Mówili: "Skandal!", "Powrót aktora-mordercy!". Nasierowski o swoim kontrowersyjnym powrocie na scenę

Jego obiecującą karierę aktorską w latach 70. przerwał skandal: trafił do więzienia za morderstwo, którego nie popełnił, lecz przy okazji wyszły na wierzch jego faktyczne grzeszki. Wielu nie potrafi mu wybaczyć win po dziś dzień, stąd pełne oburzenia reakcje na jego niedawny powrót na stołeczną scenę teatralną. A my o ten powrót postanowiliśmy Jerzego Nasierowskiego zapytać.

 

Istnieje spore prawdopodobieństwo, że - choć swego czasu był pan postacią wzbudzającą silne emocje - dziś, część osób, zwłaszcza młodszych, może pana nie kojarzyć. Kim jest Jerzy Nasierowski?

- Osiemdziesięciotrzylatek, sprawny umysłowo i fizycznie. Z perspektywą na przyszłość. Pisarz, aktor, eks-więzień, eks-złodziej, pedał, ateista, lewicowiec. Walczący. W razie czego poszedłbym na barykady. Na wszystkie KOD-owskie i Czarne Protesty chodzę. 

Jak doszło do pańskiego powrotu na stołeczną scenę teatralną?

- Dzięki moim filmikom na Youtubie Ola Popławska i Marek Kalita razem z Wojciechem Malajkatem z Teatru Syrena przypomnieli sobie, że ktoś taki istnieje i może by go do spektaklu wziąć. No i wzięli.

 

Jak pan się czuł, wracając na scenę po 18 latach?

- Całe moje życie polega na pokonywaniu jakichś strasznie trudnych sytuacji, ale w końcu sam się w nie wmanewrowałem.

Podobno podjął pan decyzję o udziale w spektaklu „Dogville” bez zastanowienia.

- Tak, oczywiście, jak mogłem się zastanawiać.

Był stres?

- Stres nie. Błysk szansy. A każdą szansę przyjmuję. Uważam to zdarzenie, podobnie jak więzienie, za swój wielki sukces. 

Jak został pan przyjęty? 

- Wspaniale. Przychylnie. Ale była w tym i moja praca. Lubię w ludziach odnajdywać tę przysłowiową pełną połowę szklanki. A tu starałem się świadomie ujmować. W znaczeniu ujmowania swoim sposobem bycia. Nie umiem funkcjonować w nieżyczliwym środowisku. Były jednak osoby, które czułem, że niechętnie podają mi rękę, ale je też przekonałem. Nie przekonując oczywiście dosłownie, bo sam ktoś musi chcieć dać się przekonać. A  przecież to było jeszcze trudniejsze dla mnie niż znalezienie się w więzieniu, gdzie wszakże robiłem to samo. A tam wszedłem z najpotworniejszym szyldem: aktor, pedał – było to uznawane za jedno i to samo. I jednak absolutnie zwyciężyłem. Więc niech pani sobie wyobrazi, że tu mi było jeszcze trudniej, tam byłem młodszy, tu musiałem przecież pokonywać swoją fizyczność.

Jak się to panu udało?

- Szlifowałem formę długo zanim zaczęliśmy próby. Całe lata, gdy byłem niewydawany, przez ostatnie 7, a może już i 10 lat, wiedziałem, że będę miał swoje "entrée". I że do tego "entrée" muszę się przygotowywać. Muszę być sprawny, na umyśle i ciele, ładny.

Jaka jest pańska recepta na okiełznanie czasu? Wygląda pan, jakby jego upływ się pana nie imał.

- Obowiązek! Wytrwałość. Ale i usilne ćwiczenia gimnastyczne. Dzięki temu wytrwałem to wszystko, tę tremę. Pani nie zdaje sobie sprawy, co ona, po tylu latach, w tym wieku, oznacza. Taka mentalna trema. 

 

Czyli?

- Żeby się nie sypnąć choćby. A przecież w dodatku trochę nieprzyjemnych rzeczy było na mój temat pisanych, trochę mówionych, więc mogłem mieć fałszywą lub prawdziwą świadomość, że pewne osoby, które przyszły, przyszły z ciekawością niekoniecznie życzliwą.

Pańskiemu powrotowi towarzyszył wysyp nagłówków utrzymanych w tonie "Skandal! Powrót aktora-mordercy."

- No tak właśnie. Więc to jest jakaś dodatkowa odpowiedzialność. Wcale nie najłatwiejsza. Ja - nie jako gwiazda aktorska, tylko jako rzekomy morderca. Ale ostatecznie jestem z siebie dumny. Nawet abstrahując od tego, jak zagrałem. Choć spotykałem się z pozytywnymi reakcjami. Pewna pani napisała, że jestem taki swobodny na scenie. No to już jest dla mnie ważne, bo przecież właśnie o to chodziło! Jeżeli aktor jest swobodny, to już jest dobrze.

Wróćmy do tej więziennej analogii. W 1973 roku w głośnym procesie został pan skazany na 25 lat pozbawienia wolności za rzekomy współudział w zabójstwie Anny Wujek, popełnionym przez pańskiego młodego partnera, Andrzeja. Ostatecznie w więzieniu spędził pan ponad dekadę, opuścił je ponad trzy dekady tematu. Do dziś jednak mawia pan, że to miejsce ukształtowało pana, także intelektualnie.

- Tak, absolutnie. Przedtem byłem, nie da się ukryć, tak strasznie długo, chłopcem. Z dobrego domu, o pewnej politurze kulturalnej. Oczytany, bywały w teatrach. Mama moja była po wojnie bardzo łakoma kultury, przez okupację nie było przecież kina, teatru, odczuwało się niedosyt. Gdy tylko zaczęła się ta tak zwana wolność, wcale nie taka zła z początku, mama woziła mnie po całej Polsce na wydarzenia teatralne, operowe, wystawy, na przykład Wystawę Ziem Odzyskanych we Wrocławiu. A moje późniejsze więzienne kształtowanie polegało na myśleniu, lekturach. Każda wiadomość, każda przeczytana tam przeze mnie lepsza, wartościowsza książka była wchłaniana z dużo większą mocą niż kiedy człowiek leży w jakimś swoim mieszkaniu, na tapczanie, i czyta – wolny. Poza tym ja sam zacząłem pisać i to pisać zupełnie od podstaw. Nigdy wcześniej nie miałem absolutnie żadnych prób pisarskich. Nawet listów nie lubiłem pisać.

Czym było dla pana to pisanie w więzieniu? Czy dla tego chłopaka z dobrego domu, z arystokratycznym pochodzeniem, nie była to jakiś sposób na przetrwanie?

- Nie, przetrwanie to takie nieciekawe słowo. Owszem, zacząłem pisać w potwornie trudnych warunkach, tu się kłania cenzura i wszelkie utrudnienia, podziemne sprawy, one były ogromnym bodźcem. Ale do więzienia wszedłem tak samo, jak teraz do Syreny. Tam, wśród samych przecież wrogów i zagrożenia życia, również organizowałem siatkę życzliwości wobec siebie. Aż doszedłem do tego, że w buncie więziennym byłem doradcą jego przywódców. Wiedziałem, że poczynione tam obserwacje, to będzie wielki temat, który muszę opisać. Tak powstała książka "Zbrodnia i...", w której wydaniu pomógł później Roman Bratny.

Wciąż pan pisze.

- Zgadza się. Cały czas piszę dzienniki, zresztą i my dwoje do nich wejdziemy, już weszliśmy. Swoją drogą najwyższy czas, żebym przestał szykować się do kolejnych zwycięstw, ale w końcu te dzienniki uporządkował. Jest w nich wszystko, są ciekawe, ale i śmieszne. Uważam, że jeśli coś nie jest, między innymi, zabawne, to nic nie jest warte. Musi być coś śmiesznego w czymś cennym. Pisałem też powieści. Moja „Solidarność złodziei” to synteza polskości. A trylogia „Pyszczek w pyszczek” traktuje o szczurach.

 

Z którymi pan swego czasu mieszkał.

- Otóż to. Psychobiologia idzie coraz dalej i wsłuchujemy się już w szept traw, drzew i krzewów, podejrzewając, że mają coś do powiedzenia. Takie właśnie były moje doznania w kilkuletniej koegzystencji z trzema szczurami i królikiem. Abram był gejem, Szymon heterykiem, a Dolly samicą, okrutną, pozbawioną humoru, rzeczową. Łączyła nas bliskość, wszystko to, co niesie ze sobą współistnienie: wspólne jedzenie, przebywanie, mówienie do siebie, patrzenie na siebie, troska. Szczury czuły się na przykład w obowiązku, co nie jest miłe, czyścić mi zęby. Czuwały nade mną. Gdyby znalazł się jakiś wydawca, który zechciałby to wydać, nawet w małym nakładzie, to ja bym dał to komuś nawet za darmo. Konstanty Ildefons Gałczyński napisał taki wiersz: "Ocalić od zapomnienia" - o to właśnie mi chodzi.

Tworzy pan również wspomniane już filmiki na Youtube'a, w których komentuje pan bieżącą rzeczywistość, snuje wspomnienia. Przyznam, że odnajduję w nich to, czego coraz mniej jest w telewizji: kulturę, przenikliwość, nienaganną dykcję. Skąd nazwa tych produkcji: "Czopek Film"?

- Wymyślił ją mój podopieczny, Michał, który pomaga mi w ich realizacji: nagrywamy je, gdy może przyjechać ze Skierniewic. Podoba mi się ta nazwa, bo czopka używa się, by pozbyć się bólu, wyleczyć. Więc te filmiki to są takie małe czopki.

 

W jednym z filmików usłyszałam, że jest pan zapalonym użytkownikiem bibliotek osiedlowych. Co jeszcze oferuje Warszawa osobom ze skromnym budżetem?

- Jeżeli chodzi o jadło kulturalne, to, przynajmniej na Ochocie, gdzie obecnie mieszkam, przy placu Narutowicza, są świetne biblioteki. W ogóle biblioteki są czymś cudownym. Nawet ktoś najbiedniejszy czy nie mający komputera, czy nie posiadający pieniędzy na prasę, tak jak ja jestem obecnie już trwale zubożały, może tam z nich skorzystać. Jest wspaniała Biblioteka Narodowa z ogromnym zasobem książek, gdzie każdy może się zapisać, są tam miłe miejsca do posiedzenia. Jeśli chodzi o kulturę ciała, to sam chodzę od lat po Polu Mokotowskim, lubię je bardzo i znam na wylot. Są też bazary. Nie ma sensu kupować rzeczy drogich, gdy tu można kupić je o 1/3 taniej. Jeżeli jest się naprawdę ubogim, co i mi się zdarzało, można wręcz czasem dostać coś od straganiarzy za darmo, nie zepsute, a z kilkoma plamkami.

 

To się teraz nazywa freeganizm, jest cały taki ruch.

- O, nawet nie wiedziałem! Ba, często rozsądne osoby w czystej reklamówce wieszają jakieś zupełnie dobre jedzenie na klameczce przy śmietniku. Chociaż kapitalizm odcina od tego ludzi, poprzez zamykane klatki schodowe i śmietniki, grodzone osiedla. Jeśli otwieram śmietnik i widzę tych, którzy jego okolice penetrują, to nie zamykam, pytam, czy życzą sobie sobie wejść. Mam absolutne poczucie ludzkiej równości. Choćby dlatego, że przecież jako więzień byłem wożony w transportach, ale bywało, że przewożono mnie w normalnym przedziale w kajdankach. Dlatego moja lewicowość jest niepodrabiana. Wracając do możliwości kulturalnych: można wyszukać wiele bezpłatnych imprez. Teraz jest listopad z darmowym wstępem do rezydencji królewskich. Są noce muzeów. W ogóle w biedzie, minibiedzie takiej jednostkowej, ale i makrobiedze, posusze kulturalnej Polaków, większe zainteresowanie kulturą dałoby bardzo dużo. Doskonale rozumiem, że ludzie tracą kontakt z książką, teatry zrobiły się potwornie drogie.

Proszę jeszcze powiedzieć, jakie ma pan teraz plany?

- Muszę wydać jeszcze co najmniej „Solidarność złodziei” i trylogię „Pyszczek w pyszczek”. Chciałbym również, poprzez crowdfunding, wydać audiobook napisanej w więzieniu „Zbrodni i...” przez siebie czytany. Marzy mi się wystąpienie na żywo w stand-upowym wygłupie solowym. Chciałbym też uzyskać kąt na swój cykl porad: "Jak znaleźć szczęście w pisowskim nieszczęściu?". I jeszcze mieć jakiś swój dach nad głową.

A jak radzi pan sobie ze starością?

- Szczerze? To będzie trochę żałosne... Skoro w swoim mózgu jestem ciągle chłopakiem sprzed 60-70 lat, mozolnie próbuję być do niego podobny i na ciele.

Zdarza się panu myśleć o śmierci?

- Nieustannie. Ale wyłącznie o tym, co wtedy będzie z moimi najbliższymi. Jak mam zabezpieczyć ich życie. To pewnie zależy od tego, ile jeszcze napiszę, wydam, zagram. Więc planuję jeszcze trochę pożyć.

 

1 i 2 grudnia (o 19.00) spektakl "Dogville" wraca na scenę teatru Syrena.

 

Jerzy Nasierowski – urodzony 27 maja w Grochach. Aktor, pisarz. Absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie. W latach 1957-59 występował w Teatrze Powszechnym, w 1959-62 w Narodowym. Grał również w Teatrze Komedia, Współczesnym, Ateneum. W latach 1993-1996 w teatrze im. Solskiego w Tarnowie. Popularność przyniosły mu role w filmach takich jak "Zamach" (1959) czy "Godzina pąsowej róży" (1963). Obiecująco zapowiadającą się karierę przerwał skandal. W 1973 roku Nasierowski został skazany na 25 lat pozbawienia wolności za rzekomy współudział w zabójstwie Anny Wujek, popełnionym przez jego młodego kochanka, Andrzeja, przy okazji włamania. W trakcie procesu wyszły na jaw dokonywane przezeń kradzieże i przestępstwa gospodarcze. Proces Nasierowskiego uchodzi za najgłośniejszą sprawę karną lat 70., a część historyków uważa, iż wyrok miał uderzyć w ówczesne środowisko artystyczne. Na podstawie więziennych przeżyć, podczas odbywania kary, napisał Nasierowski powieść: „Zbrodnia i...”, wydaną pod pseudonimem Jerzy Trębacki w 1988 roku dzięki wstawiennictwie Romana Bratnego, który umożliwił jego przedterminowe wyjście z więzienia. W książce nie krył się ze swą orientacją homoseksualną, w związku z czym Jerzy Urban określił go mianem „pierwszego pedała III Rzeczpospolitej”. Po wyjściu z więzienia grał epizody (m.in. "Chłopaki nie płaczą", "Boża podszewka", "Wałęsa. Człowiek z nadziei"). Wydawał książki (m.in. "Nasierowski, ty pedale, ty Żydzie", "Nasierowski ty antychryście.."). W roku 2016 zagrał w sztuce "Dogville" w teatrze Syrena. Kontrowersje wywołał jego powrót na scenę a zwłaszcza fakt, iż w spektaklu wcielił się w rolę mordercy.