Spodobało ci się? Polub nas
Trudno oderwać wzrok od czarno-białej fotografii, którą widzicie wyżej. Trudno też sobie wyobrazić, że w tak niekomfortowych warunkach codziennie jeździli do pracy, szkoły, na spotkania czy zakupy pasażerowie "dziesiątki", łączącej - tak, jak dziś - Mokotów, Śródmieście i Wolę. Była to wtedy jedna z kluczowych linii, bo biegła obok newralgicznego w tym czasie dla miasta Dworca Głównego i przez bardziej od innych ocalałe fragmenty miasta (m.in. rejon pl. Politechniki i ul. Chałubińskiego). Widzimy, jak za moment tramwaj wjedzie na pl. Zbawiciela.
Zdjęcie pochodzi najpewniej z czerwca 1948 roku. Zrobił je fotoreporter Polskiej Agencji Prasowej. A ja oglądam je wspólnie z Danielem Nalazkiem, piszącym o historii komunikacji miejskiej w Warszawie nie tylko książki, ale też w sieci (razem z kolegą prowadzi od 13 lat serwis trasbus.com ).
W mieście brakowało taboru
- Część zdjęć z tego okresu mija się w datowaniu - zwraca mi od razu uwagę. Faktycznie, zaglądając do książek i Internetu można jeszcze znaleźć obok tej fotografii dwie daty: 1946 rok i lata 50. Ta ostatnia wydaje się najmniej prawdopodobna. Daniel Nalazek zapewnia mnie, że takie platformy zabierały na pokład pasażerów tylko przez trzy lata - między 1946 i 1949 rokiem.
Formalnie mówiło się o nich - wagony doczepne. Po Warszawie jeździło ich tylko osiem. Przygotowano je naprędce, bo w mieście po wojnie brakowało taboru. - Tramwajarze dwoili się i troili, aby odbudowywać ocalałe po pożodze wagony i szło im to nie najgorzej, ale potrzeby po prostu przerastały ich możliwości - tłumaczy Nalazek.
Te platformy przypominające przyczepy powstały na bazie podwozi wozów doczepnych. - Nie wiadomo, czy były wcześniej wykorzystywane jako wozy gospodarcze i towarowe, i dostosowano je do ruchu pasażerskiego, czy też od razu powstały jako takie pseudo-pasażerskie - opowiada.
Ławki jak w metrze
Wagony nie miały okien, drzwi, dachu ani poręczy w przeciwieństwie do tych, które je ciągnęły. Na platformie dobudowano jedynie ławki. Były ustawione bokiem do kierunku jazdy i plecami do niskich ścianek, czyli siedziało się tak, jak dziś w metrze. Z tyłu dorobiono metalową barierkę dla bezpieczeństwa pasażerów.
- Wagon był konstrukcją tak spartańską, jak sobie można to było wyobrazić, tym niemniej spełniał podstawową rolę: przewoził ludzi - wyjaśnia Nalazek.
Tramwaj z doczepionym tzw. wozem letnim przerobionym z towarowego Fot. Karol Szczeciński / East News Tramwaj linii 10 z wagonem doczepnym o numerze bocznym 2301, fot. Karol Szczeciński / East News
"Przewozić" to dobre określenie, bo o komforcie jazdy nie było mowy. Pasażerowie przypominali w tych wagonach towar, który pakowano na przyczepkę.
Pierwotnie planowano, że będą to wozy typowo letnie. Ale rzeczywistość wymusiła korzystanie z nich przez cały rok. Na okres jesienno-zimowy "dobudowano" do nich dach. Była to konstrukcja doskonale znana z samochodów ciężarowych. Składała się z ramy i rozciągniętej na niej płachty.
Jak latem chroniono się w takich wagonach przed deszczem? - Nijak, no chyba, że podróżni mieli ze sobą parasole, o ile dało się je w ogóle rozłożyć w trakcie jazdy, albo płaszcze przeciwdeszczowe z demobilu - mówi pół żartem mój rozmówca.
Złote lata konduktorów
W tamtych czasach kanarów nie było. Zresztą, nie mieliby szans, by przecisnąć się przez tłum. - To wciąż były złote lata konduktorów. Nikt nie myślał o innym sposobie opłaty jak wykupienie biletu u niego, względnie okazanie służbowego biletu okresowego - wyjaśnia Nalazek.
Szukamy konduktora na zdjęciu. - Trudno go rozpoznać, bo wtedy mógł mieć płaszcz wojskowy albo mundur tramwajarski - zaznacza. Typujemy mężczyznę przy przednim wejściu odwróconego tyłem do fotografa. Na głowie ma kaszkiet albo tramwajarską czapkę ("też były przyklapnięte" - słyszę). Wspólnie dochodzimy do wniosku, że mało kto mógł wtedy dopilnować, czy nikt z pasażerów nie jedzie "na gapę".
Inni pasażerowie pomagali i kradli
Spójrzmy jeszcze raz na zdjęcie. Widać, że pasażerom z trudem udaje się wejść na pokład wagonu. Nie stosowano wówczas metod znanych z tokijskiego metra, gdzie specjalni pracownicy "upychają" ludzi chcących wejść do środka. - O ile nie pomogli uczynni współpasażerowie, a szczęśliwie często tacy warszawiacy bywali, pozostawało trzymać się burty i modlić - śmieje się Nalazek. Ale należało też stosować zasadę ograniczonego zaufania do innych. - Zdarzało się, że przytrzymujący pasażera uprzejmy koleżka przy okazji wysondował zawartość kieszeni płaszcza - dodaje mój rozmówca.
Woził pasażerów, a potem tory
Wagony doczepne najpierw wysyłano na "dziesiątkę". Potem można je było spotkać także na innych liniach. Ten, który widzicie na zdjęciu, przestał wozić pasażerów w 1949 roku. Potem zamieniono go na towarowy i wożono w nim tory. Wagon o numerze bocznym 2303 służył tramwajarzom do listopada 1973 roku.
Zdjęcie Stanisława Dąbrowieckiego nadal możecie oglądać na wystawie "Na nowo. Warszawiacy 1945-55" w Domu Spotkań z Historią (ul. Karowa 20). Szczegóły znajdziecie na stronie dsh.waw.pl .