Jechałem nocnym autobusem. Do środka wsiadł "budzący odrazę". Kierowca poprosił go, by wyszedł

Wreszcie przekonałem się, że przepis z regulaminu ZTM o "budzących odrazę" nie jest martwy. Wczoraj kierowca miejskiego autobusu poprosił pasażera, by opuścił pojazd, bo nie chce, żeby w środku śmierdziało. Minęło kilkanaście godzin od tego zdarzenia, a ja nadal zastanawiam się, czy dobrze zrobił.

Spodobało ci się? Polub nas

Jadę z Ursynowa do centrum. Tuż po północy wsiadam do nocnego autobusu N34. Podjechał przegubowy solaris. Prowadzi go młody kierowca. Takich lubię, bo najczęściej podróż z nimi jest komfortowa. Nie hamują w ostatniej chwili, podjeżdżają pod krawędź przystanku, obniżają podłogę matkom z wózkiem czy niepełnosprawnym.

Dojeżdżamy do przystanku za skrzyżowaniem Woronicza z Wołoską. Widzę, że z ławki pod wiatą podnoszą się młody chłopak w okularach i ogorzały mężczyzna, z gęstym zarostem, w za dużych i mocno przybrudzonych ciuchach. Obaj rozmawiają ze sobą i popijają piwo z puszki.

Głupio się przyznać, ale odruchowo odwracam się, czy gość z brodą nie wybierze miejsca obok mnie. Pierwsze skojarzenie? Będzie śmierdziało. Mężczyzna wsiada jednak trzecimi drzwiami. Ja siedzę zaraz za drugimi, z widokiem na przednią szybę.

"Ej, młody nie wygłupiaj się. No jedź!"

Drzwi się nie zamykają. Z szoferki wychodzi kierowca. Podchodzi do mężczyzny, który właśnie wsiadł. - Ma pan bilet? - pyta. - Nie, ale mogę kupić - proponuje. - Nie sprzedam panu - odpowiada kierowca. - Czemu? - pyta chłopak w okularach. - Bo ten pan budzi odrazę. Później będzie śmierdziało. Proszę opuścić autobus - zwraca się ponownie do mężczyzny szczupły i niezbyt wysoki kierowca. - Ale ten pan nie śmierdzi - znowu reaguje kompan z przystanku. - Albo pan wysiądzie z pojazdu albo dalej nie pojedziemy - kończy stanowczo kierujący i wraca do kabiny. Silnik przestaje pracować.

- Ej, młody nie wygłupiaj się. No jedź! - krzyczy z końca autobusu chłopak w czapce bejsbolówce i ortalionowym dresie. Po chwili wstaje i podchodzi do szoferki. W ręce trzyma otwartą butelkę z piwem. - Człowieku, no co ci przeszkadza ten facet? Jedź k...a, bo się spieszę. Muszę rano wstać do pracy - próbuje przekonać kierowcę. Teraz do kabiny podchodzi rosły chłopak. - Jedź! - mówi uprzejmym, acz rozkazującym tonem. - On za chwilę wysiądzie z tego autobusu, a ja będę w tym smrodzie jeździł do rana - argumentuje przez szybę szoferki kierowca.

- Ok, czyli jak on wyjdzie, to ty ruszysz? - upewnia się ten w dresie. - Tak - słychać z kabiny. - Dobra, załatwię to. Jestem kryminalistą - rzuca zuchwale. Przechodzi do tyłu, przepraszając wszystkich za zamieszanie. Zabiera mężczyźnie puszkę z piwem, wybiega z autobusu i wrzuca ją do kosza na śmieci. Wraca do środka. Prosi mężczyznę, by wstał. Bierze go pod rękę, wyprowadza na przystanek i wsiada z powrotem do autobusu. Kierowca włącza silnik, zamyka drzwi i rusza dalej w trasę.

Jedna osoba dyktuje warunki innym

Patrzę w lusterko kierowcy. Mam wrażenie, że przeżywa całą sytuację. Ja się ciągle zastanawiam, czy dobrze zrobił. A może to było nieludzkie? Nie wiem, czy mężczyzna śmierdział. Tam, gdzie siedziałem, nic nie było czuć. Fakt, wyproszony mężczyzna wyglądał jak bezdomny, ale czy to dowód na to, że "budzi odrazę"?

Wielokrotnie było tak, że do autobusu, którym jechałem, wsiadała osoba w brudnych ciuchach, z torbami pełnymi odpadków ze śmietnika. Wokoło natychmiast roznosił się zmieszany zapach uryny, potu i brudu. A pasażerowie uciekali do innej części pojazdu. W ten sposób jedna osoba dyktuje warunki innym: albo zostajesz na swoim miejscu i musisz "to" wdychać, albo stąd spadaj. Nigdy nie zdarzyło mi się, żeby ktoś wtedy zwrócił uwagę: ani kierowca ani pasażer. Natomiast zawsze słyszałem komentarze "ale on śmierdzi", "nie da się wytrzymać". Inni zakrywali nos pod koszulą albo wychodzili z autobusu i czekali na następny.

Od lipca znika z regulaminu ZTM kontrowersyjny zapis o "budzących odrazę". Ale to tylko zmiana kosmetyczna. Nadal będzie można wypraszać ze środków komunikacji miejskiej osoby "zagrażające bezpieczeństwu, porządkowi lub narażające pasażerów na dyskomfort podróży". - To jest zmiana językowa - wyjaśnia mi Małgorzata Potocka z Zarządu Transportu Miejskiego. Pytam rzeczniczkę o zachowanie kierowcy. - Miał prawo tak postąpić - słyszę.

Kierowca wystąpił tu w roli rzecznika pasażerów, choć nikt go o interwencję nie poprosił. Gratuluję mu stanowczości. Żałuję tylko, że kierowcy zabrakło konsekwencji (a może odwagi), by w ten sam sposób potraktować pijących alkohol w autobusie.

Więcej o: