Czekasz na przystanku, nic nie jedzie. Nagle dwa autobusy tej samej linii. Dlaczego tak się dzieje?

To potrafi zdziwić, a niektórych zdenerwować - na przystanek nagle podjeżdża autobus, a za nim... kolejny tej samej linii. Dlaczego tak jest? Wyjaśnia to kierowca MZA na swoim blogu Busdziennik.

Dlaczego zdarza się czasem, że dwa autobusy tej samej linii podjeżdżają na przystanek jeden za drugim? Tłumaczy to kierowca Miejskich Zakładów Autobusowych prowadzący blog Busdziennik.

***

Znowu 184. I kolejne przygody. Przejmuję wóz od zmiennika na pętli Szczęśliwice, obchodzę dookoła, sprawdzam, wpisuję się w kartę, melduję na ekspedycji (kontrola odjazdów linii z danej pętli - przyp. red.) gotowość do pracy. Ruszam. Już po 15, więc popołudniowe godziny szczytu dają się we znaki. Może nie jakimiś wielkimi korkami, ale z pewnością dużym ruchem samochodów i pieszych.

Powoli dojeżdżam do Młocin. Na wyświetlaczu mam -13, tzn. że jestem opóźniony 13 minut. Niedobrze, zwłaszcza że rozkładowy postój na Młocinach wynosi tylko 7 minut. No ale trudno.

Pasażerowie zrozumieją opóźnienie?

Dojeżdżam na kraniec. Wpisuję opóźnienie. Jest ekspedycja, więc niezależnie od tego ile jestem opóźniony, muszę iść się zameldować. Spacery do tych budyneczków przy pętlach są zawsze na początek pracy (gdy pierwszy raz obsługujemy daną pętlę) oraz gdy jest sterowanie bezpośrednie (tzw. tryb SB). To drugie "coś" ekspedytorzy wprowadzają, gdy są duże opóźnienia. Polega to na tym, że kierowca po przyjeździe na pętlę melduje się i dostaje nową godzinę wyjazdu (np. w porze kolejnego autobusu, żeby zachować prawidłowe rozkładowe godziny odjazdów z pętli).

Wbijam do ekspedycji, pan podbija pieczątkę i mówi, że mam jechać. Jako że stan mojego pęcherza jest mniej więcej podobny do stanu zbiornika paliwa przed wyjazdem z bazy, informuję że muszę jeszcze iść się załatwić. Cóż, opóźnię odjazd, ale może pasażerowie zrozumieją?

Ponoć razem raźniej

Wracam do autobusu. Zastaję także kolejny autobus linii 184 za mną z włączonym silnikiem. Wpisuję w kartę opóźnienie i szykuję się do odjazdu, gdy nagle... ten kolejny autobus przejeżdża koło mnie i wyrusza w trasę... Klops! Będziemy tak we dwójkę jechać? Ponoć razem raźniej, zwłaszcza gdy tak zimno, ale pasażerowie mogą być lekko zdziwieni.

Generalnie chodzi o to, że ja mimo spóźnienia dostałem polecenie, żeby od razu jechać, a ten drugi kierowca przyjechał i odjechał o czasie. A ja się tak "guzdrałem", że ruszyliśmy razem...

"Panie kierowniku złoty..."

Niby mogę wrócić się do ekspedycji i powiedzieć: panie kierowniku złoty, wstrzymaj pan mój odjazd, bo po co mamy jechać razem... Ale po pierwsze jest mało czasu na podejmowanie takich decyzji, a po drugie zostawiłbym moich pasażerów na lodzie. Nie dość że czekali aż przyjadę spóźniony, nie dość że wypatrywali aż wrócę z opieczątkowaną kartą i pustym pęcherzem z budynku, to teraz jeszcze będą czekali kolejne dłuuugie minuty, bo akurat inny autobus właśnie ruszył bez nich?

I tak podróżujemy sobie stadkiem przez pół Warszawy. Pierwszy autobus ze sporą liczbą pasażerów, mój z trochę mniejszą, ale razem idealnie zapełniamy całe zatoczki przystanków.

Co z tym naszym radosnym autobusowym duecikiem? Jeszcze przed Kasprzaka sprytnie tamtą brygadę wyprzedziłem. I do pętli dojechaliśmy też razem, ale już we właściwej kolejności. Bo co jak co, ale porządek musi być.

Kto stoi, kto nadgania

Załóżmy, że stoją sobie dwa autobusy na pętli. Pierwszy rusza zgodnie z rozkładem, drugi za 10 min też zgodnie z rozkładem. Pierwszy stoi sobie posłusznie w koreczkach, drugi kierowca woli gonić za rozkładem. W ten sposób niebezpiecznie zbliża się do pierwszego, który jest opóźniony. Pierwszy zabiera o wiele więcej ludzi niż powinien, bo skoro jest opóźniony, to zapewne dłużej nie było tej linii na przystankach i więcej ludzi się nazbierało.

A skoro tak, to i wymiany pasażerskie trwają długo, autobus jedzie zatłoczony. Wtedy też trzeba wolniej jechać, bo pasażerowie są bardziej narażeni na wszelkie upadki i przykre zdarzenia na pokładzie (w przeciwieństwie do pustego autobusu, w którym ludzie sobie spokojnie siedzą).

A co z drugim? Skoro jedzie niewiele za pierwszym, to i zbiera mniej ludzi. Skoro zbiera mniej ludzi, to wymiany pasażerskie ma szybsze, zaczyna coraz bardziej doganiać pierwszego. W końcu całkowicie go dogania, jest zupełnie pusty. Wtedy podjeżdżają dwa na przystanek.

Kumulacja sytuacji

Co wtedy, gdy na przystanek podjeżdża więcej autobusów tej samej linii naraz? A to już po prostu skutek paraliżu miasta, kiedy tego typu sytuacje, które opisałem, się kumulują.

Innymi słowy, utrudnień na mieście może być tak dużo, że mógłbym pisać i pisać. Wystarczy nawet zwykły niepełnosprawny, któremu muszę wyjść i wystawić rampę, a potem przy wysiadaniu zrobić to samo, oraz trzy złapane światła więcej. I już jestem 6-8 minut w plecy. Poprzedni miał więcej farta na drodze i jedzie o czasie. Linia co 10 minut. I co? Jestem 18 minut za nim. A że zbieram przez to więcej pasażerów, opóźnienie robi się coraz większe. Wtedy zaczyna mnie doganiać kolejny wóz. I tak sobie jedziemy razem. Aż do miejsca spoczynku, znaczy się pętli.

Zdarzają się wam takie sytuacje? Jak oceniacie stołeczną komunikację? Piszcie na metrowarszawa@agora.pl.

Taksówkarze, którzy ratują życie. W Warszawie jest ich prawie 70

Więcej o: