Zrobiło się cieplej. Rowerzyści szczęśliwi, choć nie zawsze i nie w każdych okolicznościach. Na pewno nie w metrze, gdzie, jak się okazuje, mile widziani nie są. Zwłaszcza w godzinach szczytu.
Wtedy dochodzi do scen wręcz dantejskich. Po godzinie 16 wagony metra wypełnione są po brzegi pasażerami, a widok wchodzącego do kolejki rowerzysty doprowadza ludzi do szału. - Proszę wyjść z tym rowerem, bo poszczuję psem. Won powiedziałem! - krzyczy mężczyzna do młodej rowerzystki, która wsiadła do zatłoczonego wagonu z rowerem na stacji metra Politechnika.
Choć za dziewczyną wstawili się inni cykliści, robiąc jej miejsce i oferując pomoc, ta przestraszona całą sytuacją opuściła metro.
- Agresja pasażerów wobec rowerzystów w metrze to norma - mówi Marcin,
mieszkaniec Żoliborza. 31-latek opowiada: Wielokrotnie zostałem zwyzywany tylko
dlatego, że jechałem metrem z rowerem. Raz nawet pewien facet zapytał, czy
„wyj**ać mi rower na tory”, bo zagracam przejście. Oczywiście skończyło się tylko
na straszeniu, bo gość za chwilę wysiadał z metra.
Sytuacja opisana przez Marcina to w warszawskim metrze codzienność. Pasażerowie metra zarzucają cyklistom zajmowanie miejsca w wagonach, drudzy zaś zasłaniają się prawem mówiąc, że rower to taki sam bagaż, jak podróżne torby czy nawet zwierzęta. I kłótnia gotowa. - Oj czuć, że jesteśmy niemile widziani w metrze - uśmiecha się Anastazja, młoda rowerzystka, którą poznaję na stacji Świętokrzyska.
I dodaje: Najgorsze są starsze panie, które nie mówią wprost, że im przeszkadzam, ale rozmawiają o mnie między sobą, tak jakby mnie nie było. Co mówią? Że jestem niewychowana, że głupia dziewucha, że pewnie ze wsi jestem, bo tam się jeździ rowerami, gdzie i jak się chce. Już do tego przyzwyczaiłam i nie reaguję.
- Niektórzy się nie patyczkują, tylko przechodzą do czynów - mówi rowerzysta Wojtek,
mieszkaniec Muranowa. I tłumaczy: Wielokrotnie zdarzało mi się, że osoby wchodzące na koniec kolejki, czyli tam, gdzie rowerzyści ustawiają się z rowerami, z premedytacją przeciskają się przez nasze rowery. Po co? Żeby nas szturchnąć albo, żeby ktoś się z rowerem wywalił. Albo po prostu - żeby zrobić awanturę o to, że się przejść nie da. To jest standard.
To, co mówią rowerzyści, potwierdzają sami pasażerowie. - To jest debilizm - mówi
starsza kobieta na stacji metra Centrum. - Może jestem z innego pokolenia, ale ja za młodu na rowerze jeździłam, a nie brałam go ze sobą jako bagaż - wyjaśnia. I dodaje: Nie mam nic przeciwko rowerzystom, ale metro jest dla ludzi. I koniec, kropka.
Pasażerowie nieprzychylni rowerzystom podają kolejne argumenty. - To już nawet nie chodzi o zajmowanie miejsca, tylko o zachowanie. Rozwalą się z tymi rowerami, stoją w przejściu, niektórzy nawet siadają na siedzeniach, a rower trzymają obok - mówi pan Michał.
Anna Bartoń, rzecznik prasowy warszawskiego metra przypomina, że metrem rower przewozić można, ale trzeba spełnić pewne warunki.
Według uchwały Rady Miasta Stołecznego Warszawy z dnia 21 kwietnia 2016
Pasażer może przewozić w pojazdach rower, jeżeli istnieje możliwość umieszczenia
roweru w stojaku lub wyznaczonym do tego miejscu. W wagonach metra jest to
początek pierwszego i koniec ostatniego wagonu.
Po drugie, w przypadku przewożenia roweru w takim miejscu pasażer zobowiązany
jest do zwolnienia tego miejsca na każde żądanie pasażera poruszającego się na
wózku inwalidzkim lub osoby z wózkiem dziecięcym.
Kolejne punkty, które regulują przewóz roweru w metrze mówią, że obsługa pojazdu może poprosić rowerzystę o przestawienie roweru tak, by nie przeszkadzał innym pasażerom. Jeżeli jednak pasażer z rowerem narusza wyżej wymienione zasady pracownicy metra i nadzoru ruchu, kontrolerzy biletów lub Straż Miejska mogą zażądać opuszczenia pojazdu.