Jak kierowcy autobusów radzą sobie z bezdomnymi? Regulamin Zarządu Transportu Miejskiego głosi, że "osoby (...) narażające współpasażerów na dyskomfort podróży z powodu braku zachowania elementarnej higieny osobistej (brud i odór), mogą być wezwane przez obsługę pojazdu, pracowników nadzoru ruchu, obsługę metra, kontrolerów biletów lub Straż Miejską do zachowania spokoju lub opuszczenia pojazdu lub stacji metra".
Jak wygląda to w praktyce pokazuje autor blogu Busdziennik, który przyznaje, że dwukrotnie pasażerowie prosili go interwencję. Inną część jego wpisu (o autobusach jeżdżących "parami") można przeczytać TUTAJ.
***
Jeszcze nie docieram do pętli, a już pod kabinę podchodzi starszy pan, który mówi, żebym wezwał policję, bo mogę mieć problemy potem z pasażerem. Próbuję zrozumieć, o co chodzi, ale silnik zbyt głośno pracuje. W końcu pan wychodzi, a ja spoglądam na wóz - nic się nie dzieje... Chociaż... Z tyłu jeden gość wygląda mi na bezdomnego... No dobra, zaraz na pętli sprawdzę.
Dojeżdżam na kraniec. Zaglądam na tył wozu. No rzeczywiście... bezdomny. Śmierdzi, choć jeszcze rzęsista woń nie zdołała przedostać się do całego pojazdu. Ale pewnie to kwestia czasu. Podejmuję interwencję. Podchodzę i mówię, żeby opuścił pojazd. Nic z tego... Patrzy się, ale nawet nie jest w stanie niczego powiedzieć. Pijany? Może chory? Ech, może potrzebuje chwili, żeby zebrać swoje manatki i się ruszyć. Idę.
Wbijam do ekspedycji (kontrola odjazdów linii z danej pętli, red.), pan podbija pieczątkę i mówi, że mam jechać. Wracam do autobusu. Pan jak siedział, tak siedzi. Próbuję jeszcze raz go wyrzucić, ale na nic moje starania.
Ruszam więc. Nad głową zielony guziczek i telefon do kochanej centrali. Halo? Panie centralo, bezdomnego mam na końcu autobusu! Proszę o interwencję straży miejskiej! Pan centrala otwiera więc rubryczki i zadaje różniaste pytania na temat stanu pachnącego inaczej. Pijany? Zdrowy? Leży? Żyje? Śmierdzi? Mówi? Oddycha?
Gdy już przebrnęliśmy przez serię pytań, możemy wreszcie przejść do czynów: Panie kierowco, wzywamy straż miejską, najpóźniej przyjedzie na Szczęśliwice, ale może uda jej się w trasie złapać autobus. Yeeeeah! Czuję się jakbym wygrał w Milionerów.
Dojeżdżam na Kasprzaka i... straż miejska na przystanku. Jestem uratowany. Bezdomny też. Mrugam światłami, włączam awaryjne i otwieram drzwi. Dzielni strażnicy wchodzą trzecimi drzwiami, biorą jegomościa pod ramię i wyprowadzają niczym ofiarę z pożaru.
Jeszcze tylko odświeżyć powietrze w autobusie i można uznać, że nic się nie zdarzyło. Mój dezodorant nie jest aż tak mocny, ale spokojnie - otworzę wszystkie drzwi na pętli i raz dwa się wymieni powietrze.
Czy spotkaliście się z podobną sytuacją w warszawskich autobusach czy tramwajach? Piszcie na metrowarszawa@agora.pl.