On zmieni Warszawę? Nowy szef ZDM: chodniki bez aut, nowe pasy rowerowe, węższe ulice, "nie" dla przycisków [ROZMOWA Z ŁUKASZEM PUCHALSKIM]

"To była trudna decyzja" - mówi nowy szef drogowców w Warszawie. Łukasz Puchalski zastąpił Grażynę Lendzion, która podpadła w ratuszu po tym, jak kierowany przez nią Zarząd Dróg Miejskich odrzucił ponad 400 projektów do przyszłorocznego budżetu partycypacyjnego. Nowy dyrektor ZDM zapowiada prawdziwą rewolucję: remonty konsultowane z mieszkańcami, wyrzucenie samochodów z chodników, rezygnację z kostki Bauma i dużo więcej udogodnień dla pieszych. Nam zdradza też, dlaczego nie przepada za jazdą na rowerze, co myśli o ekranach w mieście i co robił, zanim został pełnomocnikiem ratusza ds. rowerowych.

Spodobało ci się? Polub nas

Nowy dyrektor ZDM w WarszawieNowy dyrektor ZDM w Warszawie Fot. Franciszek Mazur / Agencja Wyborcza.pl Rozmowa z Łukaszem Puchalskim, nowym szefem Zarządu Dróg Miejskich w Warszawie i pełnomocnikiem ratusza ds. rowerowych

Pan jest pupilkiem Hanny Gronkiewicz-Waltz?

- Skąd takie podejrzenia?

Został pan właśnie szefem drogowców, a jednocześnie pozostał na stanowisku pełnomocnika ratusza ds. rowerowych. Zdaje się, że pani prezydent darzy pana ogromnym zaufaniem.

- Pełnomocnikiem rowerowym byłem też, gdy w Zarządzie Transportu Miejskiego najpierw pełniłem funkcję kierownika działu zarządzania węzłami komunikacyjnymi, a później dyrektora pionu inwestycji. Funkcja pełnomocnika rowerowego to nie jest etat, tylko dodatkowa praca po godzinach bez ekstra wynagrodzenia. Traktowałem to jako hobby i naprawdę się w to wciągnąłem. Dlatego cieszę się z zaufania pani prezydent, ale nie potrafię powiedzieć czy jestem pupilkiem. Z panią prezydent łączą mnie tylko i wyłącznie kontakty służbowe.

Chciał pan zostać dyrektorem ZDM-u?

- To była trudna decyzja. Nie minął jeszcze rok, gdy zostałem dyrektorem pionu inwestycji w ZTM. W tym czasie rozpoczęliśmy pewne procesy, w które się zaangażowałem. Wielu jeszcze nie udało się zakończyć, a chciałem je przeprowadzić od początku do końca. Czuję pewien niedosyt, bo chciałem dalej wprowadzać zmiany, rozwijać się, rozwijać firmę i realizować bardzo ciekawe projekty. Nie ukrywam, że pracowałem w Zarządzie Transportu Miejskiego kilka ładnych lat i emocjonalnie związałem się z ludźmi. Bardzo dobrze układała mi się współpraca i z podwładnymi i z dyrektorem Witkiem, dlatego jak przejeżdżam teraz obok siedziby ZTM-u mam rozdarte serce i pewnie tak jeszcze będzie przez jakiś czas.

Ale pani prezydent pan nie odmówił.

- Każdą propozycję pani prezydent przyjmuję. Wiem, jakie oczekiwania i cele są przede mną postawione. I z tych zobowiązań będę się starał wywiązać.

Hanna Gronkiewicz-Waltz pod pomnikiem Kopernika podsumowała rok działalności systemu miejskich wypożyczalni rowerowych VeturiloHanna Gronkiewicz-Waltz pod pomnikiem Kopernika podsumowała rok działalności systemu miejskich wypożyczalni rowerowych Veturilo Fot. Jacek Marczewski / Agencja Wyborcza.pl Prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz podczas konferencji prasowej z okazji 1. urodzin rowerów miejskich Veturilo 2 sierpnia 2013 roku. Pierwszy z lewej Łukasz Puchalski, fot. Jacek Marczewski / Agencja Gazeta

Nadal niewiele o panu wiadomo, bo w zakładce "Dyrekcja" na stronie ZDM-u, jest pusto. Z pana CV znany jest fragment o karierze zawodowej dopiero od połowy 2012 roku, kiedy zaczął się pan zajmować wprowadzeniem rowerów Veturilo w Warszawie.

- Urodziłem się w 1978 roku. Skończyłem administrację publiczną, zrobiłem studia podyplomowe z zarządzania nieruchomościami i administrowania funduszami unijnymi. Przydało mi się to w pracy pełnomocnika rowerowego. Wcześniej ceniłem sobie prywatność w związku z tym nie mam żadnych prywatnych profili w mediach społecznościowych.

A jak pana znalazła Hanna Gronkiewicz-Waltz?

- Od 1999 roku pracuję w administracji publicznej. Pierwsze lata spędziłem u wojewody mazowieckiego, a od 2006 roku byłem zatrudniony w Zarządzie Transportu Miejskiego, gdzie realizowałem różne projekty, z których największą rozpoznawalność dało wprowadzenie w mieście rowerów Veturilo. I chyba tak "znalazła" mnie pani prezydent.

Od dawna rozmawiał pan z panią prezydent o fotelu szefa ZDM?

- Od niedawna. Stało się to w momencie, gdy zmieniano kierownictwo w Zarządzie Dróg Miejskich, czyli w pierwszej połowie czerwca.

Chwilę wcześniej przedstawiał pan projekt zwężenia al. Jana Pawła II na odcinku od ronda ONZ do ronda Czterdziestolatka. Na tym spotkaniu proponowane rozwiązanie torpedowała pana poprzedniczka.

- W spojrzeniu na miasto różniliśmy się od samego początku.

Wiceprezydent Wojciechowicz stanął po Pana stronie.

- Nasz projekt się broni, bo nie pogarsza przepustowości i dostosowuje szerokość jezdni do wlotów i wylotów. Z drugiej strony biorąc pod uwagę estetykę ulicy, ta przestrzeń jest zdegradowana. Brakuje tam zieleni i małej architektury. Ktoś policzył, że pas drogi zajmuje w tym miejscu ponad 60 metrów szerokości. W centrum miasta takie rozwiązania powinny być zmieniane.

Wiceprezydent Warszawy Jacek Wojciechowicz i Łukasz Puchalski, nowy dyrektor ZDM (po prawej)Wiceprezydent Warszawy Jacek Wojciechowicz i Łukasz Puchalski, nowy dyrektor ZDM (po prawej) Fot. ŚMIK Wiceprezydent Warszawy Jacek Wojciechowicz i Łukasz Puchalski, nowy dyrektor ZDM (po prawej), fot. śmik

A propos zmian. Wprowadził pan cotygodniowe dyżury.

- Od razu powiem, że na pierwsze spotkanie spóźniłem się 15 minut, ale cały ten czas wykorzystałem na rozmowy z mieszkańcami i dyżur wydłużył się aż o godzinę. Omawialiśmy różne sprawy i wydaje mi się, że każdy wyszedł zadowolony. Są pewne kwestie, które wymagają głębszej analizy, ale jeśli jest chęć dogadania się obu stron, to nie ma problemów, których nie da się przeskoczyć.

A ze współpracownikami uda się skutecznie działać? Musiał pan już kogoś zwolnić?

- Nie zwolniłem nikogo, bo nie mam w zwyczaju dawania na wejściu czerwonej kartki. Rozmawiam z pracownikami zarówno na spotkaniach ogólnych, jak i indywidualnych. Każdy dostanie szansę dalszej pracy. I tylko od niego zależy, czy z niej skorzysta.

Czy uda się panu jeszcze w tym roku zrealizować swoje pomysły?

- Mamy środek sezonu, więc większość obecnie prowadzonych prac, to decyzje pani dyrektor. Częściowo będą modyfikowane, ale o tym powiemy w kolejnych tygodniach. Na pewno zmieniamy założenia. Chcemy wszystkie nasze projekty konsultować z mieszkańcami. Rozmowy w sprawie przyszłorocznych prac zaczniemy w drugiej połowie tego roku. Docelowo chcę mieć plan remontów na minimum dwa lata do przodu.

Mówi pan o szybkich weekendowych remontach ulic?

- Tak, ale oprócz wymiany nawierzchni będziemy przy okazji likwidować bariery architektoniczne, a może także wymieniać chodniki czy sygnalizację świetlną. Chciałbym, żeby przyszły rok był rokiem, o którym będę mógł powiedzieć, że go zaplanowałem.

Frezowanie nawierzchni na ul. Spacerowej w sierpniu 2013 roku, fot. Paweł Wiejski

Czy będzie pan, tak jak pana poprzedniczka, doglądać drogowców w czasie ich pracy?

- Robiłem to już wcześniej. Gdy dwa lata temu remontowano ul. Spacerową i wyznaczano na niej pas rowerowy, obserwowałem cały ten proces od początku do końca. Akurat tak się złożyło, że pierwsze frezowanie po tym, jak zostałem szefem ZDM, odbywało się w mojej dzielnicy. Widziałem, jak zmieniano organizację ruchu, informowano mieszkańców, kładziono pierwszą i drugą warstwę nawierzchni, malowano pasy. W tym tygodniu pojechałem w teren w związku ze skargą na oznakowanie. Chciałem to zobaczyć z bliska i zrozumieć problem. I naprawdę nie będziemy urzędnikami zza biurka. Chcę, by w naszej pracy partycypacja społeczna była dużo większa niż do tej pory.

Pomówmy o konkretach: oddanie chodników pieszym to jeden z kluczowych punktów pana programu.

- Bardzo bolał mnie jako mieszkańca sposób, w jaki traktowani byli piesi. Samochody parkowały na chodnikach często nie zostawiając nawet przepisowego półtora metra. To jest absolutne minimum, jakie określił ustawodawca. Nie możemy jednak tego przyjąć za standard, szczególnie w Śródmieściu. Chcę oddać chodniki pieszym tak, by mogli się po nich swobodnie poruszać.

Zatem wprowadzi pan parkowanie równoległe na jezdni, czyli standard europejski, który w Warszawie jest nadal rzadkością?

- Jest rzadkością, ale się sprawdza. Oczywiście nikt nie chce zrobić krzywdy kierowcom, dlatego będziemy szukać rozwiązań w procesie konsultacyjnym. Ale nie przewidujemy działania według jednego szablonu dla wszystkich ulic. Nie widzę jednak takiej możliwości, by siedmiometrowy chodnik zajmowały samochody, zostawiając jedynie półtora metra tam, gdzie ruch pieszy jest naprawdę duży.

Kostka Bauma wreszcie zniknie z chodników?

- Jedną z pierwszych decyzji, którą podjęliśmy, było wycofanie się z kostki jako nawierzchni chodników. Widzę tylko jedną jej zaletę: jest bardziej wytrzymała, gdy parkują na niej samochody. Chodnik powinien być równy i mieć jak najmniej zagłębień, wyniesień, załamań. Będziemy więc układać płyty chodnikowe tzw. pięćdziesiątki (o wymiarach 50x50 cm - przyp. red.), jeśli nie ma innych zaleceń konserwatora. Pamiętajmy jednak, że Zarząd Dróg Miejskich nie odpowiada za wszystkie ulice w mieście, te lokalne są w gestii dzielnic.

Wiceprezydent Warszawy Jacek Wojciechowicz i Łukasz Puchalski, nowy dyrektor ZDM (po prawej)Fot. Michał Grocholski / Agencja Wyborcza.pl Wątpliwej urody kostka Bauma, fot. Michał Grocholski / Agencja Gazeta

Czy słupki nadal będą jedyną ochroną dla pieszych przed samochodami rozjeżdżającymi chodniki?

- Na razie jedyną skuteczną. Na przykład na Targowej, gdzie nie "osłupkowano" chodników, kierowcy przez chwilę stosowali się do znaków, a potem zaczęli działać po swojemu. Ale to jest też kwestia skutecznego egzekwowania prawa, czyli nieuchronności kary za łamanie przepisów. Parkowanie na chodnikach to z jednej strony kwestia bezpieczeństwa i komfortu poruszania się pieszych, ale z drugiej - to niszczenie mienia miasta. Pieniądze wydawane na remont chodnika rozjechanego przez kierowców mogą zostać przecież inaczej wydatkowane. Czy słupki? Można to robić stojakami czy innymi elementami małej architektury, natomiast życie pokazuje, że fizyczne odseparowanie musi być.

Czy Aleje Jerozolimskie i Marszałkowska w perspektywie 3-4 lat rzeczywiście będą miały po dwa, a nie trzy pasy?

- Jest opracowanie przygotowywane przez Biuro Drogownictwa i Komunikacji, któremu osobiście bardzo kibicuję, bo uważam, że to jest odpowiedni kierunek. Tendencja do zwężania ulic w centrum widoczna jest w wielu krajach, choć tempo zmian jest różne.

A pan jako szef drogowców chciałby przyspieszyć te prace?

- Ważne, żeby przyjąć założenia ogólne pod strategię działania na najbliższe kilkanaście lat, żebyśmy nie działali odcinkowo i nie rozmawiali o jednej ulicy. Pewne rozwiązania można realizować już dziś, bo nie powodują większych konsekwencji społecznych. Część zmian powinniśmy jednak odłożyć na później, ale już dziś je planować.

Chciałby pan strefy Tempo 30 w ścisłym centrum i wprowadzenia płatnego wjazdu do śródmieścia?

- Tempo 30 jest to fizyczne uspokojenie ruchu na ulicach lokalnych i dojazdowych, które tak powinny być projektowane, by ruch nie był tam ani szybszy ani większy. Żeby ulica lokalna służyła ruchowi lokalnemu, żeby nie tworzyć ciągów tranzytowych traktowanych przez kierowców jako przelot przez osiedla mieszkaniowe. Weźmy przykład z Muranowa, bo często poruszam się tu samochodem. Przed rondem Radosława nagminnie tworzy się korek. Kierowcy traktują ulice Karmelicką i Dziką jako objazd i szansę na wbicie się na początek kolejki w al. Jana Pawła II. W ten sposób spowalniają dodatkowo ruch i korek nie jest mniejszy, ale większy. Te objazdy ulicami lokalnymi tak naprawdę nie rozwiązują żadnych problemów z przepustowością tras tranzytowych. Często prowadzą do sytuacji niebezpiecznych, gdy próbujemy nadgonić czas i pędzimy przez ulice lokalne z dużą prędkością. Na głównych ulicach powinno się utrzymywać prędkość do 50 km/h natomiast w przypadku ruchu lokalnego wprowadzenie strefy Tempo 30 to bardzo dobry pomysł. Jeśli chodzi o płatny wjazd do centrum, to jest to rozwiązanie kompletnie niepotrzebne i nie mające na razie większego sensu. Wiele miast na Zachodzie dochodziło już do takiego stanu, że musiało podjąć trudne dla kierowców decyzje. W Warszawie nie ma na razie takiej konieczności.

Fot. Michał Grocholski / Agencja Gazeta

Zapowiedział pan, co jest pewną nowością jeśli chodzi o drogowców, dbanie o estetykę. Pogotowie drogowe usuwa już nielegalne reklamy z pasa jezdni. Teraz będzie to robić skuteczniej?

- Mamy nabór na dodatkowego pracownika. Rozmawiałem z ludźmi zajmującymi się kontrolą pasa drogowego i zgłaszali mi, że jest ich za mało. Mieliśmy wolny etat i przeznaczyliśmy go do tego wydziału. Chciałbym, żebyśmy żyli w estetycznym mieście, żeby znikało wszystko, co jest nielegalne i jest zajęciem pasa drogi. Przypomnę, że za niestosowanie się do przepisów przewidziano wysokie kary, dlatego nasze kontrole będą prowadzone systematycznie. Będziemy bacznie przyglądać się na co wydajemy zezwolenia. Wspólnie z naczelnikiem Wagnerem (naczelnik wydziału estetyki w ratuszu - przyp. red.), chcemy jeszcze ściślej działać na rzecz estetyki miasta.

Frezowanki zostają, jak rozumiem. W ostatnich latach było znacznie mniej pieniędzy na szybkie weekendowe remonty ulic. Czy w związku z tym, że ma pan całkiem niezłą pozycję w ratuszu, będzie się pan starał o więcej pieniędzy na ten cel?

- To nie jest tak, że podział finansów zależy od tego, że jednego dyrektora lubi się mniej, a drugiego bardziej. Jak każdy gospodarz chciałbym mieć więcej pieniędzy do wydania. Faktycznie, na frezowanki mamy teraz zdecydowanie mniej pieniędzy niż jeszcze kilka lat temu. Ale chciałbym mieć tych pieniędzy jak najwięcej, zwłaszcza na remont chodników, które do tej pory były traktowane po macoszemu.

Czy krawężniki będą wymieniane przy okazji szybkich remontów?

- Będą regulowane, czyli podnoszone, bo często jest tak, że nakłada się kolejne warstwy jezdni i krawężnik przestaje pełnić swoją funkcję. Natomiast wymiana krawężników to jest już grubsza sprawa, bo wymaga całkowitej przebudowy. Przy okazji frezowanek będziemy je regulować tylko punktowo, tam gdzie się zapadły. Ale takie kwestie trzeba wcześniej planować, także myśląc np. o zmianie organizacji ruchu na ulicach przeznaczonych do remontu. Dlatego decyzję o tym, które ulice idą do frezowania w przyszłym roku, chciałbym podejmować już w lipcu roku poprzedzającego, a nie jak było do tej pory dopiero w lutym lub marcu tuż przed rozpoczęciem kolejnego sezonu remontowego.

Czyli jeszcze w tym miesiącu poznamy listę ulic, które będą frezowane w przyszłym roku?

- Tak, i to nie tylko w przyszłym roku, ale na dwa lata do przodu. Oczywiście ta lista będzie konsultowana m.in. z gestorami sieci występujących w pasie drogi. Chciałbym mieć jednak już teraz zinwentaryzowane ulice będące w najgorszym stanie. Im więcej będziemy mieli czasu, tym lepiej się do remontu przygotujemy. Chcemy także wprowadzić w ramach planowania etap konsultacji społecznych, by rozmawiać z ludźmi o ulicach, przy których mieszkają. Ja sam, jak każdy inny urzędnik, jestem mieszkańcem jakiejś części Warszawy i tylko tę część znam bardzo dobrze. Bardzo sobie chwalę współpracę ze środowiskiem rowerowym, z którym jako pełnomocnik konsultowałem różne projekty dla cyklistów i która dawała zadowalające efekty.

Będzie więcej pasów rowerowych na ulicach?

- Myślę, że wiele frezowanek może się kończyć wymalowaniem pasów rowerowych na jezdni. Obecnie takie powstają na Koszykowej. Mamy już zatwierdzony projekt dla Dickensa i być może uda nam się jeszcze w tym roku znaleźć pieniądze na pasy rowerowe na Wóycickiego. W tym roku dużo projektów rowerowych będzie też realizowanych z budżetu partycypacyjnego.

Łukasz Puchalski (z lewej) - pełnomocnik warszawskiego ratusza ds. rowerowych oraz Ralf Kalupner - szef firmy NextBike, która jest operatorem systemu VeturiloŁukasz Puchalski (z lewej) - pełnomocnik warszawskiego ratusza ds. rowerowych oraz Ralf Kalupner - szef firmy NextBike, która jest operatorem systemu Veturilo Materiały prasowe Łukasz Puchalski (z lewej), fot. materiały prasowe

Nie będziecie już torpedować pomysłów mieszkańców?

- Mamy profil na Facebooku i tam promowaliśmy projekty do budżetu partycypacyjnego, które mielibyśmy potem realizować.

Te, które zostały dopuszczone, ale pamiętajmy, że mnóstwo odrzucono.

- W ostatnich dniach sporo projektów jednak wróciło. Jeszcze jako pełnomocnik zaproponowałem zmiany do projektu budżetu partycypacyjnego, na które zgodziła się wtedy dyrektor Lendzion. Projekty drogowe, które będą realizowane, dostaną finansowanie prawdopodobnie już we wrześniu tego roku. To nam daje zupełnie inne możliwości ich realizacji. Projekty drogowe zaczynają się od inwentaryzacji, której nie można robić zimą, gdy pada śnieg. Więc zamiast czekać do kwietnia, możemy zacząć przy nich prace jesienią. Później jest etap projektowania, który chcemy robić w trybie konsultacji społecznych. Na to potrzebne są przynajmniej dwa tygodnie. Dlatego jeszcze w tym roku, mając perspektywy finansowe na 2016 rok, możemy wyłonić w przetargu projektanta, by zimą przygotował całą dokumentację tak, by wiosną można było realizować projekt. Zakładano, że propozycje zgłaszane do budżetu partycypacyjnego nie będą projektami pierwszej potrzeby. Ale okazało się, że najwięcej zgłoszeń dotyczy chodników, przystanków, dróg dla rowerów czy przejść dla pieszych. I te projekty dostały najwięcej głosów. Nie wyobrażam sobie, że je odrzucamy i nie walczymy o nie, a potem tłumaczymy mieszkańcom, że ich nie zrealizujemy, bo brakuje pieniędzy. Dlatego w najbliższym czasie będziemy mieli koordynatora, który będzie się zajmował tylko i wyłącznie budżetem partycypacyjnym i będzie naszym łącznikiem ze stroną społeczną.

To będzie nowe stanowisko w ZDM?

- Tak. Wcześniej już była taka osoba, ale zajmowała się wieloma sprawami, a projektami z budżetu partycypacyjnego - tylko w tzw. wolnym czasie. Teraz będzie miała czas, by informować, co się dzieje z tymi projektami, na jakim są etapie, kiedy będą konsultacje.

Czy może pan z pełnym przekonaniem powiedzieć kierowcom, że 31 października pojadą mostem Łazienkowskim?

- Kilka dni temu byłem na spotkaniu z prezesem Bilfingera, czyli głównego wykonawcy, kierownikiem budowy, projektantami i dyrektorem merytorycznie odpowiedzialnym za ten projekt w ZDM-ie i wszyscy jak jeden mąż powtarzali: nie ma żadnego opóźnienia. Harmonogram jest bardzo ambitny i zapewnia przejezdność tego mostu z końcem października.

Tempo imponujące, bo choćby przygotowanie dodatkowej sygnalizacji świetlnej na przejściu dla pieszych zajmuje więcej czasu od momentu zaprojektowania do realizacji, co wytykano pana poprzedniczce.

- No i trudno się zgodzić, że sygnalizacja będzie robiona przez trzy lata, chociaż prowadzenie uzgodnień i wykonanie przyłączeń energetycznych musi potrwać. Chciałbym wyraźnie powiedzieć, że tego nie da się załatwić w dwa czy trzy miesiące. Większość sygnalizacji będziemy starali się zrobić w reżimie 16-miesięcznym. Oczywiście są takie skrzyżowania w Warszawie, na których nie da się tego zrobić nawet w tym czasie. Ludzie z reguły prosili o proste przejście dla pieszych i jeśli ktoś będzie wnosił o unieważnienie takich projektów dlatego, że w 16 miesięcy nie da się tego zrobić, to będę prosił o udokumentowanie takiego stanu rzeczy.

Czyli nie mówi pan "nie ma takiej opcji", jak pani Lendzion? Na pierwszą konferencję przyszedł pan w koszulce z hasłem "sprawdzimy, jakie są opcje". To będzie pana motto?

- Jako pełnomocnik rowerowy zawsze próbowałem znaleźć rozwiązanie. Uważam, że jeśli ludzie chcą się dogadać, to zawsze się dogadają. W ZTM też sporo projektów odrzuciliśmy, ale każde odrzucenie było poprzedzone rozmową albo wyjaśniającym pismem i mieszkańcy rozumieli, że pewnych rzeczy nie da się zrobić. Nie można zapominać o tym, że z projektami nie przychodzą inżynierowie czy architekci, tylko zwykli mieszkańcy, którzy mieli problem i chcieli go rozwiązać. Nie ma się, co dziwić, że ludzie byli oburzeni, jeśli zamiast rozmowy słyszeli jedynie "nie da się". Czasami lepiej zmienić częściowo projekt, który jakoś rozwiąże problem, niż od razu go odrzucić. Dzięki temu część wniosków tak zmodyfikowano, by można było na nie głosować.

Łukasz Puchalski, nowy szef ZDM
Łukasz Puchalski, nowy szef ZDM  FRANCISZEK MAZUR Łukasz Puchalski podczas pierwszej konferencji, fot. Franciszek Mazur / Agencja Gazeta

Nie boi się pan, że przestanie być lubiany przez warszawiaków? Za pełnomocnika ds. rowerowych zbierał pan jednak same pozytywne opinie i w mediach i wśród mieszkańców, rowerzystów.

- Gdy zostałem pełnomocnikiem, trudno było oczekiwać, że będą mnie głaskać po głowie i przynosić kwiaty. Oczekiwania były duże, a sprawami rowerowymi w mieście zajmowało się wcześniej kilka jednostek i infrastruktura nie wyglądała najlepiej. I nadal nie jest idealna. Wiem, że nie można opowiadać, że wszystkim będzie dobrze, bo tak się nie da. Trzeba przedstawić plan i przekonywać do niego. Zawsze mówiłem, że infrastruktura rowerowa na dobrym poziomie może być w granicach roku 2020. Oczywiście to będzie cały czas proces, który trzeba rozwijać, ale widać już, że jesteśmy miastem przyjaznym rowerzystom. Większość mieszkańców zrozumiała, że po drugiej stronie jest człowiek, który jest tak samo jak oni zaangażowany w te sprawy. Pewnie stanowisko dyrektora Zarządu Dróg Miejskich będzie mniej popularne, bo ma do czynienia ze wszystkimi użytkownikami dróg, z których każdy oczekuje czegoś innego.

Piesi np. pytają, kiedy przejdą po pasach na rondzie Czterdziestolatka?

- W projekcie zmian w al. Jana Pawła II wyrysowaliśmy przejścia dla pieszych. Przygotowaną koncepcję rozesłaliśmy do innych biur. Teraz czekamy na opinię.

Miała być w połowie czerwca.

- Ja swoją opinię wydałem. Dostaliśmy pieniądze na drogę dla rowerów wzdłuż al. Jana Pawła II i wydaje się, że w połączeniu z pieniędzmi na frezowanie nawierzchni jezdni, moglibyśmy uzyskać finansowanie dla tego projektu. Niebawem wspólnie z prezydentem Wojciechowiczem ustalimy, jaki ostatecznie charakter będzie miała al. Jana Pawła II na tym odcinku.

Zmiana już w przyszłym roku jest możliwa?

- Jest realna, jeśli będziemy realizować nasz projekt. Natomiast jeśli zostanie on zmodyfikowany, to pewnie będzie to dopiero 2017 rok.

Spotkałem się jakiś czas temu z drogowcami pokazując, że co skrzyżowanie w Warszawie, to inny system działania przycisków dla pieszych i trudno dostrzec w tym jakąś logikę.

- Jestem zwolennikiem wprowadzania standardów i dla pewnych urządzeń i instalacji powinniśmy mieć jednakowe schematy. Ktoś mi ostatnio powiedział, że mamy w mieście ponad 40 rodzajów oświetlenia. To nie jest dobre. Będziemy szli w kierunku standaryzacji, bo to i ułatwia logistykę i przy ewentualnych remontach, wymianach czy naprawach lepiej mieć 3 niż 43 rodzaje lamp.

Czyli będzie to w końcu czytelne dla mieszkańców, że jak nacisną przycisk, to mają zielone, a jak nie, to światło się nie zmieni?

- Nie jestem zwolennikiem przycisków. Jeszcze pracując w Zarządzie Transportu Miejskiego codziennie obserwowałem, co się działo po wprowadzeniu przycisków na skrzyżowaniu Żelaznej i Grzybowskiej. Tam nikt wcześniej nie przechodził na czerwonym świetle. Po wprowadzeniu przycisków, ludzie nie wiedzieli, co się dzieje. Stali, stali i w końcu wchodzili na czerwonym, bo byli zdegustowani. Teraz jest tam niebezpiecznie.

To ciekawe, bo pana urzędnicy mówili do tej pory, że przyciski to "najlepsze z możliwych rozwiązań".

- Sprawa wymaga dyskusji. Tam, gdzie ruch pieszych jest stosunkowo mały, jestem w stanie zaakceptować przyciski. Natomiast na dużych skrzyżowaniach nie są one najlepszym rozwiązaniem. Są też inne formy detekcji pieszych czy rowerzystów. One są droższe, ale czasem okazuje się, że warto dołożyć parę złotych.

Przeszkadzają panu ekrany w Warszawie? W Europie nie stawia się ich w miastach.

- Jak się jeździ po mieście za ekranami, to człowiek nie wie, gdzie jest i nie identyfikuje się ze swoim miejscem zamieszkania. Przez długi czas poruszałem się po Warszawie wyłącznie samochodem i miałem problem z rozpoznaniem ulic. W 2012 roku przesiadłem się na rower, ale dobieram sobie taki środek transportu, który jest dla mnie najwygodniejszy.

Ekrany dźwiękochłonne przy południowej obwodnicy Warszawy w okolicach UrsusaEkrany dźwiękochłonne przy południowej obwodnicy Warszawy w okolicach Ursusa Fot. Bartosz Bobkowski / Agencja Wyborcza.pl Ekrany dźwiękochłonne na Południowej Obwodnicy Warszawy w okolicach Ursusa, fot. Bartosz Bobkowski / Agencja Gazeta

Bardzo mnie pan zaskoczył niedawną deklaracją, że nie przepada pan za jazdą na rowerze.

- Nie jeżdżę rowerem dla przyjemności. Dla mnie to taki sam środek transportu, jak samochód i komunikacja publiczna. Dzięki temu szybciej dojeżdżam do pracy, nie mam problemu z parkowaniem. Zanim dojadę do domu rowerem, to gubię wszystkie emocje związane z pracą. Inaczej, kiedy stoi się w korku, to wraca się zestresowanym, jakby się jeszcze nie wyszło z pracy. Odkąd jeżdżę rowerem, bardzo emocjonalnie jestem związany z Warszawą i naprawdę poczułem, że to miasto jest wyjątkowe.

Więcej o: