Wirtualna Polska opisała historię Marty z warszawskiego Żerania, której ktoś zajął miejsce postojowe przed blokiem (Marta zgodziła się na zakup miejsca, mimo że nie ma samochodu, teraz służy odwiedzającym ją gościom). Miejsce jest oznaczone numerkiem i ma wbudowany słupek uniemożliwiający postój innym autom. Niestety któregoś razu jeden z gości zapomniał postawić z powrotem słupek. Miejsce szybko zajął ktoś obcy.
Marta najpierw poinformowała o zdarzeniu ochronę, ta jednak nie była w stanie jej pomóc. Później zadzwoniła na straż miejską, ale usłyszała, że prywatne miejsce parkingowe nie podlega pod jurysdykcję miejską. Zadzwoniła więc na policję. Policjanci odnotowali zdarzenie i poinstruowali, że jedyne, co Marta może zrobić, to dochodzić swoich praw na drodze sądowej w procesie cywilnym oraz zadzwonić po lawetę i na własny koszt odholować nieproszone auto.
W podobnej sytuacji znalazł się inny bohater tekstu, mieszkaniec Żoliborza, któremu intruz zablokował miejsce parkingowe w garażu podziemnym. Od ochrony usłyszał, że jedyne, co może zrobić to umieścić za wycieraczką kartkę z prośbą o przeparkowanie auta.
Bohaterowie tekstu sugerowali, żeby w takich sytuacjach przebijać opony lub rysować samochód. Policja przestrzega jednak, że jest to niszczenie mienia i taki czyn podlega karze. W przeciwieństwie do parkowania na nie swojej własności. W tym przypadku jedyną formą ochrony dla właściciela miejsca parkingowego jest zgłoszenie sprawy do sądu.