Miałem 39,8 stopni gorączki. Najbliższy termin do lekarki - za 7 dni. Więc musiałem stać na mrozie [LIST]

Po tekście o sytuacji w podwarszawskim Błoniu, gdzie pacjenci od wczesnego poranka czekają na wizytę u lekarza, napisał do nas pan Karol. I wymienia listę grzechów, tym razem przychodni w Piastowie.

Cieszy mnie, że piętnują państwo bałagan w Błoniu. Ale myślę sobie: skąd się państwo urwali? Przecież tak - lub gorzej - jest wszędzie. Opiszę przykład mi znany: przychodnia Piastun, Piastów, ul. Reja 1.

Oczywiście kolejka ustawia się najpóźniej o 5 rano. W zależności od lekarza, do którego chcemy się dostać, może to być wystarczające, albo nie. Ostatnio stałem od 6:30 i do swojej lekarki się nie dostałem, podobnie jak kilkanaście innych osób. Tak na oko, numerków do tej lekarki zostało wydanych kilka - co się stało z resztą? Przecież przyjmuje kilka godzin, co 15 minut...

Zapisy zaczynają się o 7. Rejestratorki są dwie, lekarzy z ośmiu (nie liczyłem, dużo więcej niż okienek rejestracji), ale z jakiegoś zagadkowego powodu nie może być wspólnej kolejki. Do każdego lekarza musi być oddzielna - może dla każdego lekarza jest oddzielny system do rejestracji wizyt? Żartuję... Rejestratorki sobie komenderują: teraz zapisujemy do lekarza XXX, a teraz YYY... Bajzel dzięki temu jest oczywiście jeszcze większy.

Zapisy przez internet? Przy recepcji stoi reklama wspaniałej, ogólnopolskiej aplikacji na smartfony - oczywiście natychmiast zainstalowałem. Efekt: do mojej lekarki brak możliwości umówienia się na wizytę choćby w najbardziej odległym terminie, do innych - różnie, ale z wyprzedzeniem co najmniej 7-10 dni. Miałem ostatnio temperaturę 39,8 stopni, trudno mi było tyle czekać. Musiałem więc czekać na mrozie.

Zapisy przez telefon? Oczywiście, po 8, jak już obsłużymy tych biedaków, co stali pół nocy na mrozie. Czyli szanse mamy duże... Lekarze przeróżni, od nielicznych (właściwie w ciągu 20 lat zidentyfikowałem jedną taką lekarkę) kompetentnych i empatycznych, po trudne do uwierzenia chamstwo jednego nowego nabytku. Reszta - gdzieś pomiędzy, pełen przekrój odcieni.

Wyposażenie gabinetów: są komputery, od roku-dwóch lekarze coś zaczęli w nich wpisywać. Ale przyniesienie na płycie prześwietlenia rentgenowskiego wzbudza panikę: "ja nie mam jak tego odczytać". Ręce opadają: to ja mam jak na prywatnym pececie, obrazy są przecież zapisywane w otwartym formacie DICOM, do którego dostępne są darmowe przeglądarki. Ktoś nie uświadomił towarzystwa. Chodzę na wizyty ze swoim notebookiem.

Specjaliści: czas oczekiwania do kardiologa - 10 miesięcy. Do ortopedy: 7 miesięcy. Dostępne są właściwie tylko wizyty w zabiegowym (ale za realizację skierowania z innego rejonu trzeba płacić) i laboratorium rentgenowskie (tyle że na kliszę).

Nie wiem, po co ja to piszę. Nie wierzę, by coś się zmieniło na lepsze. Może dlatego, że nadzieja umiera ostatnia? Oczywiście zastąpienie Super-NFZ przez Super-Ministerstwo niczego nie poprawi, wprowadzi tylko dodatkowy zamęt na parę lat. Żeby było bardziej irytująco: z racji dwóch źródeł dochodów płacę dwie składki zdrowotne plus abonament w sieci prywatnej. Życzę sukcesów w walce z patologiami służby zdrowia.

Hardkorowy Koksu wsiadł na wózek inwalidzki i wyjechał na śnieg. Tego się nie spodziewał

Więcej o: