Na początku jest nadzieja - że poznasz kogoś naprawdę spoko. A może nawet miłość? Przestajesz się łudzić po jakichś dwóch miesiącach, po których facet, który miał nią być (bo były i przytulanki przed TV, poznał twoich rodziców, a nawet planowaliście wspólny wyjazd latem, a to dopiero styczeń!) któregoś dnia po prostu przestaje się odzywać, a po dwóch tygodniach nie odpisywania na smsy i nie oddzwaniania pisze od niechcenia - sorry, tak jakoś wyszło (przykład z życia).
Spodobało ci się? Polub nas
Po takim doświadczeniu myślisz tylko o tym, żeby skasować konto i nigdy więcej nie "swapnąć" ani w lewo ani w prawo. Mijają jednak dni i nadchodzi ten, w którym zmieniasz zakres wieku na szerszy, wykupujesz opcję premium i wśród takich samych twarzy zaczynasz dostrzegać takie, które znów sprawiają, że serce zaczyna bić ci mocniej i jesteś gotowy na kolejną podróż w nieznane.
Czyli mówiąc wprost - kolejną randkę z Tindera.
Zaczęło się przygnębiająco. Bo wbrew temu, jak "pozytywne" zdjęcia pojawiają się na Tinderze, jest to dość smutny wynalazek. Nie będzie to jednak tekst o złamanych sercach. Ale o najdziwniejszych randkach, które zakończyły się nie na ślubnym kobiercu, ale na jednym spotkaniu. Słyszysz historie o tym, że ktoś spotkał miłość na Tinderze? Ja też słyszałam.
Jedną...
1. Randka numer jeden - kim jest ta dziewczyna?
Mówi się, że największa obawa kobiet związana z randką z internetu to taka, że facet okaże się psychopatą. Największa obawa mężczyzn, że dziewczyna okaże się gruba. Ale rzadko, i jednej i drugiej stronie przychodzi do głowy, że na randkę mógłby przyjść ktoś, kogo ze zdjęcia w ogóle nie kojarzy.
Maciek (28): Miała kilka zdjęć. Dwa swoje, z trzy ze znajomymi. Ładna blondynka, miła z twarzy. Spoko się gadało. Umówiliśmy się.
Pod Rotundą czekałem na nią o 18:00. Rozglądałem się, ale nie widziałem nigdzie podobnej twarzy. Zresztą Rotunda to najgorsze miejsce na spotkanie - tłumy i masz wrażenie, że wszyscy wiedzą, że umówiłeś się na randkę z internetu...
W pewnym momencie podchodzi do mnie dziewczyna - ciemne włosy, przeciętna uroda. Mówi: - Cześć, byliśmy umówieni. Patrzę na nią zdębiały i nie wiem, co powiedzieć. Pomyślałem, że może mam coś z oczami, więc wstępnie przytaknąłem. Poszliśmy do pubu przy Chmielnej. Zamówiliśmy piwo. Przeprosiłem i poszedłem do toalety. Zamknąłem się w kabinie, włączyłem Tindera i zacząłem przeglądać zdjęcia tej laski. To nie była ona! W pewnym momencie na którymś ze zdjęć, gdzie było więcej osób, rozpoznałem dziewczynę, z którą właśnie siedziałem na piwie.
Wróciłem do stolika. Byłem wściekły. Mówię: - Co to ma znaczyć? Czyje to są zdjęcia? Ona mówi, że koleżanki. Ja na to: - Myślałaś, że się nie zorientuję?
Zaczęła przepraszać i mówić, że gdyby wstawiła swoje, to na pewno bym się z nią nie umówił, bo na Tinderze chodzi wyłącznie o wygląd. A przecież tak fajnie się gadało.
Wściekłem się jeszcze bardziej. Zapytałem, czy ta koleżanka ma pojęcie, że jej zdjęcia są w ten sposób wykorzystywane? Powiedziała, że nie. Zacząłem się ubierać. "Moja randka" na koniec pożegnała mnie tekstem: "Dokąd się wybierasz, może chociaż zapłacisz za piwo, skoro zepsułeś mi wieczór".
2. Randka numer dwa - Piotr "nie czuję entuzjazmu"
Monika (31): Historia jest prosta. Dałam mu lajka, bo wydawał się ciekawy. I mieliśmy jakichś wspólnych znajomych. Dalekich, ale jednak. Więc byłam przekonana, że to ułatwi pierwsze minuty rozmowy.
Umówiliśmy się w kawiarni przy Pl. Narutowicza. Na piwo. Pierwsze wrażenie - spoko. Ani brzydki, ani przystojny, kilka lat starszy ode mnie. Na początku było miło. Normalnie. I nagle on zaczął mówić o sobie. Bardzo dużo, bardzo długo, bardzo depresyjnie. Opowiadał o tym, jak jego życie jest nieudane, jak rozstał się z dziewczyną, z którą ma małe dziecko. O tym, że ma kredyt na lata, że praca go nuży, że cały czas jest zmęczony.
Słuchałam z uwagą. Było mi go żal. Więc na każde jego "jest do bani" próbowałam znaleźć jakieś światełko w tunelu. Przekonywałam, że jego praca wcale nie jest nieciekawa, że może powinien spojrzeć na nią z innej perspektywy. Że powodem zmęczenia prawdopodobnie jest pogoda, bo ostatnio ciągle szaro i zimno. Że przecież kocha swoje dziecko i jak będzie się starał, to wszystko się ułoży.
Po godzinie "rozmowy" on nagle zamilkł. A po chwili powiedział: - Wiesz co, chyba dłuższe siedzenie nie ma sensu. Jakoś nie czuję entuzjazmu.
3. Randka numer trzy - różnice kulturowe.
Ania (30): Z Polakami nie wychodziło, więc pomyślałam, że może warto spróbować czegoś nowego. Kierunek - Australia. Na pewno będzie miło i na luzie. Bez intelektualnych gadek, politycznych dysput, których miałam szczerze dosyć po ostatnim "korwiniście", który wiedzę o świecie czerpał z wykop.pl i przekonywał mnie, że "Ida" to film propagandowy. Niestety, w tym wieku zaczynasz zwracać uwagę na to, jakie kto ma poglądy...
To miał być oddech. Daniel z Australii zaprosił mnie na drinka na ostatnim piętrze Hotelu Marriot. Fajnie, pomyślałam.
Odstawiłam się. Bo Marriot w końcu. Czarna sukienka, buty na obcasie. Przyszłam punktualnie, usiadłam przy barze, zamówiłam nieprzyzwoicie drogiego drinka. W pewnym momencie podszedł do mnie chłopak w okularach, mojego wzrostu (bez szpilek), w czapce z daszkiem i trampkach.
Czułam się, jakby każde z nas poszło na inną randkę, ale urzekł mnie tym, że miejsce nie determinuje dla niego dress code'u. Po 45 minutach, wypitym drinku stwierdziliśmy, że wychodzimy. Zaproponował, że ureguluje rachunek. Rzucił: - Następnym razem ty stawiasz. Nieświadoma tego, że "następny raz" będzie za pół godziny, odparłam - jasne! Daniel poczuł głód. I apetyt na coś japońskiego. Już wiedziałam, że tanio nie będzie.
Nie było. Zamówiłam zupę. Daniel - przystawkę i drugie danie. I piwo. Żyłam nadzieją, że za swoje jedzenie zapłaci. Jak bardzo się myliłam. W trakcie posiłku wyciągnął do mnie ręce i zaczął mnie dotykać, głaskać. Powtarzał, jak to swobodnie się ze mną czuje. Kuliłam się i wycofywałam.
Przyszedł rachunek. Kwota: prawie 100 zł. - To co, teraz ty? - Zapytał. Zatkało mnie, kompletnie nie umiałam zareagować. Wyciągnęłam kartę i zapłaciłam. Po czym Daniel zamówił taksówkę i zapytał, gdzie mieszkam. Przy Placu Unii Lubelskiej - odparłam z nadzieją, że może chociaż odwiezie mnie do domu. Kolejny błąd. - A to w przeciwnym kierunku do mnie, to nie. Jak wracasz?
Daniel próbował pocałować mnie na pożegnanie, ale się uwolniłam. Wsiadłam do swojej taksówki i pojechałam.
Australijczyk próbował się ze mną umówić jeszcze kilkakrotnie. Nie rozumiał, gdy pisałam, że nie mam ochoty. Polscy faceci od razu czytają sygnał "nic z tego" i zazwyczaj stawiają. Albo przynajmniej liczą "po połowie". Nie Daniel. Po tym doświadczeniu wróciłam do randek z Polakami.
4. Randka numer cztery - "włączone żelazko".
Robert (27): Seks z Tindera? Czemu nie, ale to nie jest główna motywacja. Jak będzie chemia, to nie odmówię. (śmiech) Co nie znaczy, że nie chcę po prostu kogoś poznać, spędzić z kimś fajnie czasu.
I taki czas myślałem, że spędzę z nią.
Była trochę stara, bo miała 32 lata. Ale ładna, przynajmniej na zdjęciach. Umówiliśmy się na kawę w ciągu dnia. Nie minęło pół godziny i ona mówi: - Chyba zapomniałam wyłączyć żelazko! Trochę mnie to zdziwiło, no ale zdarza się... Zaproponowała, żebyśmy poszli do niej, żeby wyłączyć to żelazko i wrócili jeszcze na jedną kawę. Okazało się, że mieszka bardzo blisko...
Gdy tylko przekroczyliśmy próg jej mieszkania, rzuciła się na mnie! True story. Podobała mi się, więc nie protestowałem. Całowaliśmy się w korytarzu i powoli zmierzaliśmy do jednego z pokojów. Prawie wszedłem do pierwszego od drzwi wejściowych, ale powiedziała, że tam nie. Drzwi były uchylone, więc kątem oka zobaczyłem, co jest w środku. A tam stało łóżeczko dziecięce. - Masz dziecko? - zapytałem. - Tak, ale spoko, jest mały, śpi - powiedziała.
- Zostawiłaś dziecko samo w domu? - Tylko na pół godziny - odpowiedziała. Nie wiem dokładnie, ile ten dzieciak miał lat, ale w tamtej chwili wszystko mi opadło. Powiedziałem jej, że to chore i wyszedłem.
5. Randka numer pięć - kolega z pracy.
Samanta (33): Zdjęcie miał jedno. Twarzy. Wydawał się przystojny. Mieliśmy też dużo wspólnych znajomych. Wszyscy z mojej firmy. Byłam prawie pewna, że razem pracujemy, ale w ogóle go nie kojarzyłam. Tindera nie traktuję wyłącznie randkowo, fajnie poznać po prostu nowych ludzi. Stwierdziłam - zagadam.
Nie pomyliłam się. Okazało się, że pracujemy razem. I to na tym samym open spejsie. Zastanawiałam się, jak to możliwe, że się nigdy nie widzieliśmy? Gdybym wiedziała, co się wydarzy, nie ośmieliłabym się szukać odpowiedzi na to pytanie.
W prawo swapnęłam go w piątek. Przegadaliśmy cały weekend. Nawet w kwestii poglądów politycznych się zgadzaliśmy. Sprawdził wcześniej, jaki mam stosunek do związków partnerskich, katastrofy smoleńskiej i aborcji. Lubię inteligentnych facetów. Pomyślałam - ufff, ten egzamin zaliczyłam. Przez cały weekend zdążyłam sobie stworzyć cały jego obraz - szczupły, przystojny blondyn, zaangażowany społecznie, do tego z dobrą posadą w agencji. W niedzielę (przynajmniej w mojej głowie) już byliśmy na etapie planowania wesela w górach. Bo on też lubił góry. (śmiech)
Odważnie zaproponowałam spotkanie w niedzielę wieczorem. Odmówił. Bo zmęczony, "rano trzeba wcześnie wstać". Zapytał, czy nie poszlibyśmy w przerwie na lunch coś zjeść. Bezpiecznie - pomyślałam. Następnego dnia po krótkiej wymianie zdań na Facebooku spotkaliśmy się przed knajpką obok naszej firmy.
Mężczyźni boją się, że dziewczyna okaże się gruba? Otóż, nie tylko. Facet nie tylko był gruby, ale do tego niski. Nie oceniam ludzi po wyglądzie, ale tego dnia po raz pierwszy w życiu poczułam się oszukana. Zdjęcie kolesia pochodziło prawdopodobnie z jego "lepszych lat". O wzrost nie zapytałam - moja wina. Pomyślałam - ok, w rozmowie był fajny, więc może jednak zostaniemy kumplami? Nie było takiej opcji. Jak umawiasz się z kolesiem przez Tindera, wiadomo, że nie chodzi o przyjaźń.
To był nasz pierwszy i ostatni wspólny lunch. Ale do dziś mijam go na korytarzu i jest mi po prostu głupio. O flircie z facetem z pracy już dawno nie myślę.