Istnieje spore prawdopodobieństwo, że - choć swego czasu był pan postacią wzbudzającą silne emocje - dziś, część osób, zwłaszcza młodszych, może pana nie kojarzyć. Kim jest Jerzy Nasierowski?
- Osiemdziesięciotrzylatek, sprawny umysłowo i fizycznie. Z perspektywą na przyszłość. Pisarz, aktor, eks-więzień, eks-złodziej, pedał, ateista, lewicowiec. Walczący. W razie czego poszedłbym na barykady. Na wszystkie KOD-owskie i Czarne Protesty chodzę.
Jak doszło do pańskiego powrotu na stołeczną scenę teatralną?
- Dzięki moim filmikom na Youtubie Ola Popławska i Marek Kalita razem z Wojciechem Malajkatem z Teatru Syrena przypomnieli sobie, że ktoś taki istnieje i może by go do spektaklu wziąć. No i wzięli.
Jak pan się czuł, wracając na scenę po 18 latach?
- Całe moje życie polega na pokonywaniu jakichś strasznie trudnych sytuacji, ale w końcu sam się w nie wmanewrowałem.
Podobno podjął pan decyzję o udziale w spektaklu „Dogville” bez zastanowienia.
- Tak, oczywiście, jak mogłem się zastanawiać.
Był stres?
- Stres nie. Błysk szansy. A każdą szansę przyjmuję. Uważam to zdarzenie, podobnie jak więzienie, za swój wielki sukces.
Jak został pan przyjęty?
- Wspaniale. Przychylnie. Ale była w tym i moja praca. Lubię w ludziach odnajdywać tę przysłowiową pełną połowę szklanki. A tu starałem się świadomie ujmować. W znaczeniu ujmowania swoim sposobem bycia. Nie umiem funkcjonować w nieżyczliwym środowisku. Były jednak osoby, które czułem, że niechętnie podają mi rękę, ale je też przekonałem. Nie przekonując oczywiście dosłownie, bo sam ktoś musi chcieć dać się przekonać. A przecież to było jeszcze trudniejsze dla mnie niż znalezienie się w więzieniu, gdzie wszakże robiłem to samo. A tam wszedłem z najpotworniejszym szyldem: aktor, pedał – było to uznawane za jedno i to samo. I jednak absolutnie zwyciężyłem. Więc niech pani sobie wyobrazi, że tu mi było jeszcze trudniej, tam byłem młodszy, tu musiałem przecież pokonywać swoją fizyczność.
Jak się to panu udało?
- Szlifowałem formę długo zanim zaczęliśmy próby. Całe lata, gdy byłem niewydawany, przez ostatnie 7, a może już i 10 lat, wiedziałem, że będę miał swoje "entrée". I że do tego "entrée" muszę się przygotowywać. Muszę być sprawny, na umyśle i ciele, ładny.
Jaka jest pańska recepta na okiełznanie czasu? Wygląda pan, jakby jego upływ się pana nie imał.
- Obowiązek! Wytrwałość. Ale i usilne ćwiczenia gimnastyczne. Dzięki temu wytrwałem to wszystko, tę tremę. Pani nie zdaje sobie sprawy, co ona, po tylu latach, w tym wieku, oznacza. Taka mentalna trema.
Czyli?
- Żeby się nie sypnąć choćby. A przecież w dodatku trochę nieprzyjemnych rzeczy było na mój temat pisanych, trochę mówionych, więc mogłem mieć fałszywą lub prawdziwą świadomość, że pewne osoby, które przyszły, przyszły z ciekawością niekoniecznie życzliwą.
Pańskiemu powrotowi towarzyszył wysyp nagłówków utrzymanych w tonie "Skandal! Powrót aktora-mordercy."
- No tak właśnie. Więc to jest jakaś dodatkowa odpowiedzialność. Wcale nie najłatwiejsza. Ja - nie jako gwiazda aktorska, tylko jako rzekomy morderca. Ale ostatecznie jestem z siebie dumny. Nawet abstrahując od tego, jak zagrałem. Choć spotykałem się z pozytywnymi reakcjami. Pewna pani napisała, że jestem taki swobodny na scenie. No to już jest dla mnie ważne, bo przecież właśnie o to chodziło! Jeżeli aktor jest swobodny, to już jest dobrze.
Wróćmy do tej więziennej analogii. W 1973 roku w głośnym procesie został pan skazany na 25 lat pozbawienia wolności za rzekomy współudział w zabójstwie Anny Wujek, popełnionym przez pańskiego młodego partnera, Andrzeja. Ostatecznie w więzieniu spędził pan ponad dekadę, opuścił je ponad trzy dekady tematu. Do dziś jednak mawia pan, że to miejsce ukształtowało pana, także intelektualnie.
- Tak, absolutnie. Przedtem byłem, nie da się ukryć, tak strasznie długo, chłopcem. Z dobrego domu, o pewnej politurze kulturalnej. Oczytany, bywały w teatrach. Mama moja była po wojnie bardzo łakoma kultury, przez okupację nie było przecież kina, teatru, odczuwało się niedosyt. Gdy tylko zaczęła się ta tak zwana wolność, wcale nie taka zła z początku, mama woziła mnie po całej Polsce na wydarzenia teatralne, operowe, wystawy, na przykład Wystawę Ziem Odzyskanych we Wrocławiu. A moje późniejsze więzienne kształtowanie polegało na myśleniu, lekturach. Każda wiadomość, każda przeczytana tam przeze mnie lepsza, wartościowsza książka była wchłaniana z dużo większą mocą niż kiedy człowiek leży w jakimś swoim mieszkaniu, na tapczanie, i czyta – wolny. Poza tym ja sam zacząłem pisać i to pisać zupełnie od podstaw. Nigdy wcześniej nie miałem absolutnie żadnych prób pisarskich. Nawet listów nie lubiłem pisać.
Czym było dla pana to pisanie w więzieniu? Czy dla tego chłopaka z dobrego domu, z arystokratycznym pochodzeniem, nie była to jakiś sposób na przetrwanie?
- Nie, przetrwanie to takie nieciekawe słowo. Owszem, zacząłem pisać w potwornie trudnych warunkach, tu się kłania cenzura i wszelkie utrudnienia, podziemne sprawy, one były ogromnym bodźcem. Ale do więzienia wszedłem tak samo, jak teraz do Syreny. Tam, wśród samych przecież wrogów i zagrożenia życia, również organizowałem siatkę życzliwości wobec siebie. Aż doszedłem do tego, że w buncie więziennym byłem doradcą jego przywódców. Wiedziałem, że poczynione tam obserwacje, to będzie wielki temat, który muszę opisać. Tak powstała książka "Zbrodnia i...", w której wydaniu pomógł później Roman Bratny.
Wciąż pan pisze.
- Zgadza się. Cały czas piszę dzienniki, zresztą i my dwoje do nich wejdziemy, już weszliśmy. Swoją drogą najwyższy czas, żebym przestał szykować się do kolejnych zwycięstw, ale w końcu te dzienniki uporządkował. Jest w nich wszystko, są ciekawe, ale i śmieszne. Uważam, że jeśli coś nie jest, między innymi, zabawne, to nic nie jest warte. Musi być coś śmiesznego w czymś cennym. Pisałem też powieści. Moja „Solidarność złodziei” to synteza polskości. A trylogia „Pyszczek w pyszczek” traktuje o szczurach.
Z którymi pan swego czasu mieszkał.
- Otóż to. Psychobiologia idzie coraz dalej i wsłuchujemy się już w szept traw, drzew i krzewów, podejrzewając, że mają coś do powiedzenia. Takie właśnie były moje doznania w kilkuletniej koegzystencji z trzema szczurami i królikiem. Abram był gejem, Szymon heterykiem, a Dolly samicą, okrutną, pozbawioną humoru, rzeczową. Łączyła nas bliskość, wszystko to, co niesie ze sobą współistnienie: wspólne jedzenie, przebywanie, mówienie do siebie, patrzenie na siebie, troska. Szczury czuły się na przykład w obowiązku, co nie jest miłe, czyścić mi zęby. Czuwały nade mną. Gdyby znalazł się jakiś wydawca, który zechciałby to wydać, nawet w małym nakładzie, to ja bym dał to komuś nawet za darmo. Konstanty Ildefons Gałczyński napisał taki wiersz: "Ocalić od zapomnienia" - o to właśnie mi chodzi.
Tworzy pan również wspomniane już filmiki na Youtube'a, w których komentuje pan bieżącą rzeczywistość, snuje wspomnienia. Przyznam, że odnajduję w nich to, czego coraz mniej jest w telewizji: kulturę, przenikliwość, nienaganną dykcję. Skąd nazwa tych produkcji: "Czopek Film"?
- Wymyślił ją mój podopieczny, Michał, który pomaga mi w ich realizacji: nagrywamy je, gdy może przyjechać ze Skierniewic. Podoba mi się ta nazwa, bo czopka używa się, by pozbyć się bólu, wyleczyć. Więc te filmiki to są takie małe czopki.
W jednym z filmików usłyszałam, że jest pan zapalonym użytkownikiem bibliotek osiedlowych. Co jeszcze oferuje Warszawa osobom ze skromnym budżetem?
- Jeżeli chodzi o jadło kulturalne, to, przynajmniej na Ochocie, gdzie obecnie mieszkam, przy placu Narutowicza, są świetne biblioteki. W ogóle biblioteki są czymś cudownym. Nawet ktoś najbiedniejszy czy nie mający komputera, czy nie posiadający pieniędzy na prasę, tak jak ja jestem obecnie już trwale zubożały, może tam z nich skorzystać. Jest wspaniała Biblioteka Narodowa z ogromnym zasobem książek, gdzie każdy może się zapisać, są tam miłe miejsca do posiedzenia. Jeśli chodzi o kulturę ciała, to sam chodzę od lat po Polu Mokotowskim, lubię je bardzo i znam na wylot. Są też bazary. Nie ma sensu kupować rzeczy drogich, gdy tu można kupić je o 1/3 taniej. Jeżeli jest się naprawdę ubogim, co i mi się zdarzało, można wręcz czasem dostać coś od straganiarzy za darmo, nie zepsute, a z kilkoma plamkami.
To się teraz nazywa freeganizm, jest cały taki ruch.
- O, nawet nie wiedziałem! Ba, często rozsądne osoby w czystej reklamówce wieszają jakieś zupełnie dobre jedzenie na klameczce przy śmietniku. Chociaż kapitalizm odcina od tego ludzi, poprzez zamykane klatki schodowe i śmietniki, grodzone osiedla. Jeśli otwieram śmietnik i widzę tych, którzy jego okolice penetrują, to nie zamykam, pytam, czy życzą sobie sobie wejść. Mam absolutne poczucie ludzkiej równości. Choćby dlatego, że przecież jako więzień byłem wożony w transportach, ale bywało, że przewożono mnie w normalnym przedziale w kajdankach. Dlatego moja lewicowość jest niepodrabiana. Wracając do możliwości kulturalnych: można wyszukać wiele bezpłatnych imprez. Teraz jest listopad z darmowym wstępem do rezydencji królewskich. Są noce muzeów. W ogóle w biedzie, minibiedzie takiej jednostkowej, ale i makrobiedze, posusze kulturalnej Polaków, większe zainteresowanie kulturą dałoby bardzo dużo. Doskonale rozumiem, że ludzie tracą kontakt z książką, teatry zrobiły się potwornie drogie.
Proszę jeszcze powiedzieć, jakie ma pan teraz plany?
- Muszę wydać jeszcze co najmniej „Solidarność złodziei” i trylogię „Pyszczek w pyszczek”. Chciałbym również, poprzez crowdfunding, wydać audiobook napisanej w więzieniu „Zbrodni i...” przez siebie czytany. Marzy mi się wystąpienie na żywo w stand-upowym wygłupie solowym. Chciałbym też uzyskać kąt na swój cykl porad: "Jak znaleźć szczęście w pisowskim nieszczęściu?". I jeszcze mieć jakiś swój dach nad głową.
A jak radzi pan sobie ze starością?
- Szczerze? To będzie trochę żałosne... Skoro w swoim mózgu jestem ciągle chłopakiem sprzed 60-70 lat, mozolnie próbuję być do niego podobny i na ciele.
Zdarza się panu myśleć o śmierci?
- Nieustannie. Ale wyłącznie o tym, co wtedy będzie z moimi najbliższymi. Jak mam zabezpieczyć ich życie. To pewnie zależy od tego, ile jeszcze napiszę, wydam, zagram. Więc planuję jeszcze trochę pożyć.
1 i 2 grudnia (o 19.00) spektakl "Dogville" wraca na scenę teatru Syrena.
Jerzy Nasierowski – urodzony 27 maja w Grochach. Aktor, pisarz. Absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie. W latach 1957-59 występował w Teatrze Powszechnym, w 1959-62 w Narodowym. Grał również w Teatrze Komedia, Współczesnym, Ateneum. W latach 1993-1996 w teatrze im. Solskiego w Tarnowie. Popularność przyniosły mu role w filmach takich jak "Zamach" (1959) czy "Godzina pąsowej róży" (1963). Obiecująco zapowiadającą się karierę przerwał skandal. W 1973 roku Nasierowski został skazany na 25 lat pozbawienia wolności za rzekomy współudział w zabójstwie Anny Wujek, popełnionym przez jego młodego kochanka, Andrzeja, przy okazji włamania. W trakcie procesu wyszły na jaw dokonywane przezeń kradzieże i przestępstwa gospodarcze. Proces Nasierowskiego uchodzi za najgłośniejszą sprawę karną lat 70., a część historyków uważa, iż wyrok miał uderzyć w ówczesne środowisko artystyczne. Na podstawie więziennych przeżyć, podczas odbywania kary, napisał Nasierowski powieść: „Zbrodnia i...”, wydaną pod pseudonimem Jerzy Trębacki w 1988 roku dzięki wstawiennictwie Romana Bratnego, który umożliwił jego przedterminowe wyjście z więzienia. W książce nie krył się ze swą orientacją homoseksualną, w związku z czym Jerzy Urban określił go mianem „pierwszego pedała III Rzeczpospolitej”. Po wyjściu z więzienia grał epizody (m.in. "Chłopaki nie płaczą", "Boża podszewka", "Wałęsa. Człowiek z nadziei"). Wydawał książki (m.in. "Nasierowski, ty pedale, ty Żydzie", "Nasierowski ty antychryście.."). W roku 2016 zagrał w sztuce "Dogville" w teatrze Syrena. Kontrowersje wywołał jego powrót na scenę a zwłaszcza fakt, iż w spektaklu wcielił się w rolę mordercy.