Spodobało ci się? Polub nas
Wiele pytań, jeszcze więcej zarzutów i sprzecznych informacji. Odpowiedzi - wciąż niewiele. Czy Fundacja SOS Bokserom naprawdę bezprawnie odbiera ludziom ich stare i schorowane psy, by za pośrednictwem strony internetowej wyłudzać od wrażliwych na losy zwierząt ludzi pieniądze? Czy może naprawdę walczy o ich przetrwanie?
O Dianie , która została odebrana właścicielowi Tadeuszowi Majewskiemu oraz o Amorze - odebranym Państwu Klebba, pisaliśmy kilka miesięcy temu. Wtedy psy, zdaniem prezes Fundacji SOS Bokserom Germaine Chekerjian, jeszcze żyły. Dziś, jak twierdzi prezes, Diana przeszła "za tęczowy most", a Amor? Wciąż nie wiadomo, gdzie przebywa. Kilka miesięcy temu prezes twierdziła, że jest mu na pewno lepiej niż u jego właścicieli, gdzie był zaniedbywany. Nie tylko jemu.
"Codziennie chodzili do budy i sprawdzali, czy bokserka jeszcze żyje"
Kolejnym zaniedbywanym psem jest Figa, która właścicielom została odebrana 4 lutego. O całej sytuacji opowiedziała nam córka właścicieli psa - Kamila. - Figa miała ogromne guzy, była schorowana. Jej weterynarz wydał jednak oświadczenie o nieoperacyjności psa. Moi rodzice mają również drugiego psa. Chcieli więc adoptować trzeciego boksera, zanim Figa odejdzie, aby temu drugiemu nie było smutno. Zgłosili się do Fundacji SOS Bokserom. Przyjechali dwaj panowie na wizytę przedadopcyjną. Gdy zobaczyli Figę, uznali, że zabiorą ją ze sobą i postarają się wyleczyć, bo w Warszawie w klinice mają dużo lepszy sprzęt. I że zrobią to za darmo. Moja mama się zgodziła, pomyślała, że może jej weterynarz się pomylił, i że jest jeszcze szansa na uratowanie Figi. Panowie psa wzięli. I tyle go widzieliśmy - opowiada Kamila.
Bokserka Figa Decyzja weterynarza
Zeznania Kamili nie zgadzają się zupełnie z tym, co czytamy na stronie fundacji. Zdaniem przedstawicieli, właściciele zaniedbali psa, "czekali aż umrze", "codziennie chodzili do budy i sprawdzali, czy bokserka jeszcze żyje", nie obchodziły ich jego losy ( więcej na stronie fundacji ). Na stronie widać zdjęcia przedstawiające Figę po operacji.
- Fundacja przeprowadziła badania i nagle się okazało, że pies może być operowany, ale czeka go szereg operacji, za które musimy zapłacić 3 tys. zł. Powiedziałam, że nie stać nas teraz na takie wydatki. Więc zaproponowano nam, żebyśmy zrzekli się psa na rzecz fundacji i adoptowali innego. Powiedziałam, że nie ma takiej mowy i że postaram się znaleźć weterynarza, który przeprowadzi taką operację, że zbierzemy pieniądze. Ona na to, że fundacja ma najlepszych lekarzy i sprzęt, że mam wysłać zaświadczenie. Poinformowałam ją, że podjadę na policję i do weterynarza, zapytam czy rzeczywiście fundacja ma prawo do przetrzymywania mojego psa. Rozmowa się skończyła. W fundacji już nikt nie odbierał. Próbowaliśmy dzwonić z innego numeru, ale bezskutecznie. Po jakiś 20 połączeniach odebrała prezes Germaine, ale powiedziała tylko, że psa nie odda. Potem już całkiem kontakt się urwał. Ta operacja została przeprowadzona bez naszej zgody. Będziemy szczęśliwi, jeśli Figa będzie żyć i wyzdrowieje, ale chcemy ją z powrotem - opowiada.
Na stronie fundacji można obejrzeć mocne zdjęcia z operacji Figi.
Bokserka Figa materiały właścicieli
Kamila utworzyła wydarzenie na Facebooku , gdzie opisuje swoją historię. Uczestniczy również w rozmowach na innych profilach utworzonych jeszcze w sprawie Diany - Uwolnić Dianę i Stareńka Bokserka Diana . Tam w komentarzach odbywa się nagonka na fundację, z kolei na stronie fundacji nagonka na nieczułych właścicieli, którzy nie dbają o swoje psy. Jaka jest prawda?
Kuriozum
W sądzie toczy się od kilku tygodni sprawa o wydanie Diany jej właścicielowi. Przedstawicielka Sądu Rejonowego Warszawa Praga Południe Marzena Starnowska poinformowała nas, że sprawa jeszcze się nie zakończyła. Oraz że dochodzi do kuriozum, bo sprawa toczy się o wydanie rzeczy, której teoretycznie już nie ma - Diana zdaniem Fundacji nie żyje. Prezes miała przedstawić akt zgonu psa. Jak poinformowała Starnowska, Tadeusz Majewski nie wierzy, że akt dotyczy jego psa.
W całą sprawę zaangażował się również Mateusz Janda ze Straży dla Zwierząt. Wraz z właścicielem Diany i jego pełnomocnikami - Państwem Lewin oraz prokuratorem z Prokuratury Rejonowej Warszawa Praga Południe postanowili szukać psa na własną rękę. Prezes cały czas odmawiała bowiem wskazania miejsca pobytu Diany. W trakcie "śledztwa" natknęli się na Wioskę dla Psów w Serocku, gdzie Diana miała być przetrzymywana. Nie odnaleziono jej tam. Odkryto również, że część psów z Fundacji jest przetrzymywana w fatalnych warunkach w hotelu dla zwierząt w Jajkowicach.
Jeśli się znajdzie, to przez przypadek
Jolanta Klebba swojego psa Amora nie widziała od lutego 2015 roku. Kilka dni temu wysłała do Fundacji pismo nakazujące natychmiastowy zwrot psa. To wynik decyzji wydanej 18 stycznia przez Samorządowe Kolegium Odwoławcze o "odmowie odebrania psa przez Fundację". Jak czytamy w dokumencie "obecnie Skarżąca Fundacja nie ma żadnych podstaw, aby odmawiać wydania właścicielce psa" ( cała decyzja ).
Fundacja SOS Bokserom Decyzja
- Co teraz? Czekamy. Oczywiście Fundacja może się znów odwołać od tej decyzji. Doszła już do perfekcji w przeciąganiu takich spraw - nie przychodzeniu na zeznania, odbieraniu listów z poczty ostatniego dnia. Ale my się nie poddamy. Jeżeli nie zwrócą psa, zakładamy im sprawę w sądzie. I tu nie chodzi o odszkodowanie, ale o ukaranie winnych - mówi pani Jolanta. - Psa nie widzieliśmy od ponad roku. Czy go jeszcze zobaczymy? Wątpię. Jeżeli się odnajdzie, to najwyżej przez przypadek. Nie wierzę w to, że fundacja go zwróci z własnej woli. Powiedzą najwyżej, że pies uciekł - dodaje.
Pani Klebba ma podejrzenia, że pies mógł zostać wywieziony za granicę. - Rozwieszamy plakaty i kontaktujemy się z niemieckimi organizacjami. Może się znajdzie...