Po pierwsze, musiało być tanio. Po drugie, hostel musiał być w ścisłym centrum stolicy, aby rano nie tracić czasu na dojazd.
W tym roku prawie co miesiąc nocowałam w warszawskich hostelach. Za każdym razem w innym (poza jednym wyjątkiem), bo lista noclegów, w których nie chciałabym więcej spać wydłużała się z każdym przyjazdem.
Ofert szukam na booking.com, jednej z najpopularniejszych wyszukiwarek noclegów na świecie. Szybko się orientuję, że najtańsze są pokoje wieloosobowe. W The Warsaw Hostel (ul. Kopernika 30) za dwie noce w takim pokoju zapłaciłam zaledwie 68 zł. – Co za okazja! – pomyślałam, kiedy rezerwowałam nocleg w lutym. Nazajutrz przekonałam się jak bardzo skąpstwo nie popłaca.
Hostel mieści się w kamienicy, w której znajduje się wiele firm. W recepcji wita mnie cudzoziemka (chyba Rosjanka). Z magazynu wyciąga poszewki na pościel i prowadzi mnie do pokoju. W korytarzu widzę rozłożoną na podłodze folię ochronną i drabinę. Trwa remont łazienek.
Recepcjonistka otwiera drzwi na kod do mojego pokoju. W środku trzech mężczyzn leży na piętrowych łóżkach. Jestem jedyną dziewczyną w pokoju. Dostaję kluczyk do drewnianej, starej szafki. Chowam bagaż i przekręcam klucz, ale zamek nie działa. Recepcjonistka przynosi nowy klucz do innej szafki. Zamykam, ale po lekkim pociągnięciu drzwiczek szafka bez trudu się otwiera. Zaczynam żałować, że zabrałam laptop.
Przekładam walizkę jeszcze dwa razy. W końcu daję za wygraną, bo podejrzewam, że żadna z szafek się nie domyka. Kiedy siadam na łóżku zastanawiam się jak spędzę tu dwie kolejne noce. Jest po 22, więc rezygnuję z obdzwaniania znajomych, czy mnie nie przenocują. Idę pod prysznic. W łazience z zaskoczeniem odkrywam dziurę w ścianie (pewnie przez remont). Musiała tam być wcześniej umywalka, bo na podłodze leży emaliowany czerwony garnek z wodą.
Szukam innej łazienki. W końcu znajduję i prysznice, i umywalki. Zmywam wspomnienie ostatniej godziny i wracam do pokoju. W międzyczasie pojawia się czwarty współlokator. Żadnego z nich nie znam. Próbuję zasnąć z komórką i portfelem pod poduszką.
W sobotę przed 9 rano wychodzę z hostelu. Wracam dopiero przed północą. Zmęczona po całym dniu, myślę tylko o tym, aby iść spać. Chyba tego po mnie nie widać, bo starszy mężczyzna pyta mnie, czy nie chciałabym iść potańczyć. Orientuję się, że na tym samym piętrze, co mój hostel, mieści się sala bankietowa, w której trwa impreza dla seniorów. Szybkim krokiem idę do pokoju. I kolejne zaskoczenie: moje łóżko zajęła inna dziewczyna! Pytam recepcjonistę, dlaczego ktoś zajął łóżko, w którym spałam ubiegłej nocy.
Mężczyzna (także cudzoziemiec) tłumaczy trochę po polsku, trochę po angielsku, że zaszła jakaś pomyłka i proponuje inne łóżko. Dwóch pracowników prowadzi mnie do większego pokoju, w którym jest jeszcze więcej osób niż w poprzednim. - A skąd mam mieć pewność, że teraz ja nie zajmuję czyjegoś łóżka? - pytam poirytowana. Mężczyźni zaczynają rozmawiać między sobą (chyba po rosyjsku). Szef hostelu jako rekompensatę proponuje mi osobny pokój z łazienką bez dodatkowej dopłaty.
Pokój w hostelu (zdjęcie ilustracyjne) Alina Zienowicz Ala z - Praca własna, Domena publiczna
Przez kolejne miesiące staram się rezerwować pokoje jednoosobowe. W maju decyduję się znowu zaryzykować. Hostel Chmielna 5 pochwali się pięknymi zdjęciami pokoi i świetną lokalizacją. Za dwie noce w weekend płacę 123 zł. I rzeczywiście. Mój pokój jest zadbany i nowoczesny, jak na zdjęciach. Szafki (tym razem metalowe) zamykają się bez problemu. Niestety, nie dostaję klucza do pokoju.
Nie będzie mi potrzebny, bo mój pokój jest… przechodni i drzwi nie można zamknąć, aby lokatorzy kolejnego pokoju mogli do niego wejść. Staram się jednak nie przejmować i zasnąć. Na próżno, bo zza okna dobiega muzyka z pobliskiego klubu. Nad ranem jest jeszcze gorzej, kiedy grupka mężczyzn śmieje się, śpiewa i rozmawia tak głośno, że czuję się jakby nie stali w podwórzu, tylko obok mojego łóżka. Imprezowicze w końcu idą spać. Ja też.
Po paru godzinach budzą mnie lokatorzy jednego z pokoi. Ucisza ich ktoś z obsługi. Niewiele to daje, bo po chwili krzyki przenoszą się na korytarz. Wyszli. Również wychodzę, z planem, żeby więcej nie wracać.
Następne próby nocowania w stolicy podejmuję już w grupie. Rezerwując w trzy osoby płacimy jak za pokój wieloosobowy. W hostelu Helvetia mamy nawet wliczone śniadanie. Na październik nie ma jednak wolnych miejsc, musi szukać dalej. Wybieramy Warsaw Center Hostel LUX (ul. Nowogrodzka 42) blisko Dworca Centralnego. Pierwsze rozczarowanie spotyka nas jeszcze przed budynkiem, kiedy próbujemy dostać się do środka. Nikt nie odbiera domofonu ani telefonu w recepcji. W budynku jest jeszcze drugi hostel. Dzwonimy.
W końcu ktoś nam otwiera. W recepcji naszego hostelu nikogo nie ma. Postanawiamy zapłacić rano. W rezerwacji podano nam numer pokoju. Szukamy, ale w naszym pokoju już ktoś śpi. Po ciemku staramy się znaleźć wolne łóżka w innych pokojach. Rano idę uregulować rachunek. Recepcjonista szybko przechodzi na angielski, bo jak tłumaczy, słabo mówi po polsku. Wyjaśnia, że wczoraj zaszła pomyłka w przydzielaniu łóżek i dzisiaj już będziemy spać we właściwym pokoju.
Ale pomyłek jest więcej. System pokazuje, że mam zapłacić za pokój mniej niż moja znajoma, która płaciła poprzedniego dnia (ponad 96 zł). Recepcjonista ma to wyjaśnić. Wieczorem, kiedy wracamy, ponownie nie ma nikogo w recepcji. Drugą noc z rzędu śpię bez płacenia za nocleg. Za to we właściwym pokoju. Zastanawiam się, czy inne osoby, które tu śpią są w podobnej sytuacji. W końcu do hostelu można wejść, dzwoniąc przez domofon do tego drugiego.
Po wielu nietrafionych hostelach przestałam eksperymentować. Trzymam się wypróbowanych miejsc i staram się rezerwować pokój z większym wyprzedzeniem, żeby nie stracić najlepszych ofert. Szerokim łukiem unikam hosteli przy najbardziej obleganych ulicach i pokoi wieloosobowych. Wolę dopłacić, ale mieć pewność, że nikt nie zajmie mojego łóżka.
Nocowaliście w warszawskich hostelach? Macie podobne przeżycia? Piszcie na metrowarszawa@agora.pl albo w prywatnej wiadomości na naszym Facebooku.