Praga jedną z najatrakcyjniejszych dzielnic? Nie jest to do końca prawda, bo po pierwsze - „nie ma takiej dzielnicy Praga", a prawobrzeżna Warszawa (może z wyjątkiem Saskiej Kępy) ma charakter bardziej azjatycki niż europejski. Ale nie czepiajmy się uproszczeń. Ja z Pragą mam problem inny. A może nie tyle z Pragą, tylko z tym jak lewobrzeżni warszawiacy o niej myślą i mówią.
Tak więc Praga jest przede wszystkim „cudownie klimatyczna”. Tyle tu „klimatycznych” kamienic i podwórek, a w każdym podwórku jest absolutnie „klimatyczna” Matka Boska, co klimatowi przydaje dodatkowo „magiczności”, i „magicznej atmosfery”.
Praga jest też „prawdziwa”. Nie to, co ta straszna Warszawa, upudrowana i upozowana, korporacyjna i hipsterska. Tutaj ludzie są „prawdziwi”, żyją „prawdziwym życiem” i nawiązują „prawdziwie sąsiedzkie relacje”.
Ta „klimatyczność”, „magiczność” i „prawdziwość” oczywiście genialnie wpływają na płodność artystów. Ci w Pradze zakochani „czerpią z niej energię” do tworzenia. Z tego samego powodu Praga jest świetnym miejscem dla startup-ów, designerskich pracowni graficznych i całego przemysłu kreatywnego (czymkolwiek on jest, ale wiadomo, że na Zachodzie lokuje się w poprzemysłowych przestrzeniach).
Wobec Pragi można podejmować różne fajne działania. Najlepiej z „dzieciakami z Pragi” („dzieciakami”, bo na dzieci z Pragi mówi się „dzieciaki”) - te są po prostu najfajniejsze. Mają tę zaletę, że zwykle są zaniedbane i można im pomagać, przez co też jest się trochę fajniejszym.
Prócz pomagania dzieciakom, na Pradze można „realizować projekty” z lokalną społecznością, najczęściej tropiąc wymierających rzemieślników i wskrzeszając jakże potrzebne ginące zawody (kuśnierz, płatnerz, cygan-wróżka). Pragę można rewitalizować (gentryfikować?), otwierając klimatyczną knajpę w miejscu spożywczaka.
Można też po prostu pojechać tam na pchli targ (ale ekstra, jak w Berlinie!) albo na fotosafari, porobić fotki klimatycznym ruderom i brudnym dzieciakom (odpowiedni filtr i bach, na instagram!). Albo zwyczajnie pojechać na 11 listopada lub nad Wisłę i się nawalić. Tylko potem należy wracać taksówką, to znaczy Uberem, bo po co komu w nocnym jaka lokalna przygoda?
Wszystko to, co powyżej, to oczywiście przejaskrawienie. Tak jak kiedyś panował mit Pragi niebezpiecznej (coś w nim jest, nie bez powodu róg Ząbkowskiej i Brzeskiej nazywany był Trójkątem Bermudzkim) tak dziś radośnie, w poczuciu wyższości godnym białych kolonizatorów stawiających nogę na czarnym lądzie, tworzymy sobie nowe stereotypy.
Tymczasem Praga ma bardzo realne problemy - niedorozwiniętą infrastrukturę miejską, społeczną i kulturalną, słabe szkoły, niski standard mieszkań, kiepskie (mimo metra) połączenie z resztą miasta. Struktura demograficzna i niska jakość życia przekładają się na słaby stan zdrowia mieszkańców, a prażanie żyją statystycznie krócej, niż mieszkańcy innych dzielnic (o ponad 10 lat w porównaniu z Wilanowem). Przez lata miasto niespecjalnie się tym przejmowało, a wydatki na praskie inwestycje były pierwsze w kolejce do ścięcia, kiedy trzeba było spinać rozchodzący się w szwach budżet.
„Rewitalizacją” zajęła się za to deweloperką, uszczęśliwiając mieszkańców gigantycznym stadionem, ekskluzywnymi restauracjami w Soho Factory (polędwiczki jagnięce z grilla już od 69 zł za porcję) czy kampusem Googla i „softloftami” w Fabryce Koneser (od 9 do 12 tysięcy za metr kwadratowy).
Przestańmy się zachwycać Pragą, spójrzmy na nią realnie. Praga jest fajna, ale jest popsuta, a bajania o magii, atmosferze i klimatyczności raczej jej nie naprawią.