Dokładnie sto lat temu ostatni Rosjanie opuścili Warszawę. "Prawa strona płonęła przez cały czas..."

Uciekając zabrali lub rozbili w proch wyposażenie wielu warszawskich fabryk, wysadzili trzy mosty i obiekty o militarnym znaczeniu. Na domiar złego zrabowali Zamek Królewski. Sto lat temu, w nocy z 4 na 5 sierpnia ostatni Rosjanie opuścili Warszawę. Przeczytaj fragment przejmującej powieści "Śmierć Frajerom", opowiadający o tym, co wydarzyło się 5 sierpnia 1915 roku.

Spodobało ci się? Polub nas

Rosjanie rządzili w Warszawie ponad sto lat. Nocą z 4 na 5 sierpnia ostatnie oddziały 2. armii rosyjskiej opuściły Warszawę i przeszedłszy na Pragę, wysadziły w powietrze wszystkie mosty warszawskie i większość fabryk. W powietrze poleciały Geisler, Okolski, i Patschke, Borman, Ambrożewicz oraz Orthwein i Karasiński, a także wiele pomniejszych fabryk i zakładów. Pulsta nie wysadzili, bo go niemal w całości wywieźli na wschód.

Data 5 sierpnia 1915 roku stała się historyczną: w dniu tym na zawsze opuścił Warszawę ostatni żołnierz, żandarm i urzędnik rosyjski.

Oddziały rosyjskie wycofujące się z Warszawy przed wojskami niemieckimi 1915 rokOddziały rosyjskie wycofujące się z Warszawy przed wojskami niemieckimi 1915 rok Oddziały rosyjskie wycofujące się z Warszawy przed wojskami niemieckimi, 1915. ZBIORY LECHA KROLIKOWSKIEGO Oddziały rosyjskie wycofujące się z Warszawy przed wojskami niemieckimi, 1915. ZBIORY LECHA KROLIKOWSKIEGO

Z tej okazji publikujemy fragment książki "Śmierć Frajerom" wydanej w tym roku przez wydawnictwo Muza.

To świetna powieść łotrzykowska, przygodowo-sensacyjna, a zarazem kryminał warszawski z elementami thrillera. Akcja rozgrywa się głównie w Warszawie w latach 1905-1925.

Publikowany poniżej fragment oddaje ducha tego wyjątkowego dnia przed stu laty. Grzegorz Kalinowski, autor powieści wykorzystuje pasjonującą historię Warszawy, w którą wplata historyczne wątki polityczne, ale przede wszystkim opisuje warszawski półświatek okresu międzywojennego.

Powieść jest świetnym przewodnikiem po Warszawie początku dwudziestego wieku, tak jak "Lalka" Bolesława Prusa jest przewodnikiem po Warszawie dziewiętnastowiecznej. Aż nie możemy się doczekać filmowej adaptacji powieści.

NACNAC 5 sierpnia 1915 rok, fot. NAC 5 sierpnia 1915 rok, fot. NAC

A więc przenieśmy się na chwilkę do Warszawy sprzed stu laty:

"Ależ to był widok! Heniek wraz z innymi gapiami stał na Powiślu i patrzył na niezwykły spektakl. Warszawa była bowiem w tej chwili polem bitwy między Rosjanami a Niemcami. Kacapy trzymali Pragę, a szwaby siedzieli na lewym brzegu. Prawa strona płonęła przez cały czas, z dymem szły fabryki, magazyny i dworce. Heniek patrzył za Wisłę, kierując wzrok tam, skąd słychać było wybuchy. W tych miejscach szybko pojawiały się płomienie, nad którymi wyrastały czarne pióropusze dymu. Widział to na obrazkach w książce i wiedział, że góry, które tak wyglądają, nazywają się wulkany.

Po praskiej stronie przybywało coraz więcej takich ruskich wulkanów. Słuchał, jak dorośli komentują, że kacapy najpierw zniszczyli Warszawę, a teraz biorą się za Pragę, a to znak, że zaraz i stamtąd znikną. Chcieli się jednak pożegnać z przytupem. Wzdłuż praskiego brzegu ustawili baterie armat oraz kartaczownice i ładowali z nich w Warszawę. Kule przelatywały przez Wisłę i waliły w okolice pruskich pozycji. Widać było, jak karabinowe kule tną piasek na brzegu, a od czasu do czasu po ich stronie rzeki dawał się słyszeć jęk wybuchających pocisków artyleryjskich.

Niemcy nie wdawali się w wymianę ognia, bo nie ściągnęli jeszcze nad Wisłę ciężkich dział. Kolejne pociski wybuchały już jakieś kilkaset metrów od nich, takich fajerwerków Heniek nie widział ani w kinie, ani nawet na wielkanocnej rezurekcji. Chłonął to wszystko jak zahipnotyzowany, bo czuł się jak na darmowym kowbojskim filmie.

Gdzież tam, o wiele lepiej, bo w kinie pianista ani opowiadacz nie byli w stanie zastąpić huku, a ekran był przecież czarno-biały. Tu w górę strzelały barwne płomienie, a zamiast dźwięku pianina i słów konferansjera: "A teraz czerwonoskórzy strzelają trrrach, trrrach do kowbojów" słychać było potężne wybuchy. Było to tak zajmujące, że i on, i inni widzowie gapili się, nie zastanawiając się wcale, co by było, gdyby nagle Rosjanie zmienili kierunek ostrzału. To szczególne widowisko przyciągnęło setki ciekawskich, którzy bez strachu i zastanowienia chłonęli wojenny obraz.

Nie wszyscy mieli szczęście, bo kilkanaście osób zginęło. Widocznie tak musiało być, mieli pecha, bo jak ktoś ma pecha, to, jak wiadomo, i w kościele w mordę dostanie, komentowano.

Widzów, zamiast ubywać - przybywało i aż dziw bierze, że za lepsze miejsca nikt nie pobierał opłaty. Heniek pomyślał sobie, że w takim miejscu gazety by nie poszły, bo ludzie mieli lepszy widok przed oczami, ale inny handelek, zwłaszcza napojami, można by było uskutecznić. Kto wie, gdyby to potrwało dłużej, to na bank pojawiliby się na Powiślu przekupnie, a może nawet otwarto by knajpy i herbaciarnie "z widokiem na ostrzał". Pozostało gdybanie, bo w końcu pruscy żołnierze i Straż Obywatelska pogonili gapiów. Publikę z Powiśla przepędzono i tak zakończył się darmowy spektakl pod tytułem Rosjanie strzelają z Pragi na Warszawę ".

Więcej o: