzie nie wieszają flag? 

- Pan się zdziwi, ale wielu ludzi nawet nie ma pojęcia o tym, że Powstanie Warszawskie się odbyło. Więc nie wywieszają flagi, bo nie widzą powodu. Inni nie wywieszają, bo ich to nie interesuje.

Jeszcze inni uważają Powstanie Warszawskie za klęskę i nie widzą potrzeby celebrowania takiej porażki.

- Nie raz mi to mówiono prosto w oczy. Co czułam? Zawsze mówię, że każdy ma prawo do własnej oceny. Ja mam prawo do swojej. Do końca życia będę uważać, że Powstanie było potrzebne i musiało wybuchnąć. Chociażby dlatego, że mieliśmy za sobą parę lat okupacji, bardzo ciężkich i trudnych doświadczeń. Dookoła nas umierali członkowie naszych rodzin, ale także przyjaciele i znajomi. Mordowano ich na ulicach, na Pawiaku, w Oświęcimiu. Wszędzie. Możliwość wytrzymania tego miało swoje granice. Uważaliśmy, że trzeba położyć temu kres. A poza tym, mieliśmy niesłuszną świadomość, że jeżeli Powstanie wybuchnie, to pomogą alianci. I to nie będzie tylko nasza walka, ale zarówno Zachodu, jak i Wschodu.

Są i tacy, którzy symbole narodowe noszą w widocznych miejscach. Orzeł na bluzie, imitacja powstańczej opaski na ramieniu koszulki. Tzw. odzież patriotyczna.

- To mi się bardzo nie podoba. Proszę mi tego nie pokazywać. W swoim czasie zabraliśmy jako związek powstańców głos w sprawie noszenia opasek. Nie jestem wielką przeciwniczką, ale też nie jestem przekonana do końca, kto te opaski nosi. Bo jeżeli to są ludzie, którzy chodzą po Warszawie i robią awantury, to ja się na to nie godzę. O Powstaniu trzeba umieć mówić w odpowiedni sposób.

Jaki?

- Mamy jako powstańcy świadomość tego, że jesteśmy starzy i umieramy. Taka jest kolej rzeczy. Proszę zatem zrozumieć, jak ważne dla nas są takie gesty, jak położenie kwiatów na grobie powstańca czy zapalenie znicza. Wśród Legionistów jest grupa fantastycznych młodych ludzi, która o to dba. To także jest wyraz patriotyzmu. Wydaje mi się, że lepszy niż noszenie opaski na ramieniu czy bluza z orłem.

Czyli na Legionistów złego słowa nie da pani powiedzieć?

- Na tych, których znam, nie. W mojej opinii, ci Legioniści, których znam, robią fantastyczne rzeczy.

Legioniści zostali ostatnio skrytykowani na świecie za oprawę meczu.

- Nie potrafię tego ocenić. Może to nie powinno tak wyglądać. Ale Niemcy tyle dzieci wymordowali. I to malutkich. Wszyscy znają historię Rzezi na Woli. Czy wyobraża sobie pan, że 10-letni syn do matki mówi: mamo pośpieszmy się, to jeszcze zdążą nas rozstrzelać? Jaki strach przed okrucieństwem musiał być w tym dziecku, aby prosił o szybką śmierć od kuli, a nie rozszarpania na kawałki. Niemcy byli bezwzględni. Także wobec dzieci. Normalnemu człowiekowi to się w głowie nie mieści. Ale jedno wiem. Nie wolno podsycać nienawiści.

Słyszała pani o Organizacji Narodowo Radykalnej?

- Zachowania, gdzie wyciąga się rączkę do przodu, co kojarzy się jednoznacznie, powinny być prawnie zakazane.

Pytam, bo może ktoś, kto wykonuje ten gest, przeczyta ten wywiad i coś zrozumie.

- Jestem temu przeciwna. To powinno być karane, ale nie na zasadzie wezwania i upominania: Nie rób tak dziecino, ale karane surowo.

Jak tego uniknąć?

- Na całym świecie powinno się od małego rozmawiać z dziećmi i mówić im, dlaczego takie zachowania są złe. Trzeba nauczyć je rozumieć, że drugiego człowieka trzeba szanować.

Miała pani 16 lat, gdy wybuchło Powstanie. Obraz wojny jest okrutny. Czy zdarzyło się pani powiedzieć: nie dam rady, już nie zniosę widoku trupów?

- Nie. Po pierwsze, nie po to brałam udział w Powstaniu, aby potem w jego trakcie przeżywać dramaty. Wiem, że byliśmy potrzebni. Po drugie, sanitariuszka ma określone zadania. Moim obowiązkiem było ratowanie rannych. Byłam w grupie, która brała udział wyłącznie w walkach. Nie było czasu ani na odpoczynek, ani na rozmyślenia o tym, czy da się radę, czy też nie.

Pani nosiła broń, choć z zasady sanitariuszki jej nie posiadały. Pamięta pani dzień, w którym jej użyła?

- Od kilku dni trwały nieustannie walki. Mieliśmy rannych, których trzeba było natychmiast przetransportować do szpitala, do Jana Bożego. W tym był jeden bardzo ciężko ranny, który wymagał natychmiastowej pomocy. W pewnym momencie zostaliśmy ostrzelani, a koledzy, którzy go nieśli, sami zostali ranni. Miałam szczęście, że mi się wtedy nic nie stało. Musiałam jednak działać szybko.

Pod murem ujrzałam stojących po cywilnemu mężczyzn, których poprosiłam o pomoc w transportowaniu rannych do szpitala. Odmówili. Powiedzieli, że się boją. Musiałam ratować życie rannych. Wie pan, co zrobiłam? Zagroziłam im wtedy, wyciągając zza paska mały pistolet, mówiąc: Albo go niesiecie, albo strzelam! I o dziwo podziałało. W każdym razie wzięli rannego i go donieśli do szpitala.

Do końca Powstania wierzyła pani, że alianci wam pomogą?

- Może to śmieszne, co powiem, ale tak. Chcieliśmy uwolnić nie tylko Warszawę, ale cały kraj. Wierzyliśmy ogromnie, że jest sens walczyć, bo na ulicach giną bez sensu ludzie. Zresztą, na początku Powstania, odnosiliśmy same sukcesy. Zdobywaliśmy ulicę za ulicą.

Ma pani żal, że alianci nie wywiązali się ze swoich obietnic?

- Nie można mieć złych emocji całe życie.

Wzruszyła się pani.

- Przepraszam.

Proszę nie przepraszać, to są emocje, które udzielają się każdemu.

- Powiem panu tak. Powstanie jest dla mnie czymś ważnym. I to nie jest sprawa, o której się zapomina. O tym się nie da zapomnieć. Nie lubię ulegać emocjom, kiedy rozmawiam z dziennikarzami. Ale czasami nie potrafię się oprzeć, bo za dużo… za dużo przyjaciół żeśmy stracili… członków rodziny… nadziei.

Wracając do pana pytania. Uważam i do końca swoich dni będę twierdzić, że sprzeciw wobec przemocy zawsze ma sens. Dlatego Powstanie, w mojej ocenie, miało sens.

Była pani sanitariuszką. Jest zasada, że niesie pani pomoc każdemu, bez względu na to, po której stronie na wojnie jest. Odmówiła pani kiedyś Niemcowi pomocy?

- Nigdy o tym nie mówiłam, ale tak.

Dlaczego pani o tym nie mówiła?

- Wstydziłam się, że nie udzieliłam pomocy potrzebującemu. To było na Starówce. Przybiegli do mnie ludzie i mówią, że jest ranny do opatrzenia, zresztą niedaleko naszego oddziału. Pobiegłam od razu. Na miejscu okazało się, że to Niemiec. Pamiętam to, jak dziś. Leżał na twarzy, podeszłam do niego, popatrzyłam, odwróciłam się na pięcie i poszłam.

To było wbrew wszelkim założeniom, wbrew zasadom, którymi powinna kierować się sanitariuszka. Bez względu na to, kim ranny jest, obowiązkiem sanitariuszki jest udzielenie pomocy. A ja mu tej pomocy odmówiłam.

Ale dlaczego?

- Chwilę wcześniej dowiedziałam się, że Niemcy zabili mojego ojca. Powiedział mi o tym jeden z łączników, którego bardzo prosiłam o informacje na temat tego, co dzieje się z moimi rodzicami. Nigdy o tym nie mówiłam, ale doszłam do wniosku, że czego mam się wstydzić? Zamordowali mi ojca, przyjaciół i znajomych, a ja nie chciałam pomóc jednemu Niemcowi?

Halina Jędrzejewska, pseudonim "Sławka", w czasie Powstania Warszawskiego należała do patrolu sanitarnego przy dowódcy batalionu Miotła, kpt. Niebory. Brała udział w walkach na Woli, Starym Mieście, Czerniakowie i Książęcej. W czasie powstania dwukrotnie odznaczona Krzyżem Walecznych.

Po powstaniu została osadzona w Stalagu X B koło Sandbostel, a następnie w Stalagu VI C koło Oberlangen. Po wyzwoleniu przewieziona została do Wielkiej Brytanii, gdzie służyła w Pomocniczej Służbie Kobiet w Polskich Siłach Lotniczych (WAAF).

63 dni w 3 minuty. Tak wybuchało i padało Powstanie Warszawskie [ANIMACJA]

Więcej o: