Przypominamy list pana Piotra: Nie mogłem wrócić do domu przez marsz. Nie obchodzi mnie, że "w innych miastach na świecie to standard"
Odpowiadając na apel o ustosunkowanie się do listu pana Piotra, chciałbym zwrócić uwagę na jedno zagadnienie. Panu Piotrowi przeszkadzają "wszelkiego rodzaju manifestacje, marsze, demonstracje i maratony".
Jako czytelnik, czyli osoba zwolniona z obowiązku dochowania dziennikarskiej staranności, pan Piotr może przecież nie wiedzieć, że do stycznia 2006 r. jego troska o przepustowość była bardzo silnie chroniona w polskim prawie.
Obowiązywał wtedy przepis prawa o ruchu drogowym, zgodnie z którym zawody sportowe, rajdy, wyścigi, zgromadzenia i inne imprezy powodujące utrudnienia w ruchu mogły odbywać się pod warunkiem zapewnienia bezpieczeństwa i porządku podczas trwania imprezy oraz uzyskania zezwolenia na jej przeprowadzenie. Mówiąc po ludzku: nieistotne, czy organizujemy maraton, czy manifę - konieczna jest zgoda. Jej uzyskanie wymagało złożenia wniosku z miesięcznym wyprzedzeniem, uzyskania opinii policji, uzgodnienia warunków i tak dalej. Pan Piotr może też nie pamiętać, że był to przepis, na podstawie którego blokowano albo co najmniej utrudniano organizację pokojowych zgromadzeń. Najgłośniejszy był przypadek Parady Równości, która w 2005 r. odbyła się wbrew zakazowi wydanemu przez ówczesnego prezydenta Warszawy, czyli Lecha Kaczyńskiego. Po tym zdarzeniu do Trybunału Konstytucyjnego trafił wniosek o uznanie przepisu, o którym tu piszę, za niezgodny z konstytucją. Czytając tekst pana Piotra, mam nieodparte wrażenie, ze po raz kolejny śledzę przebieg tamtej sprawy.
Panu Piotrowi przeszkadzają problemy z przepustowością. Żeby swoje obawy o przepustowość uzasadnić, sięga do bardzo wysokich rejestrów: "istotą demokracji powinno być również poszanowanie praw jednostki. I świadomość, że wolność kończy się tam, gdzie ogranicza się ją u drugiego człowieka".
Bardzo podobnej argumentacji próbował używać poseł Prawa i Sprawiedliwości, pan Maks Kraczkowski, podczas rozprawy przed Trybunałem Konstytucyjnym. Twierdził, że wolność zgromadzeń jest oczywiście ważna, ale liczy się też wolność przemieszczania się, rozumiana w sposób "fizyczno-kinetyczny" (to cytat). Mówiąc oględnie, został prawie wyśmiany przez sędziego prowadzącego sprawę, bo owszem, konstytucja o prawie przemieszczania się wspomina, ale chodzi o wolność osiedlania się, a nie jeżdżenia po mieście. TK jednogłośnie uznał przepis prawa o ruchu drogowym za niekonstytucyjny. Z uzasadnienia wyroku wynika, że nie można wrzucać do jednego worka imprez sportowych i zgromadzeń publicznych. Te ostatnie są ważniejsze, a prawo do ich organizacji wynika z konstytucji. Nie wynika z niej za to prawo do zapewnienia przepustowości ruchu drogowego, kiedy grupa obywateli i obywatelek chce wyrazić swoje poglądy na ulicy.
Jestem pod wrażeniem, że po kilkunastu latach widzę w liście pana Piotra powtórkę z argumentacji, którą próbował przedstawiać poseł Kraczkowski. Przypuszczam, że przynajmniej w sferze deklaracji panu Piotrowi daleko do rządzącej wówczas i obecnie formacji. Ale jednak świetnie odnalazłby się ze swoim listem w 2006 roku, broniąc ustawy wykorzystywanej chętnie przez polityków PiS do blokowania niewygodnych demonstracji.
Jednak jeszcze większe wrażenie robi jego propozycja: "Wystarczy odrobina dobrej woli, wybranie takich tras, na których objazdy będą jak najmniejsze, a ruch tramwajowy nie będzie wstrzymywany". Mam jeszcze lepszą! Wyznaczmy w mieście obszar, na którym wolno demonstrować i ograniczmy prawo demonstrowania gdzie indziej. Wtedy nie tylko tramwaje, ale i samochody będą mogły kursować bez przeszkód, w imię świętej Przepustowości. Nikt nikomu przeszkadzał nie będzie, bo nikt nie dowie się o demonstracji omijającej najbardziej uczęszczane ulice. Jestem pewien, że taka regulacja tym bardziej odpowiadałaby panu Piotrowi. Tak samo jak odpowiada Władimirowi Putinowi, który podobne przepisy wprowadził w Rosji już kilka lat temu.
Pan Piotr zwraca uwagę, że życie w Warszawie toczy się całą dobę, siedem dni w tygodniu. Kiedy zatem byłby odpowiedni czas na manifestację? Jeśli dobrze liczę, tegoroczna Manifa zabrała panu Piotrowi mniej niż jeden procent z tygodnia. Jak na osobę skorą do tłumaczenia, co jest "istotą demokracji", pan Piotr w zaskakująco delikatny sposób reaguje na to, że ludzie korzystają z prawa, bez którego o demokracji nie może być mowy. Ceną za życie w stolicy kraju jest też znoszenie od czasu do czasu demonstracji przechodzących przez centrum miasta. W mieście takim jak Warszawa to też "normalne życie".
- Bohdan
Co sądzisz na ten temat? Napisz do nas: metrowarszawa@agora.pl