Niedziela. W planach spacer po Skaryszaku, odwiedziny targu na Namysłowskiej, gdzieś po drodze dopada cię głód i masz ochotę na drugie śniadanie. Jednym słowem - normalność łamana na wypoczynek przed nadchodzącym tygodniem. Postanawiasz odwiedzić jedną z pobliskich knajpek, w której podają śniadania świata, w tym - polską, poczciwą jajecznicę z tym że w cenie międzygalaktycznej. Za dwa jajka z dodatkiem masła z warzywami w ilości - powiedzmy sobie szczerze - degustacyjnej - trzeba zapłacić 17 złotych. Drodzy restauratorzy - skąd wy bierzecie te ceny?!
Rozumiem, że lokal gastronomiczny to dla wielu właścicieli kura znosząca złote jaja. Łatwy i szybki zarobek będący paliwem napędowym niejednego biznesu gastronomicznego w tym mieście. Ale dochodzę kolejny raz do wniosku, że interesik się kręci, bo napędza go także wykorzystywana przez was naiwność klienta. Ba, to nie tylko moje zdanie. Widzą to mieszkańcy a nawet - uchodzący w niektórych środowiskach za wroga tychże mieszkańców - radny Daniel Łaga, który w wywiadzie ze mną mówił o pewnym niesmaku do części branży.
Spodobało ci się? Polub nas
Sam, nieraz opisywałem cenowe absurdy stolicy. Pytałem w swoich felietonach, dlaczego woda z cytryną musi kosztować 15 złotych , a smażone ziemniaki 20. Czyli tyle, ile naprawdę niezły lunch u uczciwej konkurencji. I wciąż nie znalazłem odpowiedzi. Bo jak racjonalnie wytłumaczyć człowiekowi, dlaczego dania z najtańszych produktów zawsze osiągają najwyższe ceny? Do grona tych hitów można teraz dołączyć także jajecznicę.
Do rzeczy. Naprawdę, nie wiem czym karmione i w jak luksusowych warunkach hodowane muszą być kury, aby pochodzące od nich jaja miała kosztować te 17 złotych?! Nie mówię tu o Trójkach czy Dwójkach, ale - Na Boga - nawet najlepsze Zerówki nie kosztują aż tyle! Kto choć raz kupował ekojajka wie, że za jedno płaci się średnio 70 groszy. Co ważne - myślenie nic nie kosztuje, a zdrowe zasady są bezcenne. A to u niektórych biznesmenów dawno stało się towarem luksusowy bowiem ceny za jajecznicę potrafią wejść w atmosferę absurdu i poszybować ku kosmosowi.
Nawet na upartego, gdyby ktoś chciał kalkulować, sumując wszystkie koszty - nadal jajecznica nie może kosztować 17 złotych!
Za co więc płacimy? - Tu jest Warszawa, tyle się płaci - słyszę za każdym razem, gdy zadaje to pytanie. Bzdura! To jest retoryka z głębokiego PRL-u. Dziś powiedzenie, że musi być drogo jest zaklinaniem rzeczywistości. Dowód? Proszę bardzo!
Moi redakcyjni koledzy wielokrotnie w swoich artykułach udowadniali, że za pyszne i jakościowo bardzo dobre jedzenie, nie trzeba płacić słono. Ewa Jankowska w rankingu na najlepsze pierogi w mieście, zdając się na smak Magdy Grzebyk (Krytyka Kulinarna) dosłownie na talerzu podała werdykt - najlepsze nie znaczy najdroższe.
Podobnie było z rankingiem na dobrą pizzę , której współautorem był Włoch. A także z testem na najlepszy hummus . Przyznać trzeba, że na tle tych dań nasza polska, poczciwa jajecznica wypada blado bowiem kombinatorstwo. I wcale nie chodzi o to warszawskie.
Oczywiście można nie chodzić do takich lokali i wybierać tańsze. Idąc tym tropem można w ogóle nie wychodzić z domu, bo przecież domowa jajecznica nie ma sobie równych. Po co jednak popadać w skrajność, skoro można szukać złotego środka. Czyli być uczciwym. Osobiście dziwie się i dziwić będę, bo wspomniane już na początku tego felietonu - chore ceny - tłumaczy się tym, że to wina Warszawy. Nie, otóż nie jest to kwestia położenia geograficznego a słynne na całą Polskę "warszawskie cwaniactwo" nie jest synonimem złodziejstwa. I z tym zostawiam wielu właścicieli lokali gastronomicznych. Smacznego.