Zabarykadowane Krakowskie Przedmieście. Pracownicy mają dość. 'Zarabiamy nawet trzy razy mniej'

Barierki stawiane co miesiąc pod Pałacem Prezydenckim na miesięcznicę smoleńską zaczynają mieszkańców naprawdę irytować. A najbardziej tych, którzy przy tych barierkach pracują i zarabiają na życie.

Barierki ustawiane są już w przeddzień miesięcznicy. Krakowskie Przedmieście zagracają więc nie przez trzy, cztery godziny (podczas których trwają główne uroczystości związane z obchodami), ale przez całą dobę. Przestrzeń, po której mogą się poruszać przechodnie, jest niewielka. W miejscach, gdzie z barierką sąsiaduje restauracyjny ogródek, panuje ruch wahadłowy. Za barierkami są przystanki i niektóre kioski. A także Hotel Bristol.

Jak wiadomo, ulica, przy której się mieści się Pałac Prezydencki, to najbardziej reprezentacyjne miejsce w stolicy - latem spacerują tu nie tylko mieszkańcy miasta, lecz także turyści. A kawiarnie czy lokale, które się tam znajdują, czerpią z tego ruchu zysk. Każdego dziesiątego dnia miesiąca reprezentacyjne centrum zamienia się w "Aleję Strachu" i trzeba wciągnąć brzuch, zagryźć zęby, a z marzeniami o zarobku i zadowolonej klienteli wstrzymać się do następnego dnia.

Zarabiamy nawet dwa razy mniej

Jak relacjonuje nasz reporter, Tomasz Golonko, który 11 sierpnia rano poszedł porozmawiać z pracownikami na Krakowskim Przedmieściu, większość osób twierdzi, że stawianie barierek to absurd.

- W dzień miesięcznicy pracujemy krócej niż w normalne dni - mówi Janek, student pracujący w kiosku na przeciwko placu Hoovera. - Wczoraj kiosk był otwarty do godziny 16, zaś normalnie pracujemy do 20 - dodaje. Czy są z tego powodu stratni? - Oczywiście - odpowiada. - W taki dzień zarabiamy nawet dwa trzy razy mniej niż w normalne dni. Plus jest taki, że mam wtedy więcej czasu wolnego - podsumowuje.

- Nas na szczęście ten szał omija, bo nie jesteśmy ogrodzeni - mówi kioskarka z punktu obok. - Natomiast wiem, że stratni są zarówno kioskarze bliżej placu Zamkowego, jak i restauracje bliżej Pałacu Prezydenckiego - przekonuje. - Przychodzą kelnerki i mówią, że nie ma ludzi. Są wysyłane do domu, bo nie ma pracy - dodaje.

Krakowskie Przedmieście zabarykadowaneKrakowskie Przedmieście zabarykadowane fot. Marek Kossakowski

Klienci są niezadowoleni

- Niby pracujemy normalnie, jest lato, sezon, ludzi jest dużo - mówi kelnerka z restauracji z ogródkiem. - Ale turyści narzekają. Zamiast pięknego Krakowskiego Przedmieścia mają pod nosem te barierki. Poza tym wieczorami jest głośno, bo są przemówienia. Jeżeli mam być szczera, mocno się to odbija na napiwkach. Część gości wychodzi wściekła. Są niezadowoleni, więc dlaczego mają coś zostawiać? - dodaje.

Krakowskie Przedmieście zabarykadowaneKrakowskie Przedmieście zabarykadowane fot. Marek Kossakowski

Pracowniczka kawiarni obok wtóruje: Do nas ludzie przychodzą normalnie i obserwują z naszej kawiarni, co dzieje się pod pałacem. Problemem są natomiast demonstrujący. Chcą skorzystać z toalety albo proszą o łyżeczki plastikowe. Tworzy się sztuczny tłum, co sprawia, że klient, który chciałby zostać, rezygnuje, gdyż jest zbyt mało miejsca w środku. Co miesiąc ten chaos się powtarza. Musimy sobie z nim radzić, bo to jest niezależne od nas - dodaje.

Najbardziej stratny jest Hotel Bristol i kawiarnia, która się tam mieści. Barierki przechodzą wzdłuż całego budynku. Wieczorem nie można odwiedzić kawiarni, bo z powodu miesięcznicy jest wieczorem zamknięta.

Kaczyński sugeruje, kiedy skończą się miesięcznice. "Po 96 marszach, a ofiar było 96"

Więcej o: