Spodobało ci się? Polub nas
- Takie piękne warkocze miałyśmy - mówią, zerkając na zdjęcie w gazecie. - O! A tu wygrałyśmy konkurs "Miss Lata z Radiem" - cieszą się. - Lonia i Bronia zrobiły prawdziwą furorę. Choć nie są już dwudziestolatkami z nogami do nieba, to prześcignęły kilkadziesiąt młodszych konkurentek do głównych nagród. Na finałowym koncercie przyznano im tytuł "Miss czaru, wdzięku i uśmiechu" - czytają fragment artykułu "Uroda na falach eteru" z lipca 1999 roku. Był jeszcze konkurs, dzięki któremu mogły grać jako statystki w filmach i serialach. Wystąpiły m.in. w "Karolci" i "Bożej podszewce".
Artykuły prasowe o bliźniaczkach Fot. Michał Radkowski Artykuły prasowe o bliźniaczkach, fot. Michał Radkowski
Lubią rywalizację. W plebiscycie "Expressu Wieczornego" na balu bliźniąt jednojajowych zajęły drugie miejsce. Dostały w nagrodę stół do ping-ponga. Później opowiadały dziennikarzom, że jako małe dziewczynki często grały w tenisa stołowego.
- Niech pan napisze, że jesteśmy "bliźniaczki z Bojanowa", to się mamusia ucieszy - sugerują. Mają ze sobą całą siatkę artykułów prasowych na swój temat. W dużej kopercie schowane są zdjęcia: z Paryża, Londynu, rodzinne, szkolne, z dziećmi, które uczyły.
Zdjęcia z archiwum prywatnego Loni i Broni Fot. Michał Radkowski Zdjęcia z archiwum prywatnego Loni i Broni, fot. Michał Radkowski
- Rodzice byli bardzo szczęśliwi, bo ciągle ktoś pukał do drzwi i mówił, że oglądał nas w telewizji, reklamach, filmach, czytał o nas w gazetach - mówią z dumą. Któregoś dnia, jeszcze w latach 90-tych, weszły do kawiarenki w budynku Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych przy ul. Chełmskiej. Od razu wzbudziły zainteresowanie. - Tam się kręciło mnóstwo ludzi z telewizji. Zaczęli do nas podchodzić, wypytywać. I już dzień później byłyśmy w programie "Kawa czy herbata". Mamusia nic nie wiedziała, włączyła rano telewizję, zobaczyła swoje córeczki, nogi jej się ugięły, a my tam śpiewałyśmy. I tak to się zaczęło - opowiadają.
Wygląd
- Widzę podwójnie - powiedziałem, gdy spotkaliśmy się w Ogrodzie Saskim. Ubrały się niemal jednakowo, choć wcześniej tego nie ustaliły. - Jak już coś upatrzyłam w sklepie, to od razu kupowałam też dla siostry - przyznaje Bronia. To mama chciała, żeby wyglądały tak samo. Dlatego kupowała dziewczynkom identyczne ubrania. Gdy sweterki różniły się choćby wzorkiem, robiły od razu awanturę. W szkole, gdzie uczyły, miały ze sobą tabliczki z literami B i L. Dopiero, gdy wyszły za mąż, zaczęły się inaczej ubierać. Ale...
- Gdy po roku wróciłam z mężem z placówki dyplomatycznej do kraju, na lotnisku czekała siostra - wspomina Bronia. - Obie miałyśmy kurtkę w tym samym stylu, podobny fason i krój. Mamy taki sam gust.
Siostry Bronia (z prawej) i Lonia w Ogrodzie Saskim Fot. Michał Radkowski Siostry Bronia (z prawej) i Lonia w Ogrodzie Saskim, fot. Michał Radkowski
Mężczyźni
Podobnie jest z mężczyznami. - Podobali nam się ci sami chłopcy - przyznają. - Ale, jak Broni bardzo na jakimś przystojniaku zależało, to jej go oddawałam - śmieje się Lonia. Na potańcówkach lubiły wymieniać się mężczyznami. Dla żartu. Ale żaden o tym nie wiedział. Scenariusz zawsze był podobny. - Wychodzimy do toalety, tam sobie o nich opowiadamy. Potem zamieniałyśmy się miejscami i dalej z nimi tańczyłyśmy i rozmawiałyśmy. Nigdy się nie zorientowali - mówią rozbawione.
Obie przyznają, że najbardziej podobali im się mundurowi. Bronia poznała męża dzięki Irenie Dziedzic, szalenie popularnej w PRL-u prezenterce telewizyjnej. Do swojego talk-show "Tele-Echo" dziennikarka zaprosiła braci bliźniaków. Obaj byli wojskowymi. - Nie oglądałyśmy tego programu, ale koleżanki w pracy nam powiedziały, że to byłby dla nas dobry materiał na mężów - opowiadają. Po jakimś czasie do szkoły, w której uczyły, dotarła depesza z Dęblina. Adresat: bliźniaczki. W kopercie były zdjęcia tych dwóch wojskowych oraz Broni i Loni. - Skąd oni mieli nasze zdjęcia? - zastanawiały się. - Był też dopisek: jeśli to autentyczna fotografia, a nie wycięte z gazety modelki, to chcą się z nami spotkać.
Lonia (z lewej) i Bronia na ławeczce w Ogrodzie Saskim Fot. Michał Radkowski Lonia (z lewej) i Bronia na ławeczce w Ogrodzie Saskim, fot. Michał Radkowski
Bliźniaczki odpisały. Miały wtedy 25 lat, przed sobą długie wakacje. One mieszkały w Wałbrzychu, a bracia byli z Warszawy. - Odległość była duża, ale chciałyśmy ich poznać - tłumaczą. Przyjechali osobno - najpierw Wojtek, potem Tomek. Zjedli obiad, rozmawiali. - Który ci się podoba? - pytała później Lonia. Bronia wskazała Tomka. Lonia się ucieszyła, bo spodobał jej się Wojtek. - Tomek był poważniejszy, taki umysł ścisły - opisuje Bronia. Przez dwa lata pisali do siebie listy. W końcu się pobrali. Później przyznała mu się, że na zdjęciach od Ireny Dziedzic wskazywała na jej brata. A list ze zdjęciem bliźniaczek wysłali do prezenterki ich przyjaciele z Klubu Nauczyciela.
- Wojtek był bardziej luzacki, zupełnie jak ja. On do mnie smalił cholewki, ale to był mól książkowy. Jego mama powiedziała mi później: "Loniu, ty musisz go zaprowadzić do ołtarza, bo inaczej nic z tego nie będzie". A ja marzyłam o tym, że to facet mnie poprosi o rękę - zwierza się.
Z Wojtkiem nie wyszło, ale Lonia dość szybko znalazła sobie męża. Też mundurowego. Był pilotem. Latał Iłem 14, który służył jako salonka dla członków rządu. Zabierał na pokład Gierka i Jaruzelskiego. - A mnie woził na kolanach. W podróż poślubną zrobił mi niespodziankę: krążyliśmy nad Warszawą, samolot co chwila się obracał, robił beczki i inne akrobacje w powietrzu - wzrusza się Lonia.
Dziś obie przyznają, że najśmieszniej było na spotkaniach rodzinnych. - Ile razy mój mąż złapał siostrę za ramię i myślał, że to ja - śmieje się Bronia.
O sobie
- To dziwne - powiedziała im kiedyś wróżka, która stawiała Tarota. - Rozłożyłam karty dla dwóch osób i okazało się, że ich życia są bardzo podobne i nakładają się na siebie.
Bronia i Lonia są bliźniaczkami jednojajowymi. To rzadkość. W Polsce zdarza się raz na 250 ciąż. - U nas bije jedno serce - mówią zgodnie. Widują się niemal codziennie. Ciągle do siebie dzwonią. Można je spotkać na próbach chóru w sanktuarium na Siekierkach. Są lektorkami w kościołach - bywają u Franciszkanów na Nowym Mieście, u św. Anny na Krakowskim Przedmieściu czy w Świętej Trójcy na pl. Małachowskiego.
Bronia (z prawej) i Lonia w Ogrodzie Saskim Fot. Michał Radkowski Bronia (z prawej) i Lonia w Ogrodzie Saskim, fot. Michał Radkowski
Mieszkają na tej samej ulicy na Ursynowie. - Ale ja dostałam tam mieszkanie w innych czasach niż Bronia - zaznacza.
- Obie jesteśmy radosne, cieszymy się wszystkim, przeżywamy wzajemnie swoje problemy - dodaje.
Lonia waży pół kilo więcej, kupuje buty o pół numeru większe od Broni i - w przeciwieństwie do siostry - pisze tylko prawą ręką. - Jest trochę pełniejsza na twarzy ode mnie - dodaje Bronia.
- Przepraszam, można zdjęcie zrobić? - pyta mężczyzna spacerujący po Ogrodzie Saskim z aparatem w ręku. To Jerzy z Woli, który od 46 lat mieszka w Toronto. Bliźniaczek nie zna. - Zatrzymałem się, bo widzę dwie piękne, identyczne panie - kokietuje. - Jaki pan przebojowy - mówi jedna z sióstr. Mężczyzna pstryka kilka zdjęć. - Przyjemnie było poznać. Życzę paniom najlepszego - mówi. Bliźniaczki - jak na sygnał - zaczynają śpiewać: "Do widzenia, do widzenia, do miłego zobaczenia". - Zaraz, zaraz. Ja to nakręcę, będzie na pamiątkę - mówi rozemocjonowany. Mężczyzna wyciąga kamerę i kręci teraz film. - Ale piękne panie. Szkoda, że mężatki - rzuca na odchodne.
Lonia (z lewej) i Bronia na ławeczce w Ogrodzie Saskim Fot. Michał Radkowski Lonia (z lewej) i Bronia na ławeczce w Ogrodzie Saskim, fot. Michał Radkowski
- Dostają panie jeszcze propozycje matrymonialne? - pytam. - Tak, ale nie korzystamy z tego. To dla nas przyjemne, pośmiałyśmy się i to wszystko - odpowiadają z uśmiechem.
Szkoła
Obie są emerytowanymi nauczycielkami. Uczyły dzieciaki z klas 1-3 w tych samych szkołach we Wrocławiu, Wałbrzychu, Szczawnie-Zdroju i Warszawie. - Koleżanki nas zawsze namawiały, żebyśmy w tajemnicy przed uczniami zamieniały się - opowiadają. Ale na takie żarty pozwalały sobie, jak same chodziły do szkoły. Obie uczyły się bardzo dobrze, ale Bronia była lepsza z przedmiotów ścisłych, a Lonia z humanistycznych.
- Pani z astronomii była tak zazdrosna, że brała nas razem do tablicy. Potem trzeba było podać swój numer w dzienniku. Ja miałam 22, ona 23 - wspomina Bronia. - I jak ja dobrze odpowiedziałam, a Lonia miała słabe oceny, to podawałam jej numer z dziennika.
Podobne zamiany robiły na klasówkach i na maturze. Nauczyciele nigdy nie byli pewni, czy sprawdzają pracę Broni czy Loni.
Nasz znany wujek
W Bojanowie - małej miejscowości w Wielkopolsce, skąd pochodzą - bliźniaczki znają wszyscy. Ich wuj, Mieczysław Stoor, grał m.in. esesmana w "Stawce większej niż życie". - W latach 60. był bardzo znanym aktorem. Niestety, zmarł dość wcześnie, bo żył tylko 44 lata. Zaczadził się w hotelu podczas kręcenia zdjęć do filmu Jana Rybkowskiego - opowiada Lonia. Co roku do Bojanowa zjeżdżają aktorzy. Były już Emilia Krakowska, Adrianna Biedrzyńska, Ewa Złotowska. W amfiteatrze jest tabliczka poświęcona Stoorowi. W gablotach urzędu gminy i w tamtejszej bibliotece wiszą na ścianach wycinki z gazet z artykułami o Loni i Broni.
Lonia (z lewej) i Bronia na ławeczce w Ogrodzie Saskim Fot. Michał Radkowski Lonia (z lewej) i Bronia na ławeczce w Ogrodzie Saskim, fot. Michał Radkowski
Wujek mówił do mamusi: "Janeczka, jak one będą kończyły siódmą klasę, to dzwoń do mnie. Chcę je wykreować na dublerki, zabiorę je do Łodzi". Swojego planu nie zdążył zrealizować. Porzuciły więc marzenia o aktorstwie i zajęły się muzykowaniem. Grały, jak ich rodzice, na akordeonie i pianinie. Ale mama rzuciła inny pomysł: zostańcie nauczycielkami. To była ich ulubiona zabawa po szkole. Do domu przychodziły dzieciaki z całej okolicy. - Ona uczyła matematyki, ja polskiego. Koleżankom i kolegom stawiałyśmy oceny. Przed naszym domem tworzyły się kolejki uczniów - śmieje się Lonia.
Po podstawówce poszły do liceum pedagogicznego. Potem były studia i zaczęły uczyć dzieciaki w Wałbrzychu. Po godzinach występowały w zespole Nadliczbówka. Śpiewały, tańczyły, grały na instrumentach, zdobywały nagrody. - Ale wydział oświaty w tamtych czasach nie zgadzał się, by być pedagogiem i artystą. Musiałyśmy wybrać - mówią. Zostały nauczycielkami, zabierały uczniów na konkursy muzyczne. Decyzji nie żałują. - Do dziś rodzice uczniów kłaniają nam się na ulicy i dziękują za tamte lata - wspominają.
Ludzie nas zaczepiają
Dalej oglądamy zdjęcia. Co chwila ktoś macha do sióstr. - To znajomi? - pytam. - Nie, tak ludzie nas witają. My się już do tego przyzwyczaiłyśmy - mówią. Przed naszym spotkaniem turystki z Wilna zaczepiły bliźniaczki. - Chciały zrobić sobie zdjęcie pod Grobem Nieznanego Żołnierza, ale jak nas zobaczyły, to od razu chwyciły za aparat. Powiedziały, że to niesamowite, jak jesteśmy do siebie podobne - śmieją się.
Bronia (z lewej) i Lonia w Ogrodzie Saskim Fot. Michał Radkowski Bronia (z lewej) i Lonia w Ogrodzie Saskim, fot. Michał Radkowski
Lonia i Bronia już się przyzwyczaiły, że gdziekolwiek są, stają się atrakcją turystyczną i obiektem do sfotografowania. - Mają nas na zdjęciach Japończycy, Wietnamczycy, Francuzi, Anglicy, Amerykanie i Niemcy - wymieniają.
Niesamowita więź
Lonia wspomina ciążę siostry. - Nie wiedziałam, że siostrzyczka rodzi, bo mieszkałam wtedy w innym mieście. Tej nocy miałam tak straszne bóle krzyżowe i brzucha. Na drugi dzień zadzwonił mąż Broni i mówi, że urodził im się syn. Ja rodziłam razem z nią - opowiada.
Podobnie myślą, podobnie czują, podobnie reagują w tym samym momencie. Nawet chorują w jednakowym czasie.
Ponoć relacja między bliźniakami jest silniejsza niż między mężem a żoną czy matką a dzieckiem. Potwierdzają. - Zawsze najpierw z informacją dzwoniłam do siostry. Mąż był zazdrosny, ale wiedział, jak silna jest między nami relacja - mówi Bronia. - Rozmawiałyśmy kiedyś z innymi bliźniaczkami i u nich dzieje się podobnie - dorzuca Lonia.
Lonia (z lewej) i Bronia w Ogrodzie Saskim Fot. Michał Radkowski Lonia (z lewej) i Bronia w Ogrodzie Saskim, fot. Michał Radkowski
- Oczywiście można oddać się rodzinie, miłości, dzieciom, ale za chwilę każda z nas myśli tylko o tym, by wyskoczyć do drugiej i się z nią spotkać - opisuje Bronia. - To mi się kojarzy z zakochaniem - zauważam. - Ale to nie ta więź. Ogromnie dużo sobie pomagamy na co dzień, przeżywamy to, co dzieje się u drugiej. Jesteśmy bardzo opiekuńcze i czułe względem siebie - dodaje.
To rodzinne. - Ojca mama miała trzy pary bliźniąt. Tato miał do pary siostrę Helenkę, dwie pozostałe to pary chłopców. I każde z bliźniąt urodziło bliźniaki. Ja też wyszłam za bliźniaka. Szwagier robił o tym pracę doktorską w USA, mówił: "Broniu i Tomeczku, nie martwcie się, wy nie będziecie mieć bliźniąt, bo mogą je mieć dopiero wasze dzieci, w drugim lub trzecim pokoleniu" - opowiada Bronia. Ma dwóch synów. Nie są bliźniakami. Ich dzieci też nie mają bliźniąt. Jak na razie przepowiednia szwagra się sprawdza.