Anna Grzybowska, dziennikarka, która w Szpitalu im. Świętej Rodziny przy ul. Madalińskiego urodziła syna, w dniu jego dwunastych urodzin postanowiła podzielić się swoją historią. W odpowiedzi na post otrzymała setki maili. Publikujemy jeden z nich.
Wtedy ostatni raz słyszałam bicie serca mojego dziecka
Iga, jak pisze w liście, Szpitalny Oddział Ratunkowy znała bardzo dobrze - bywała tam codziennie z powodu sączących się wód płodowych. 9 marca, jak relacjonuje, była na przełomie osiemnastego i dziewiętnastego tygodnia ciąży. Była, jak twierdzi, pod opieką profesora Bogdana Chazana. Pisze, że lekarze stwierdzili znaczny ubytek wód płodowych i Iga natychmiast trafiła na oddział patologii ciąży. Wtedy, jak relacjonuje, ostatni raz słyszała bicie serca swojego dziecka.
Już na oddziale dano jej jakieś leki - pielęgniarki, jak twierdzi, poinformowały ją, że to leki przeciwbólowe.
Mówiłam, że nic mnie nie boli i nie chcę leków. Za parę chwil kolejna próba i tekst - to na podtrzymanie ciąży. Pomyślałam ok... przecież nie znam wszystkich leków. Zaufałam. Połknęłam
Nie minęła godzina i Iga, jak pisze, poszła do łazienki.
Zalała mnie krew. Dzwonię dzwonkiem, nikt nie przychodzi. Cała zakrwawiona, okrakiem poszłam do pokoju pielęgniarek. Spojrzała na mnie jedna i mówi: przecież pani rodzi. W gratisie dała mi wiaderko do zbierania moczu: „niech pani sobie łapie
Iga pisze, że była roztrzęsiona, że nikogo przy niej nie było. Wróciła do łazienki. Poroniła.
Łazienka była cała zalana krwią, a ja trzymałam na ręku moją dziecinkę... Zaczęłam ponownie dzwonić tym cholernym dzwonkiem, aż w końcu pojawiła się młodziutka pielęgniarka, która doznała szoku
A na końcu dodała - to córka
Jak opisuje w liście, pielęgniarka zaczęła krzyczeć, zbiegła się też reszta personelu. Potem cały czas była z Igą, trzymała ją za rękę podczas zabiegu i to był, jak pisze, jedyny ludzki odruch, na jaki zdobył się cały personel oddziału patologii ciąży.
Iga pisze, że próbowała walczyć o znieczulenie miejscowe.
Dostałam papiery do podpisania i wybór: znieczulenie ogólne lub miejscowe. Prosiłam o miejscowe, usłyszałam, że nie umieją takiego wykonać i im się spieszy, bo na korytarzu kolejka. Zgodziłam się na ogólne. Przypięta do fotela leżałam zrezygnowana, rozżalona. Pokłuli mnie całą od rąk po stopy, bo nie mogli się wkłuć
Iga pisze, że puściły jej nerwy.
Wyrwałam zapięcia i półprzytomna poszłam na oddział. Po drodze zawołała mnie pielęgniarka. Dała mi do podpisania kolejne papiery. A na koniec wyciągnęła pojemnik na mocz, w którym wciśnięte było moje dziecko i dodała - to córka...
W kapciach wyszłam ze szpitala
Iga, jak pisze, była zrozpaczona, nie miała na nic sił. Rano, jak pisze, przyszedł do niej prof. Chazan.
Wezwał mnie do gabinetu z pretensjami, co ja wyrabiam, przecież trzeba mnie wyczyścić. Odpowiedziałam mu, że mam w dupie takich lekarzy i personel, że moje dziecko zostało potraktowane jak śmieć i spotkamy się na pewno w sądzie... Zostałam wyproszona z gabinetu, a wręcz wyrzucona z oddziału. To był marzec, śnieg za oknem, a ja w piżamie i kapciach wyszłam ze szpitala
Dzisiaj Iga ma 26 lat. Nadal mieszka w Warszawie, jest mamą dwuletniej Zuzi.