Ruszył proces strażników oskarżonych o brutalne pobicie i groźby. Ujawniają tożsamość, bo czują się niewinni

Paweł Surgiel twierdzi, że w lutym 2016 roku został brutalnie pobity przez dwóch strażników miejskich. Dziś ruszył proces w tej sprawie. Byli strażnicy - 29-letni Adrian Dobrzyński i 35-letni Krzysztof Ruszczyński zgodzili się na ujawnienie nazwisk, gdyż czują się niewinni.

Dwóch strażników miało według relacji Pawła Surgiela, mieszkańca Białołęki, "uderzyć go drzwiami, wykręcać mu ręce, w końcu rzucić na glebę, pobić i kopać po twarzy, pryskać mu w oczy gazem, potem wywieźć do lasu na Tarchominie, a tam grozić śmiercią i okraść". Surgiel nagrał fragment interwencji na swoim telefonie i upublicznił nagranie.

Bo nie chciał skasować filmu

Wszystko to dlatego, że zwrócił im uwagę, że zajmują trzy miejsca parkingowe i zaczął ich nagrywać telefonem, a potem odmówił skasowania nagrania.

W efekcie strażnicy zostali dyscyplinarnie zwolnieni. Postawiono im zarzut użycia siły, pozbawienia wolności i gróźb wobec Pawła Surgiela. W środę 11 stycznia odbyła się pierwsza rozprawa w ich sprawie. 

To on nas prowokował

Jak donosi reporter TVN Warszawa, który był obecny na rozprawie, strażnicy zgodzili się na pokazanie swoich twarzy i ujawnienie nazwisk, bo czują się niewinni. Ich zdaniem to Paweł Surgiel był agresywny wobec nich. Twierdzą, że nie popełnili żadnego przestępstwa.

Jak opowiadał Dobrzyński podczas rozprawy, funkcjonariusze za wszelką cenę próbowali odjechać z miejsca zdarzenia, bo czuli, że Surgiel ich prowokuje. Miał zachodzić strażnikom drogę, wkładać nogi pod koła, zachowywać się hałaśliwie, mówić, że chce się na nich wyżyć, popchnąć funkcjonariusza Ruszczyńskiego. I to dlatego strażnicy użyli siły fizycznej wobec Surgiela. Mieli problem z obezwładnieniem, dlatego użyli gazu.

Strażnicy kłamią

Wywieźć do lasu mieli go dlatego, że mieszkańcy zaczęli skarżyć się na hałas. To tam chcieli spokojnie dokończyć interwencję i wezwać policję. Tłumaczył, że uzgadniali wcześniej z przełożonymi, że jeśli interwencji nie da się dokończyć w jakimś miejscu, to można ją "przenieść" gdzie indziej. Były funkcjonariusz nie chciał jednak zdradzić, z kim rozmawiał z przełożonych, gdyż była to rozmowa nieoficjalna.

W końcu funkcjonariusze nie wezwali policji, tylko zdecydowali się wypisać mężczyźnie mandat za zakłócanie porządku. Dlaczego? Bo mężczyzna się uspokoił i zaczął ich przepraszać.

Surgiel skomentował wypowiedź strażnika krótko - to kłamstwa i opisał swoją wersję wydarzeń. Kolejna rozprawa w czwartek 12 stycznia.

Zarówno oskarżeni, jak i Paweł Surgiel zdecydowali się nie ukrywać swoich danych osobowych i wizerunków. Wszyscy wyrazili też gotowość poddaniu się badaniu na wykrywaczu kłamstw.

Wideo z interwencji:

 

Więcej o: