Spodobało ci się? Polub nas
Projekt miał być realizowany w tym roku. W drugiej edycji budżetu partycypacyjnego dostał 1394 głosy - najwięcej w swoim obszarze (Ursynów Wysoki Południowy). Pasy dla rowerzystów miały powstać na odcinku od Płaskowickiej do Przy Bażantarni. Dla kierowców oznaczało to, że ulica Stryjeńskich będzie miała po jednym pasie ruchu w każdą stronę, a nie tak jak teraz - po dwa. Dzięki temu miało być bezpieczniej. Z danych Zarządu Dróg Miejskich wynika, że aż 85% kierowców przekracza w tym miejscu dozwoloną prędkość.
Ale przeciwnicy zwężania ulicy nie dali się przekonać statystykom. Bali się, że Ursynów się zakorkuje, dlatego zażądali, żeby projekt zrealizować dopiero po 2020 roku, kiedy zakończy się budowa południowej obwodnicy Warszawy (prace zaczną się w przyszłym roku). Jak przekonują, ulica Stryjeńskich jest jedną z trzech dróg (obok al. KEN i ul. Rosoła) prowadzących z Kabat w stronę centrum.
Sprawa jest polityczna
W protest włączyła się część dzielnicowych radnych. Tajemnicą poliszynela na Ursynowie jest fakt, że sprawa jest polityczna. Jeden z koalicyjnych radnych, który najmocniej protestował przeciw zwycięskiemu projektowi, wpisał do swojego programu wyborczego dwa lata temu wytyczanie pasów rowerowych m.in. na Stryjeńskich. Był też przewodniczącym zespołu ds. budżetu partycypacyjnego w dzielnicy.
Teraz - co jest precedensem - dzielnica odmawia realizacji projektu. "Budżet partycypacyjny zwany też obywatelskim nie może być antyobywatelski, stąd zgodnie z oczekiwaniami mieszkańców Ursynowa, odłożenie w czasie spornego projektu" - napisał na stronie urzędu burmistrz Robert Kempa. I dodał: "Rekomendowałem Zarządowi Dróg Miejskich niepodejmowanie działań związanych z realizacją projektu zmian na ul. Stryjeńskich. Dyrektor Łukasz Puchalski rekomendację przyjął i poinformował, że ZDM odłoży realizację projektu".
ZDM: projekt zgodny z przepisami
Autorem zwycięskiego projektu jest Radosław Wałkuski, 32-latek mieszkający na Ursynowie od urodzenia, działacz Zielonego Mazowsza. O decyzji burmistrza nikt go nie informował. Dowiedział się ze strony internetowej urzędu dzielnicy. - Byłem zaskoczony, bo mój projekt wygrał, więc powinien być realizowany - mówi rozgoryczony. - Wcześniej przeszedł weryfikację formalną, był m.in. sprawdzany, czy jest zgodny ze strategią transportową miasta i planami zagospodarowania. Nie było zastrzeżeń do tego projektu - zapewnia.
Potwierdza to Mikołaj Pieńkos z ZDM. - Podtrzymujemy tamtą ocenę. Projekt jest zgodny z przepisami i możliwy do wdrożenia jeszcze w tym roku - mówi. Czemu zatem szef ZDM zgodził się odłożyć w czasie tę inwestycję? - Polecono nam wstrzymać to zadanie, więc nie będziemy go na siłę forsować. To nie my podejmujemy decyzję. Jesteśmy jedynie wykonawcą - wyjaśnia Pieńkos.
Tylko jedno spotkanie
Gdy mieszkańcy zaczęli protestować, burmistrz zaproponował mediacje między dwoma stronami konfliktu. - Nie byłem tym zachwycony, bo dzielnica wbrew zasadom budżetu partycypacyjnego chciała uwzględnić głos protestującej grupy. Wzięliśmy jednak udział w mediacjach tylko dlatego, że ludzie, którzy pracowali ze mną nad tym projektem, są przywiązani do idei budżetu obywatelskiego i uważają, jak ja, że powinien on łączyć, a nie dzielić - mówi Wałkuski.
Niestety, odbyło się tylko jedno takie spotkanie. Jak mówił mi autor projektu, uzgodniono jedynie kwestie organizacyjne. Dyskusja merytoryczna z udziałem ekspertów była planowana na kolejne mediacje. Te jednak się nie odbędą, bo decyzja już zapadła. - Najbardziej boli mnie to, że zostaliśmy zlekceważeni. Zapewniano nas, że bierzemy udział w mediacjach, zaangażowaliśmy nasz czas i energię, a potem dowiadujemy się z suchego komunikatu, że mediacje nie będą kontynuowane. Burmistrz nie powinien się tak odnosić do mieszkańców, z którymi prowadzi dialog. To jest nieuczciwe - ocenia Wałkuski.
Przeprosiny? Nie ma chętnych
Od rzeczniczki dzielnicy Ursynów wiem, że Robert Kempa nie planuje przepraszać pomysłodawcy pasów rowerowych na Stryjeńskich ani tych, którzy oddali swój głos na ten projekt. To może jakieś zadośćuczynienie? - Niczego takiego nie przewiduje regulamin budżetu partycypacyjnego - słyszę od Bernadetty Włoch-Nagórny, rzeczniczki.
Odrzucenia zwycięskiego projektu też nie ma w regulaminie. W urzędzie dzielnicy nazywają to "wyjątkiem". - Trzeba znaleźć rozwiązanie, co zrobić, gdy projekty budzą opór lokalnej społeczności - powtarza mi cały czas rzeczniczka. Proponuje wprowadzenie głosowania na "nie". Ten pomysł nie podoba się Krzysztofowi Mikołajewskiemu, szefowi Centrum Komunikacji Społecznej, które nadzoruje budżet partycypacyjny. - To by prowadziło do niepotrzebnych antagonizmów i patologii przy głosowaniu. Powstałyby koalicje do blokowania projektów tylko po to, by dało się przepchnąć inne - mówi.
Pytam Mikołajewskiego, czy autor zostanie przeproszony? - Powinna się odbyć rozmowa, na której wyjaśnimy mu, co się stało. Nie może być tak, że wnioskodawca dowiaduje się o odłożeniu w czasie swojego projektu w sposób pośredni - przyznaje.
Pytania do burmistrza
Burmistrz Ursynowa nie znalazł dla mnie kilku minut na rozmowę telefoniczną. A szkoda. Chciałem zapytać, czy w związku z podjętą przez niego decyzją jest sens głosowania na pomysły do budżetu partycypacyjnego? Sprawa pasów rowerowych na Stryjeńskich pokazuje, że nie. Wystarczy, że zorganizuje się grupa obywateli, której przegłosowany projekt się nie podoba i już można go odłożyć na później. Czy to jest uczciwe wobec głosujących? Co powiedzieć osobom, które poparły ten projekt? Co powiedzieć autorowi, który poświęcił swój czas na opracowanie, a potem prezentację projektu oraz konsultacje ze specjalistami. To były miesiące przygotowań. Potem radość, że się udało. I teraz co?
Sposób podjęcia decyzji przez burmistrza Ursynowa i podania jej do wiadomości jest fatalny. Szkoda, bo mam wrażenie, że z roku na rok coraz więcej osób jest świadomych, na czym polega idea budżetu partycypacyjnego. Wydaje mi się, że mieszkańcy dali się przekonać, że mogą mieć bezpośredni wpływ na zmiany w swoim najbliższym otoczeniu.
To, co stało się na Ursynowie, może jedynie zniechęcać do angażowania się nie tylko w przygotowanie nowych projektów, ale i sam proces głosowania.
Proponuję pani prezydent zorganizować spotkanie ze swoim partyjnym kolegą, burmistrzem Ursynowa. Może uda się go przekonać - tak, jak kilka tygodni temu mówiła mi pani - że "mieszkańcy mają wiele pomysłów, chce im się je zgłaszać, promować, zachęcać do głosowania i to jest fajne". Też tak myślę. Niefajne jest tylko to, jak zachował się pan Kempa. Z kolei panu Radosławowi tak się chciało, że zachęcił do głosowania na swój projekt prawie 1400 osób. Teraz wszyscy oni mogą czuć się oszukani i zlekceważeni. A to każe antycypować, że nie warto partycypować.