Rozmawiamy z dyrektorką Szkoły Podstawowej nr 323 im. Polskich Olimpijczyków na Ursynowie, Wiolettą Krzyżanowską o eksperymencie, który realizuje od prawie dwóch lat.
- Nigdy nie mieliśmy zamiaru, aby otoczyć szkołę taką sławą. Ale skąd się to wzięło? Myślę, że z mojego entuzjazmu. Nigdy nie byłam spokojnym duchem. Gdy te dwa lata temu po raz kolejny chciałam coś zmienić, podzieliłam się tym po prostu z moim nauczycielami. Odpowiedzieli: Super , pani dyrektor. Oczywiście, nie wszyscy byli gotowi, żeby przemodelować nagle swój sposób nauczania, który realizowali przez 25 lat. Zebrałam więc grupę entuzjastów, głównie osoby młode i nauczycieli edukacji wczesnoszkolnej, zapaleńców, ludzi otwartych na to, aby szkoła była bardziej dla dzieci, nie dla dorosłych. I poszło.
- Było kilka takich momentów. Na pewno pomogło postanowienie, że po szkole podstawowej nie będzie sprawdzianów. Pomyślałam, uff, nareszcie nas nie będą rozliczać z cyferek, może zróbmy coś nowego, skoro mamy chwilę spokoju. Drugim ważnym momentem było zebranie z rodzicami, na którym spytałam, o jakiej szkole marzą dla swoich dzieci.
- Bardzo! Wydawało mi się, że zobaczę las rąk, a okazało się, że muszę zachęcać do odpowiedzi. Schematy funkcjonowania polskiej szkoły bardzo mocno w nas wszystkich się zakorzeniły. Więc mówiłam: Proszę sobie przypomnieć, do jakiej szkoły państwo chodzili i co byście w niej zmienili, gdyby była tak możliwość.
- Coś, co mnie zaskoczyło. Że nauczyciel ma być szczęśliwym człowiekiem, bo dzięki temu pozytywne emocje przenosi na uczniów. Że ma być ciekawa oferta edukacyjna i, między innymi, żeby nie było prac domowych.
- Nie wszyscy jednak byli zachwyceni tym pomysłem. Mówili, że szkoła bez prac domowych, to nie szkoła. Ale się nie poddawałam. Czerpałam energię z rodziców-entuzjastów – psychologów, filozofów czy tych pracujących w działach HR. Przychodzili do mnie i przekonywali, że potrzeba zmian w szkole wobec zmieniającej się rzeczywistości, że w tym, co chcę zrobić, jest głęboki sens i zróbmy to wspólnie dla naszych dzieci.
- Przemodelowaliśmy sposób pracy, tak żeby maksymalnie korzystać z 45 minut lekcji i nie tracić czasu na zbędne czynności np. sprawdzanie pracy domowej. Położyliśmy również duży nacisk na budowanie pozytywnej relacji nauczyciel-uczeń. Rodzice-entuzjaści wiedzieli, jak ważne w dzisiejszych czasach jest wzmacnianie mocnych stron u dziecka, bo to będzie im potrzebne w całym ich dorosłym życiu.
To podejście perspektywiczne. Chcę, żeby młody człowiek wiedział, w czym jest dobry – stąd rezygnacja z czerwonego długopisu na rzecz zielonego, którym zaznaczamy w pracy pisemnej ucznia to, co zrobił dobrze. Dzięki czemu dziecko skupia się na swoich mocnych stronach, które może później rozwijać.
- Z matematyki. To był horror.
- Za nieodrobione prace nie, zawsze starałam się odrabiać.
- Oczywiście. (śmiech) Ale to nie odrabianie prac domowych nauczyło mnie systematyczności i pracowitości. Nie oszukujmy się, na przykład w liceum było już tyle zadań, że spisywanie stało się koniecznością. Systematyczności nauczyło mnie coś o wiele bardziej, wydawałoby się, błahego – utrzymywanie porządku w swoim pokoju. Mama mnie nauczyła, aby zawsze mieć czyste i uporządkowane miejsce pracy.
- Pewnie, wstyd się przyznać. Może, jakbym miała takiego dyrektora, jakim sama jestem, to nie musiałabym tego robić. Ale na pewno mam swoje za uszami.
- To było moje marzenie. Pamiętam, jak w trzeciej klasie podstawówki wychowawczyni poprosiła nas, żebyśmy napisali kilka zdań o tym, kim chcemy być. Ja wybrałam zawód nauczyciela. Potem, już w liceum trwały ślad w mojej świadomości nauczycielskiej pozostawiła pani profesor języka polskiego. Doskonale ją pamiętam. Była dla mnie wzorem.
- Nauczyła mnie, jak prowadzić merytoryczne dyskusje oraz pasji do dobrej literatury, zrozumienia dla drugiego człowieka. Tego, że każdy może mieć swoje zdanie i trzeba to szanować.
- Ani gramatyki. Prace domowe też mnie tego nie nauczyły.
- Chyba pani od matematyki w podstawówce. Potwornie się jej bałam. Myślę, że to przez tę niewłaściwie budowaną relację z nią przez całe lata bałam się tego przedmiotu i byłam w nim kiepska. Dopiero w klasie maturalnej postanowiłam sobie, że nie mogę mieć ani jednej trójki na świadectwie. Mój ówczesny nauczyciel nie mógł uwierzyć, że udało mi się wypracować czwórkę. Ale to była moja wewnętrzna motywacja, żeby to osiągnąć. Ta sytuacja też pokazuje, jakim stereotypem, często krzywdzącym, jest mówienie, że jak ktoś nie jest w czymś dobry, to już zawsze tak będzie.
- A wie pani dlaczego? Bo nigdy nie było wiadomo, o co nauczyciel zapyta, z czego trzeba się tak naprawdę przygotować. Według mnie takie podejście świadczy o „szukaniu haka” na ucznia: zadam takie pytanie, na które na pewno nie odpowie. W mojej szkole nauczyciele podają tzw. „NACOBEZU” (czyli „na co będę zwracać uwagę”, przyp.red.), co stanowi element oceniania kształtującego, gdzie nauczyciel przedstawia uczniom kryteria, na które będzie zwracał uwagę przy ocenianiu, wówczas problem nieodpowiedniego przygotowania się przez ucznia znika. To jest podmiotowe traktowanie ucznia.
- Nie. W każdej szkole zakres materiału wynika z obowiązującej podstawy programowej, którą należy zrealizować. My opracowaliśmy nasz autorski pomysł na szkołę podstawową, wtedy kiedy ona była sześcioletnia. Teraz, ze względu na reformę, modyfikujemy go do potrzeb uczniów klas siódmych i ósmych.
- Nie docierają do mnie takie informacje, choć nie wykluczam, że takie sytuacje mogą mieć miejsce. Ale wiem też, że dzięki wprowadzonym zmianom w moje szkole i dzięki gronu pedagogicznemu takie sytuacje raczej się nie zdarzają. Wszyscy nauczyciele mają świadomość, że to, co robią jest dobre i właściwe dla ucznia i z pewnością zaprocentuje w przyszłości.
- Kiedyś docierały, dziś już nie.
- Nie ma jednej metody, jak wypracować autorytet. I to jest chyba najtrudniejsze w tym zawodzie. Zwłaszcza dziś. Ja zawsze powtarzam moim nauczycielom, że wypracują autorytet tylko wtedy, kiedy będą rzetelni i profesjonalni. Jeśli jest nauczyciel, który nie umie sklecić zdania po polsku...
...dokładnie, to autorytetu nigdy nie wypracuje. Miałam takich kandydatów do pracy.
- W dzisiejszych czasach największe problemy dzieci wynikają z ich otoczenia, a nie z nich samych. Na przykład rozwód rodziców i rodzice wyszarpujący sobie dziecko, walczący o prawo do opieki. Takich przypadków jest coraz więcej. Jestem tym przerażona. Drugi problem to tzw. bezstresowe wychowanie, pozbawione zasad i odpowiedzialności.
Dzieci słyszą dorosłych, ale ich nie słuchają, nie przestrzegają podstawowych zasad obowiązujących w społeczności.
- Jest zasada – nie bijemy kolegów, a uczeń bije. Zgłaszamy rodzicom, przychodzą i mówią, że rozmawiają z dzieckiem, że tłumaczą. Że u nich nie ma kar, bo jest bezstresowe wychowanie i się tylko rozmawia. Ale rozmowy rodziców z dzieckiem nie przynoszą efektów. Wychowawcy i pedagodzy przedstawiają rodzicom wskazówki dotyczące egzekwowania zasady i ponoszenia konsekwencji przez ucznia za jej nieprzestrzeganie. I póki to nie zostanie zrozumiane przez rodziców i ucznia, problem nie będzie rozwiązany.
Albo mamy ucznia, którego rodzice „nieelegancko” się rozwodzą i walczą ze sobą, a w ich ręku narzędziem jest dziecko. Chłopiec nie jest w stanie nazwać swoich emocji, bo jest za mały, więc na kartce, mocno wciśniętym ołówkiem wypisuje wulgaryzmy. To jest jego reakcja na stres. Jest siedmioletnia dziewczynka, której rodzice robią karierę, nieustannie wyjeżdżają w kilkumiesięczne delegacje. A ona z miesiąca na miesiąc staje się coraz bardziej agresywna. To jest jej krzyk rozpaczy i wołanie o miłość i poświęcenie czasu.
- Czy obowiązkowe prace domowe i znaczone błędy na czerwono decydują o sukcesie w życiu? Nie... Dzisiaj dzieci i młodzież spędzają w szkole 6-8 godzin. Kolejne dwie godziny to odrabianie lekcji. W sumie mamy do czynienia z dziesięciogodzinnym dniem pracy dziecka.
Naszym celem jest przede wszystkim zwiększenie efektywności procesu dydaktycznego na lekcji i w dalszej kolejności wyeliminowanie frustracji związanej z rodzinnym odrabianiem prac domowych. Rezygnujemy z represji za nieodrobiona pracę domową i dajemy czas na wykonanie jej w dowolnym terminie, a nie z dnia na dzień. W konsekwencji tego wszystkiego zwiększamy czas dla dziecka i rodziny, który mogą poświęcić na budowanie więzi.
Jest dużo projektów i zadania na cały tydzień. Tak, żeby uczeń mógł je zrobić wtedy, kiedy będzie czuł się wyspany, miał na to przestrzeń.
Bywają takie dzieci, choć zadaniem nauczyciela jest dotrzeć do każdego dziecka, bez względu na jego chęci lub ich brak.
Nie, ponieważ tzw. ocena koleżeńska odbywa się zgodnie z NACOBEZU. Nauczyciel przekazał kryteria sukcesu, uczeń wykonał zadanie, a teraz jego kolega to sprawdza według wcześniej wypunktowanych oczekiwań.
Nauczyciel przekazuje takie kryteria, które uczeń potrafi sprawdzić. Każdy jest w stanie ocenić, czy zostały uwzględnione wszystkie elementy listu, jest data, nagłówek, czy wszystkie zaimki zostały napisane wielką literą.
To nie jest łatwe, ale się udaje. Bo chodzi o to, żeby rozmawiać merytorycznie, a nie kierować się emocjami.
- Rodzice raczej nie. Wręcz wracają. Miałam taką sytuację, że mama przeniosła swoje dzieci do innej szkoły, bo była bliżej ich miejsca zamieszkania. Po dwóch tygodniach przyszła do mnie i mówi, że jej dzieci nie jedzą, nie śpią, chodzą smutne, ponure. Okazało się, że trafiły do szkoły „policyjnej”, w której są systemy punktowe z zachowania. Jej się wydawało, że wszędzie jest tak, jak u nas. Poprosiła o wpisanie dzieci z powrotem na listę uczniów naszej szkoły. Odległość przestała mieć znaczenie.
Większość rodziców nie chce się wycofywać z tych zmian, wręcz przeciwnie, sygnalizują, kiedy któryś z nauczycieli nie działa według nowych zasad.
- Z kilkoma się rozstaliśmy, bo nie było „chemii”. Inni wracali do swoich rodzinnych domów, a jeszcze inni wyjechali za granicę. Ci co zostali są mistrzami w swoim fachu. Prawdziwe „perełki” tego zawodu.
- Powiem tak: w fińskim systemie edukacji ostatnia zmiana była w latach 70. ubiegłego wieku. A my jesteśmy w permanentnej zmianie. Co rok dostajemy nowy plik rozporządzeń. Odnaleźć się nauczycielowi w tak niestabilnej rzeczywistości nie jest łatwo. Ja czekam na moment, w którym w polskiej szkole będziemy mogli przez przynajmniej kilka lat popracować we względnym spokoju.