Grożenie śmiercią, zdechłe myszy i imprezy do rana. Jak wynajmuje się mieszkanie w Warszawie

Wynajmując mieszkanie w Warszawie, zawsze ponosi się pewne ryzyko. Okazuje się jednak, że brud i nieprzyjemni sąsiedzi to tylko wierzchołek góry lodowej. Posłuchajcie opowieści naszych rozmówców.

Brzydkie wnętrza, słabe wyposażenie, brud czy ogólny nieład - to najczęstsze skargi osób wynajmujących mieszkania w Warszawie. Okazuje się jednak, że podczas poszukiwań nowego lokum mogą przytrafić się nam naprawdę niecodzienne rzeczy. Nasi rozmówcy zdecydowali się podzielić z wami najdziwniejszymi historiami, które przeżyli. 

"Zniszczyliście mi życie" 

Damian długo szukał odpowiedniego mieszkania do wynajęcia. W pierwszej kolejności trafił na właściciela, którego własne problemy szybko stały się odczuwalne dla najemców. 

- Mieszkanie wynajmował facet, który mieszkał ze swoją matką dwie ulice dalej. Facet, okazało się, lubił sobie wypić i miał stany depresyjne. Pewnego razu zadzwonił do drzwi, otworzyliśmy, a on powiedział, że potrzebuje wziąć klucz od piwnicy i że będzie się wieszał. Po mocno stresujących negocjacjach udało się wezwać karetkę, odwiozła go bodajże do szpitala psychiatrycznego - opowiada.

Przez kolejny miesiąc Damian i jego współlokator mieli względny spokój, jednak problematyczny właściciel szybko dał o sobie znać. 

- Wyszedł ze szpitala i nadal mieszkał u matki. Pewnego razu, jak wróciliśmy do mieszkania, to spał na kanapie. Powiedział, że mama go wyrzuciła i że będzie sobie w dzień spał, a jak my przyjdziemy, to żeby go obudzić i on sobie pójdzie. Umówmy się, to nie była specjalnie komfortowa propozycja. Po chwili jednak stwierdził, że "zniszczyliśmy mu życie" i żebyśmy "wypier***ali". Tak też zrobiliśmy - mówi.  

Innym razem problemem nie okazała się sama właścicielka, ale oburzeni sąsiedzi. 

- Mieszkanie na Bugaju wynajmowała kobieta mieszkająca na stałe w Londynie, więc wszelkich formalności dokonywała jej przyjaciółka. Po dwóch miesiącach powiedziano nam, że jest bardzo dużo skarg od sąsiadów. Większość osób w bloku to byli starsi ludzie. Przeszkadzało im straszliwie, że w jednym mieszkaniu mieszka dwóch chłopaków - dodaje.

Damianowi wypowiedziano umowę w trybie natychmiastowym. 

"W mieszkaniu nigdy nie było szczurów"

Nie tylko problematyczny właściciel potrafi utrudnić życie w wynajmowanym mieszkaniu. Lokale niezadbane i będące w złym stanie są prawdziwą plagą ogłoszeń. Dla wynajmującego szczególnie dotkliwe jest, gdy wady pozostają ukryte. 

Anna, która wynajmowała mieszkanie na warszawskiej Woli, kilka dni po przeprowadzce poczuła w kuchni straszliwy smród. 

- Okazało się, że do jednego z garnków, który zostawili poprzedni lokatorzy, wpadła mysz. Oczywiście tam zdechła, zgniła i spleśniała - zwierza się.

Anna powiadomiła o sytuacji właścicieli mieszkania. Uznali jednak, że "w mieszkaniu nigdy nie było szczurów" i to na pewno "zemsta ekipy remontowej", cokolwiek miałoby to znaczyć.

Podobną przygodę ze szkodnikami w kuchni miał Marek, który wynajmował kawalerkę w samym centrum Warszawy.

- To było dwa, może trzy dni po przeprowadzce. Mieszkanie było w stylu raczej peerelowskim, ale nie przeszkadzało mi to szczególnie. W środku nocy usłyszałem przytłumione hałasy w kuchni. Gdy zapaliłem światło, zobaczyłem przynajmniej kilkanaście karaluchów w okolicach zlewu. Stałem przez chwilę w szoku, a one pouciekały do swoich kryjówek - opowiada.

Marek szybko powiadomił o sytuacji właściciela kawalerki. Ten obiecał, że coś tym zrobi. 

- Przez tydzień próbowałem go uprosić, ale się nie udało. Na noc zamykałem drzwi od kuchni, przykrywałem kocem i raczej robiłem jedzenie w pokoju. W końcu po prostu się wyprowadziłem - dodaje.

Adam od samego początku nie był przekonany do nowego mieszkania:

- To było duże, trzypokojowe mieszkanie na Pradze. Cena wynajmu była niska, ale za to stan pozostawiał wiele do życzenia. Było po prostu brudno, trzeba było zamieść pajęczyny, podłoga w łazience wręcz obrzydzała i tak dalej. Podczas sprzątania otworzyłem zamrażalnik, z którego wypadł wielki, zamarznięty wór ze starymi śmieciami. Nie wiem, czy to prezent po starych lokatorach, czy właściciele zostawili nam taką niespodziankę - stwierdza.

Pokój z niespodzianką 

Czasami zdarza się, że w ogłoszeniu znajdziemy mieszkanie lub pokój, który na pierwszy rzut oka wydaje się niesamowitą okazją. Cena, zdecydowanie niższa niż w pozostałych ofertach, powinna być dla nas pierwszym ostrzeżeniem, że coś tu nie gra.

- Pokój w centrum, cena podejrzanie niska, myślę: pewnie przechodni - mówi Olga. - Okazało się, że pokój nie był przechodni, ale żeby do niego wejść, należało przejść przez pokój, w którym leżał obłożnie chory 90-letni ojciec właściciela - dodaje.

Podobną przygodę przy szukaniu pokoju miał Jacek. W proponowanym mu pomieszczeniu również czekała niespodzianka.

- Szukałem pokoju do wynajęcia, znalazłem taki, gdzie prawie całość zajmowało łóżko. W czasie rozmowy telefonicznej właściciel ostrzegł mnie o tym, ale ja na to, że widziałem go na zdjęciach i nie przeszkadza mi to. On powiedział wtedy: ale ja też będę spał w tym łóżku. Z tego co pamiętam, podziękowałem albo powiedziałem, że się muszę zastanowić. Nie zastanawiałem się długo - mówi Jacek.

Czasami osoba wynajmująca mieszkanie umie zaprezentować wady tak, aby wyglądały jak zalety.

- Wynajmowałem mieszkanie, akurat jak była majówka i było bardzo ciepło - opowiada Janusz - Właścicielka nam je polecała, właśnie ze względu na to, że w mieszkaniu było przyjemnie chłodno. Nie pomyśleliśmy jednak, że w zimę zrobi się wręcz lodowato. Musieliśmy spać w swetrach - dodaje.

Umowa z dołączonym podatkiem

Kiedy kilka lat temu Tomek szukał mieszkania na gwałt, nie było mu łatwo. Musiał przebić się przez całą masę kiepskich ofert. Kilkukrotnie problemem okazywał się "sprytny" właściciel.

- Miałem już pracę i wciąż spałem u kumpla na walizkach, dopiero co przyjechałem do Warszawy - opowiada Tomek. - Odetchnąłem z ulgą, gdy znalazłem pokój w pasującej mi okolicy. Właścicielka zapewniała mnie, że będę pierwszym oglądającym, po tym jak jej przedstawiłem swoją trudną sytuację. Kiedy jednak pojawiłem się na miejscu, stała się rzecz przedziwna. Właścicielka, owszem, wpuściła mnie na górę, ale w zasadzie tylko po to, żeby pokazać mi... swoich nowych lokatorów. Okazało się, że umówiła mnie dokładnie na tę samą godzinę z kimś zupełnie innym. Zero odstępu - opowiada.

W rezultacie Tomkowi zabrakło minuty, żeby być pierwszym i wynająć mieszkanie. Nie usłyszał nawet "przepraszam". Przy dalszych poszukiwaniach trafił na właściciela, który postanowił trochę oszczędzić jego kosztem.

- Właściciel wynajmował u siebie jeden pokój, drugi zajmował on sam. I wszystko było nawet w porządku, dopóki nie przeszliśmy do formalności. Usłyszałem wtedy, że jakąkolwiek umowę najmu podpiszemy, jeśli... to ja się zobowiążę, że będę płacił podatek. Przez moment byłem pewien, że się przesłyszałem: miałem płacić za to, że jakiś inny gość zarabia na wynajmie? Wyszedłem ze standardowym "muszę to przemyśleć i będę się odzywał" z pełną świadomością, że tu nie wrócę - opowiada.

Czasami zaś można natrafić na ogłoszenia, których aż nie chce się oglądać. Chociaż, trzeba przyznać, budzą ciekawość. 

- Znalazłem w ogłoszeniu pokój w superokolicy. Punkt po punkcie wszystko się zgadzało: meble, rachunki i cała reszta. Ale najlepsze zostawiono na koniec: "jest tylko jeden minus: wejście do pokoju jest przez łazienkę". Niestety do dziś nie wiem, czy była to łazienka z WC i jak koncepcyjnie rozwiązano to na miejscu, bo niestety nie było mi dane zobaczyć tego cuda na własne oczy - podsumowuje.

"Wydawał się w porządku"

Jednak nie tylko młodzi ludzie szukający mieszkania narzekają na swoje doświadczenia związane z wynajmem. Właściciele również często mają dosyć swoich nowych lokatorów. 

Mama Wiktorii wynajmowała małą, świeżo wyremontowaną kawalerkę. Szybko zgłosił się ochotnik, który chciał wprowadzić się od razu. Zdaniem właścicielki wydawał się w porządku i wypłacalny, więc długo się nie zastanawiała. 

- Po jakimś miesiącu mamę zaczęła poszukiwać policja kryminalna spod miasta - mówi Wiktoria. - Dopiero zmieniła nazwisko i widocznie nie była łatwa do namierzenia, więc policja poszukiwała jej przez stowarzyszenie, w którym działa. Zaniepokojone koleżanki zadzwoniły do niej i podały numer, który im zostawiono. Przez telefon funkcjonariusz nie chciał wyjaśnić, o co chodzi, zadawał tylko dziwne pytania na temat najemcy, np. czy ukrywał przed nią tatuaże - dodaje.

W końcu mamę Wiktorii poinformowano, że jej najemca niedługo wcześniej rozstał się z partnerką, groził jej i przebił opony w samochodzie. Następnego dnia właścicielka odebrała telefon od mamy mężczyzny, która chciała odebrać jego rzeczy z mieszkania. Swojego lokatora już więcej nie widziała. 

Osoby wynajmujące mieszkanie często też nie dbają o porządek. Po wyprowadzce właścicielce zdarzało się znajdować dziwne pamiątki po swoich lokatorach. 

- Najemcy zostawili w mieszkaniu ukrytą kolekcję butelek. Z górnych szafek w kuchni wyjęłam blisko 100 pustych butelek po piwie - mówi mama Wiktorii. 

"Nigdy nikogo nie wyrzuciliśmy"

Rodzice Aleksandry mają dom składający się z dwóch mieszkań. Przez wiele lat dolną część oddawali pod wynajem dla studentów. Lokatorzy zmieniali się mniej więcej co pół roku i często pojawiały się problemy. Największym były zniszczenia, jakich dokonywali najemcy:

- Chłopak, wychodząc do pracy, nastawił pranie. Ale zapomniał włożyć do wanny wężyk odprowadzający wodę. Wąż wisiał na górze, więc woda szybko zalała całą pralkę i spowodowała spięcie. Musiałem wyłączyć korki i dwie godziny zbierałem wodę, bo w łazience było jej po kostki - mówi ojciec Aleksandry.

Jedna z lokatorek przykleiła w swoim pokoju plakaty mocną, dwustronną taśmą. Przy zdejmowaniu zeszły razem z tynkiem. Właściciele musieli od nowa remontować wszystkie ściany. Najemcom udało się także zniszczyć m.in. nową kanapę i dywan.

- Nie wiem, co oni na niej robili, chyba skakali. Wersalka była kupiona nowa i po pół roku ją zarwali. Trzeba było wymienić - mówi właścicielka. 

- Gdy zalali czymś dywan, nie pomyśleli o tym, żeby go uprać. Zamiast tego zwinęli i schowali do szafy wnękowej. Gdy go znalazłem, był już całkowicie do wyrzucenia - opowiada tata Aleksandry.

Studenci wynajmujący pokoje mieli na swoim koncie także zniszczenie świeżo odmalowanego parapetu czarną pastą do butów oraz przypalenie lodówki papierosami. Kolejne lokatorki przy próbach przesuwania mebli zaklinowały je, niszcząc łóżko i futrynę. Nagminne także było gubienie kluczy oraz brak zapłaty na czas. Zdarzały się również ucieczki. 

- Chłopak nie zapłacił za jeden miesiąc. Daliśmy mu termin dodatkowy. Powiedział, że jedzie do domu i przywiezie pieniądze. Oczywiście ich nie przywiózł, ale stwierdził, że się stara i zaraz będzie je miał. Daliśmy mu kolejny tydzień. Mieszkał co do minuty ustalonego terminu, a potem zwiał, nie płacąc. Koledzy mu pomogli w szybkiej przeprowadzce - opowiada właściciel mieszkania. To tylko jeden z kilku przypadków ulatniających się najemców. Wszyscy mieli jedną cechę wspólną: "na pierwszy rzut oka wydawali się godni zaufania" - opowiada.

Problematyczne okazały się także imprezy urządzane przez lokatorów. Kiedyś najemcy zabarykadowali się w pokoju i nie chcieli otworzyć. Gdy w końcu właścicielom udało się dostać do środka, okazało się, że imprezowicze są nieprzytomni, a ściany ubrudzone wymiocinami. Inni najemcy lubili obudzić się w środku nocy i zacząć grać na gitarach. 

 - Nigdy nie wyrzuciliśmy nikogo na bruk. Zawsze, nawet jak coś zniszczyli, to dawaliśmy im miesiąc na wyprowadzkę - zaznacza mama Aleksandry. 

A wy mieliście ciekawe przeżycia związane z wynajmowaniem mieszkania w Warszawie? A może jesteście właścicielami i najemcy uprzykrzali wam życie? Podzielcie się swoimi historiami na metrowarszawa@agora.pl.

Ze słońcem nie ma żartów. Jak radzić sobie z upałami?

Więcej o: