Dziś komisja weryfikacyjna prześledzi reprywatyzację domu przy ul. Nabielaka 9, gdzie mieszkała Jolanta Brzeska. Mimo że od śmierci warszawskiej działaczki społecznej upłynęło ponad sześć lat, sprawa wciąż pozostaje niewyjaśniona.
Z córką Brzeskiej, Magdą, rozmawialiśmy tuż przed ostatnią rocznicą tragicznego wydarzenia, w marcu tego roku.
Magda Brzeska: Każda taka rozmowa to rozdrapywanie ran. Każdy inaczej przeżywa żałobę.
- Ludzie uważają, że powinnam przez cały czas pielęgnować kult swojej mamy. A ja przecież żyję własnym życiem. Robię całkiem inne rzeczy. Pomagam rodzicom osób z autyzmem. Nie mam zamiaru wchodzić w temat roszczeń tylko dlatego, że kiedyś dotknęło to moją mamę. Jest to zbyt trudny temat. Niestety mało ludzi to akceptuje.
- Środowiska lokatorskie. Woleliby, abym żyła życiem Jolanty Brzeskiej. Zdaję sobie sprawę z tego, że reprywatyzacja to poważny problem, ale tak naprawdę w tym wszystkim zapomniano o mnie.
- Myślę, że jest to przede wszystkim decyzja podyktowana względami politycznymi.
- Nie. Pojawiły się jedynie utrudnienia. Akta sprawy przeniesiono do Gdańska, więc teraz mój pełnomocnik, jeżeli chce do nich zajrzeć, musi jechać aż do Trójmiasta. Aktualnie sprawdzane są moje zeznania. A dokładnie chodzi o to, czy przeżyty sześć lat temu szok miał wpływ na moje postrzeganie rzeczywistości. Ma to związek z tym, że po śmierci mamy dosyć długo byłam na lekach.
- Nie. Prywatnie chodziłam do psychiatry. Nawet po rozpoznaniu rzeczy, które znaleziono przy zwłokach, wypuszczono mnie z komisariatu jak z kawiarni. Nikogo nie interesowało, w jakim jestem stanie.
- Nie powiem złego słowa na prokuraturę. Wszystko, co zgłaszaliśmy, skrupulatnie sprawdzano. Gorzej było na samym początku, gdy sprawą zajmowała się jedynie policja.
- Nie zależało mi na tym. Jeszcze tego samego dnia, gdy dowiedziałam się, że mama nie żyje, zaproponowałam, że oddam mu mieszkanie w ciągu dwóch tygodni. Pod warunkiem, że zrezygnuje ze wszystkich roszczeń wobec mnie.
- Bo miałam świadomość, że facet nie odpuści. I rzeczywiście nie odpuścił. Po śmierci mamy pozwał mnie za bezumowne korzystanie z mieszkania. Wyliczył kwotę na 80 tys. zł. Do pracy przyszło pismo od komornika, zablokowano mi konto, nie mogłam wypłacić alimentów. Pracowałam z obcokrajowcami, którzy nie byli w stanie pojąć, o co chodzi. Mieszkanie mamy, na dodatek zamordowanej? Potem, za każdym razem, gdy szłam do banku wypłacić pieniądze, dzwoniono na centralę. Upokarzające. W takich sytuacjach człowiek naprawdę czuje się jak zaszczuty zwierzak.
Pikieta przed Prokuraturą Generalną, 2013 rok. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl
- Nie sądzę. Zresztą co mi to da, że wsadzą go do więzienia? To znaczy tego kogoś, kto to zrobił... Już nic.
- Szum jest, to fakt. Ale w praktyce niewiele się zmienia. Mam wrażenie, że to temat zastępczy.
- To kolejna osoba, która chce wypłynąć na nazwisku mojej mamy. Pamiętam, jak powstawało Warszawskie Stowarzyszenie Lokatorów. Działał w nim m.in. Piotrek Ciszewski i Oscar Hejka (aktualnie radny PiS), ale o Śpiewaku mama nigdy nie wspominała. Nie kojarzę też, aby pojawił się na pogrzebie.
- Była tylko Anna Grodzka. Nie usiadła w pierwszym rzędzie, skromnie stanęła z tyłu.
- Nie wiem, czy mama by tego chciała. Naprawdę nie wiem.
- Dobre pytanie. Zastanawiam się, czy zmieni on w jakikolwiek sposób sytuację ludzi, którzy mają taki sam problem, co moja mama. Której całe życie skupiało się na pisaniu i wysyłaniu pism. Miałam wrażenie, że wchodząc do mieszkania na Nabielaka trafiam do jakiegoś "matriksa". Przychodziłam do mamy, a ona wyjmowała kolejny pękający w szwach segregator i mówiła: "Zobacz". I tak w kółko.
- Nie. Na grób jeżdżą tylko Baranki (Janusz i Bożenna Baranek, najbliżsi przyjaciele państwa Brzeskich, przyp. red.). Są na cmentarzu w każde urodziny, imieniny, wszystkie święta. Zawsze można na nich liczyć. Zawsze. Nikt więcej nie odwiedza mamy.
- 1 marca zostaną zapalone znicze, potem na radzie miasta aktywiści pokażą się z transparentami. Następnego dnia nikt już o nas nie będzie pamiętał. Nawet moja mama w pewnym momencie stwierdziła: "Są demonstracje, blokady, ale to nic innego, jak działania dzieciaków w krótkich spodenkach. Przecież trzeba dalej coś z tym zrobić". I co? Nadal nikt nic nie robi. Taka jest prawda.
Marsz dedykowany Jolancie Brzeskiej, 2012 rok. Fot. Albert Zawada / Agencja Wyborcza.pl
* Jolanta Brzeska była znaną warszawską działaczką społeczną, założycielką Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów broniącego mieszkańców eksmitowanych przez kamieniczników. Mieszkała na warszawskim Mokotowie przy ul. Nabielaka 9. Budynek po wojnie odbudowywał jej ojciec. W zamian otrzymał przydział mieszkania kwaterunkowego. W 2006 roku lokal przejął Marek M., znany z kupowania roszczeń do nieruchomości. Zaczęły się sprawy sądowe, zapadł wyrok eksmisyjny. Brzeska zginęła 1 marca 2011 roku. Zwęglone zwłoki kobiety znaleziono na polanie pod Lasem Kabackim. Początkowo śledczy sądzili, że Brzeska popełniła samobójstwo poprzez samospalenie. Ostatecznie ustalono, że została zamordowana. Według biegłych sprawcami byli związani z osobami zajmującymi się reprywatyzacją. Nigdy nie udało się odnaleźć sprawców. Śledztwo w sprawie Brzeskiej zostało umorzone 8 kwietnia 2013 roku. Zbigniew Ziobro w 2016 roku po przeanalizowaniu sprawy podjął decyzję o jego wszczęciu i przeniesieniu go poza Warszawę.