"Wiem, kiedy sikasz i co robisz z żoną?. Też masz hałaśliwych sąsiadów? Tak sobie z nimi radzą warszawiacy!

Sąsiad dobrze, jak jest. I cukier pożyczy, i paczkę od kuriera odbierze, czasem i wnieść coś pomoże, bo windy brak. Nie zawsze jednak relacje z sąsiadami układają się tak dobrze. Pijackie imprezy, ujadające pekińczyki, palenie na klatce, wrzaski, a nawet strzały z pistoletu - to druga strona medalu. Jak żyć ze "złymi" sąsiadami?

Rozmawiam ze znajomymi o problematycznych sąsiadach, gdy nagle wtrąca się mieszkaniec Genewy. - Ciekawe te wasze historie. W Szwajcarii wzywa się policję, gdy sąsiad śmiał wziąć prysznic albo spuścić wodę z wanny lub w toalecie po godz. 22. Kolega raz dostał list od administratora, że za głośno zamyka drzwi wejściowe. I tam nikt nie fatyguje się, żeby przyjść do ciebie i porozmawiać, od razu dzwoni się do administracji albo na policję - powiedział i miny wszystkim zrzedły.

Spodobało ci się? Polub nas

Jaki kraj, takie problemy? Niestety, większość warszawiaków, borykających się z sąsiadami, mogłoby pomarzyć o takich problemach, jakie mają Szwajcarzy.

Mówię ci - patologia

Centrum modnego Powiśla. Stara kamienica, lokalizacja - wymarzona! Nie do końca... Znajomy opowiada mi, co przez ostatnich kilka miesięcy działo się w tym jednym z najbardziej atrakcyjnych miejsc w stolicy. On postanowił zaangażować właściciela mieszkania - podziałało.

Sąsiedzi dają w kośćSąsiedzi dają w kość Damian Kramski/ Agencja Wyborcza.pl Damian Kramski/ Agencja Gazeta

"Do sierpnia miałem za ścianą studenta. Robił imprezy, wiadomo, ale to student, ma prawo. Wyprowadził się. Mieszkanie wynajął jakiś facet. Właściciel lokalu mówił, że sympatyczny. Czasem wpadała do niego jakaś panienka. Po trzech tygodniach facet wylądował w więzieniu, nie znam szczegółów. I wtedy się zaczęło, bo ta jego panienka w tym mieszkaniu już została. Szybko przygruchała sobie jakiegoś Roberta. Imprezy kojarzymy raczej z weekendami, prawda? Tutaj impreza trwała non stop. Wychodzę rano do pracy - impreza. Wracam z pracy - impreza. W końcu powiedziałem dość i wezwałem policję, nic nie zrobili, tylko mnie chcieli legitymować. Zadzwoniłem po właściciela. Nie wierzył mi na początku, ale jak tam wszedł, to przekonał się, że nie żartowałem. Śmieci to się z tego mieszkania podobno wysypywały, ściany popisane, pobite żyrandole, strzykawki na podłodze. Właściciel od kilku miesięcy walczy, żeby pozbyć się stamtąd tych ludzi. Mówi, że ma tego mieszkania po dziurki w nosie i jak to się skończy, to je sprzedaje. Jak tylko zmienił zamki, to ta kobieta je wyłamywała. Wyłączyli jej w końcu prąd, bo podobno od miesięcy rachunków nie płaciła, to siedziała w mieszkaniu z otwartymi drzwiami, żeby jej światło wpadało z korytarza. W końcu zabrała ją policja, bo groziła nożem żonie tego właściciela. Mówię ci - patologia..."

Na celebrytów - Facebook

Stare budownictwo czy nowe, osiedle biedniejsze czy bogatsze - kolejna historia pokazuje, że nie ma to większego znaczenia. Hałasować można na wiele sposobów. I jak widać, sława nie od razu czyni nas ludźmi kulturalnymi.

Sąsiedzi dają w kośćSąsiedzi dają w kość Facebook.com Facebook.com

"Mam to szczęście, że Maciej Musiał serialowy aktor (ponoć) mieszka nade mną i urządza hałaśliwe tupano-krzyczane-wylatująco z balkonu butelkowe imprezy dość regularnie" - napisała 23 grudnia o 1:29 w nocy na Facebooku znana dziennikarka Eliza Michalik, która mieszka dwa piętra pod Maciejem Musiałem w jednym z nowoczesnych apartamentowców na Pradze...

"Mimo że już wcześniej hałasy dobiegające z mieszkania aktora spędzały mi sen z powiek, czara goryczy przelała się dopiero 23 grudnia. Dlaczego? Następnego dnia czekała mnie kilkugodzinna podróż do domu na święta. Tuż przed 1 w nocy, tak jak stałam - w szlafroku i w kapciach wparowałam do mieszkania pana Musiała. Było tam kilkadziesiąt osób - impreza jak w klubie. Powiedziałam grzecznie - proszę Państwa, wybaczcie, że psuję tak piękną uroczystość, ale w związku z tym, że muszę wstać o 8 rano i wyruszyć w długą podróż samochodem i nie chcę, aby po drodze komuś stała się krzywda, bardzo proszę o jej zakończenie. Pan Musiał wyszedł, przeprosił i powiedział, że za chwilę impreza się skończy. Odczekałam dwadzieścia minut. Muzyka wciąż grała, zeszłam więc do ochrony. Panie powiedziały, że to nie pierwszy raz, kiedy ktoś składa na pana Musiała skargę, ale ich interwencja zazwyczaj nic nie daje, więc lepiej zadzwonić na policję. Gdy policja interweniowała, ja napisałam do pana Musiała prywatną wiadomość na Facebooku, w której poinformowałam go, co zrobię, jeśli nie przestanie hałasować - zgłoszę go do dzielnicowego, wytoczę mu proces, a przy nadarzającej się okazji nagram go, jak hałasuje i umieszczę filmik na YouTube. Później opublikowałam post na FB. Po 30 minutach zrobiła się cisza jak makiem zasiał".

Grochowski folklor

Ania to z kolei osoba, która pogodziła się z tym, że decydując się na mieszkanie w niektórych okolicach, mieszkanie bierze się w pakiecie z miejscowym folklorem. W jej przypadku obeszło się bez policji i interwencji służb.

Sąsiedzi dają w kośćSąsiedzi dają w kość Renata Dąbrowska/ Agencja Wyborcza.pl Renata Dąbrowska/ Agencja Gazeta

"Wynajmuję kawalerkę na Grochowie, w starej zabudowie typu osiedle robotnicze. Jest przyjemnie i zielono. Z tego, co wiem, kiedyś te mieszkania były komunalne i wykupywali je mieszkańcy za niską cenę. Efekt tego jest taki, ze za ścianą mam starą alkoholiczkę, która krzyczy, a to na kota, a to na swojego konkubenta - "wypier***** ch***, "zamknij mordę" i takie tam miłe słowa. Zdarza jej się włączyć na cały regulator telewizor, żeby go zagłuszyć, gdy jej odpyskuje. No i - fizycznie wyrzucić za drzwi. Z drugiej strony za ścianą mam płaczącego niemowlaka, a nade mną dziewczynę, która ciągle chodzi w szpilkach. W bloku panuje dodatkowo powszechny zwyczaj palenia papierosów na klatce. Taki grochowski folklor. Ale mieszkam tu już trzy lata, nie czuję się zagrożona, rower stoi na klatce, nikt mi go jeszcze nie ukradł. Wkurza mnie czasem ten hałas, nie ukrywam, ale na szczęście nie dzieje się to codziennie. Traktuję to jako dopust Boży wliczony w koszty wynajmu taniego mieszkania".

Najlepiej do dzielnicowego

Marta mieszka na Mokotowie. Nie boi się konfrontacji. Gdy kolejny raz studenci mieszkający nad nią urządzili głośną, imprezę, postanowiła zadzwonić na policję. I potem znowu, i znowu, i znowu...

"Do mieszkania na Mokotowie wprowadziliśmy się w lipcu. Problemy zaczęły się w listopadzie. Standard - młodzi ludzie, kilka chłopaków, ciągłe imprezy. Przychodzenie i proszenie o ściszanie muzyki nie pomagało. Obiecywali, że po północy ściszą, po północy muzyka na całą kamienicę. Nie byliśmy w tym na szczęście same, wszyscy sąsiedzi byli już wściekli. Zaczęły się telefony na policję. Od razu zgodziłam się, żeby świadczyć. Większość ludzi niestety zgłasza takie sytuacje anonimowo i potem policja niewiele może zrobić. A tak to przyszli w trakcie jakiejś dużej imprezy i wszystkich wyprowadzili. Impreza się skończyła. Ale to i tak nie pomogło na dłuższą metę. Byłam gotowa iść do sądu, bo tego nie dało się już znieść. Ale skontaktowałam się z naszym dzielnicowym. Obiecała, że porozmawia z tymi ludźmi. Nie wiem, czy to zrobiła, ale od jakiegoś czasu jest dziwnie cicho. Ciekawe jak długo to potrwa..." (aktualizacja: już po kilu dniach od rozmowy autorka historii znów musiała dzwonić na policję).

Kalinka w wersji techno

Gdy już nic nie pomaga, bo "w swoim domu można robić wszystko", a to wszystko nie podchodzi pod kodeks, rozwiązanie jest jedno - przeprowadzka. Jest jednak pewne "ale".

"Nasz, a teraz już tylko mamy problem, bo ja się wyprowadziłam, trwa od lat. Pojawił się, gdy byłam jeszcze bardzo malutka, czyli prawie 30 lat temu...

Sąsiedzi dają w kośćSąsiedzi dają w kość Marcin Stępień/ Agencja Wyborcza.pl Marcin Stępień/ Agencja Gazeta

10-piętrowy blok na Saskiej Kępie, mama na 10-tym, mieszkanie na 11. Lokal należy do pewnej rodziny. Najpierw mieszkali tam rodzice, dziś mieszkają tam ich dzieci. Pod względem wychowania niczym się od siebie nie różnią. Za rodziców - głośne imprezy. Na prośby o ściszenie - chamskie odzywki i nasyłanie pijanych facetów na moją mamę. Później się wyprowadzili, jakiś czas był spokój. Aż nie wynajęli mieszkania jakiemuś Azjacie. Dwa razy nas zalał. Było ubezpieczenie, przebolałyśmy. Facet się wyprowadził. Wprowadzili się inni obcokrajowcy. Któregoś dnia stoimy z mamą na balkonie i przesadzamy kwiatki. Cisza jak makiem zasiał. I jak nagle walnęła nam po uszach taka "Kalinka" tylko że w wersji techno, to byłyśmy przekonane, że pół Saskiej Kępy to słyszy. Przyjechała policja, ale nic nie wskórali, tylko pocałowali klamkę. W końcu i oni się wyprowadzili. No to zaczął się remont. Pół roku non stop  - wiercenie, tłuczenie, walenie. Cały tydzień, nawet w weekendy. Gdy mama szła do robotników na skargę, komentarz był krótki - właściciel kazał, to robimy. I rozdział ostatni - wprowadziły się dzieci pierwszych lokatorów. Prawdopodobnie podczas remontu zerwali jakąś warstwę izolacyjną z podłogi, bo słychać od nich dosłownie wszystko. Mogłabym nagrywać, co do siebie mówią. To są ludzie, którzy mówią do siebie krzykiem. Drą się albo na siebie, albo jak rozmawiają przez telefon, a jak nie oni się drą, to drą się ich dzieci. No ale na dzieci to jest stały argument - bo to dzieci. Wiele razy do nich chodziłam, trzęsąc się z wściekłości. Któregoś razu faceta aż zatkało, bo powiedziałam krótko - "Wiem kiedy sikasz, co robisz z żoną, o czym z nią rozmawiasz". Do tego latem zdarza im się rozpalać grilla na balkonie. Żeby tego było mało, musieli sobie jeszcze kupić pekińczyka, który całe dnia ujada. Kilka miesięcy później kupili drugiego...

Mnie już ten problem nie dotyczy, ale mamy tak. Mówiłam jej wiele razy, że może to czas, żeby pomyśleć o wyprowadzce. Ale ona ma na to argument nie do zbicia: "Jaką dasz mi gwarancję, że gdzie indziej nie spotka mnie to samo?"

Nie ma to jak w domu jednorodzinnym...?

Ktoś powie - nie pasuje ci blok, bo sąsiedzi, to kup sobie dom! Okazuje się jednak, że i sąsiedzi w domkach jednorodzinnych potrafią zamienić życie w koszmar.

"Z jednymi sąsiadami mieliśmy "przygody" zanim jeszcze wybudowaliśmy dom - opowiada mi Magda, która mieszka z babcią w jednorodzinnym domku we Włochach. - Nie spodobało im się, że ktoś chce zasłonić im widok, więc robili wszystko, żeby do tego nie dopuścić. Chciałyśmy z babcią załatwić sprawę polubownie - nie dało się. Poszliśmy do sądu. Oni oczywiście przegrali, bo nie mieli żadnych podstaw, żeby zakazać nam wybudowanie domu, ale mam wrażenie, że niektórzy ludzie po prostu żyją z utrudniania życia innym i pisania kolejnych odwołań od odwołań. Dom stanął. I się zaczęło. Gdy babcia poprosiła sąsiada, aby sprzątnął gałęzie tui, które podczas ścinania wpadały wprost na naszą działkę, to wyzwał babcię od kur**. Babcia jest ekstremalnie kulturalną osobą, więc po prostu to zignorowała. Od tamtej pory traktujemy ich jak powietrze. Z kolei z drugiej strony mam sąsiada, który ma drzewka owocowe. Jest ciepło, leżę sobie na balkonie i się relaksuję, i nagle słyszę strzały jak z pistoletu. Podskakuję i szukam źródła huku. Okazuje się, że sąsiad odstrasza ptaki, które mu te owoce podgryzają... Już nie wspomnę o ujadających psach sąsiadów, które akurat mieszkają naprzeciwko siebie i nakręcają się nawzajem. Jeden niedawno zniknął na całe szczęście. Jestem przekonana, że zaszczekał się na śmierć...".

Wkurza, ale jest tak czarujący

Są sąsiedzi, którzy do szewskiej pasji doprowadziliby nawet tych najbardziej cierpliwych i wyrozumiałych. Są też tacy, którzy jednym na nerwy działają, dla innych stanowią część miejscowego folkloru. Są i tacy, którzy mimo że hałasują tak, że nawet stopery nie pomagają, mają w sobie coś, co sprawia, że wszystko chce się im wybaczyć...

"Mieszkanie w kamienicy przy ulicy Bugaj. W pewnym momencie sąsiad zaczął robić imprezy. Codziennie. Kobiety, muzyka, szaleństwo. Na początku nie wiedziałam, skąd te dźwięki dochodzą. Któregoś dnia przyszła do nas sąsiadka, z pretensjami, że u nas za głośno. Mówię, że to niemożliwe, bo gramy w planszówki, a jedyne, co wydaje jakiekolwiek dźwięki, to telewizor. Postraszyła nas, że zawoła policję. Telewizor wyłączyliśmy. Po 20 minutach przychodzi policja. Mówimy, że to nie u nas! Poszli szukać dalej. Okazało się, że obok nas żyje 90-letni staruszek, który otrzymał mieszkanie od miasta. Rzeźbiarz, do tego zasłużony na wojnie. Policji otworzyła jakaś młoda dziewczyna, zawołała staruszka. Staruszek przyszedł, pokazał swoje ordery, policjanci mu tylko zasalutowali i poszli. Od tamtej pory wpada do nas jak są znajomi i przynosi domowy bimber. Czy mnie wkurzają te imprezy? Raczej podziwiam, że dziadek ma takie zdrowie! No i jest tak czarujący, że wybaczam mu wszystko od ręki."

Co robić, gdy nie idzie się dogadać

- Artykuł 51 określany w skrócie mianem "zakłócania spokoju" zobowiązuje policjantów do zareagowania na każde zgłoszenie. Należy jednak pamiętać, że aby policja mogła zainterweniować, musi mieć osobę, której ten hałas przeszkadza - informuje Iwona Jurkiewicz z zespołu prasowego Komendy Stołecznej Policji.

Do interwencji domowych zawsze lepiej wzywać policję, nie straż miejską. Strażnicy nie mogą wejść do mieszkania. Są uprawnieni tylko do interweniowania w miejscach publicznych, np. na ulicy czy w parku.

Interwencja policji w zależności od tego, jak zareaguje hałasujący sąsiad, może się skończyć pouczeniem lub mandatem (od 100 zł do 500 zł). Jeśli interwencje będą się powtarzać, policja może skierować sprawę do sądu. Kara grzywny może wynieść nawet 5 tys. zł. Jak twierdzi Iwona Jurkiewicz, zazwyczaj osoby zakłócające spokój (np. podczas imprez) dostosowują się do polecenia funkcjonariuszy. - Czasem policja musi interweniować w jednym miejscu kilkakrotnie, ale takich powtarzających się nagminnie przypadków nie odnotowujemy zbyt wiele - mówi.

Policja częściej interweniuje po 22, ale można również zgłosić zakłócanie spokoju w ciągu dnia. Oczywiście nie wszystkie interwencje są uzasadnione. - Niektórym osobom przeszkadza ich zdaniem zbyt głośno grający telewizor, szczekanie psa czy płacz dziecka. O ile możemy poprosić sąsiada o ściszenie telewizora, o tyle dziecka czy psa nie zakujemy w kajdanki - żartuje Jurkiewicz. Od razu podkreśla jednak, że jeśli pies uporczywie ujada lub płacz dziecka budzi niepokój, jest to wystarczająca przesłanka do interwencji. - Nigdy nie wiadomo, czy dziecku lub zwierzęciu nie dzieje się krzywda - dodaje.

Niestety palenie tytoniu na klatce nie jest wykroczeniem. To pierwsze dlatego, że klatka według przepisów nie jest pomieszczeniem dostępnym do użytku publicznego, więc w takiej sytuacji interwencja policji jest wykluczona.

Przepisy nie mówią również wprost o grillowaniu na balkonach. Zakazy wynikają zwykle z regulaminów danych spółdzielni czy wspólnot mieszkaniowych. Posługiwanie się otwartym ogniem może jednak zostać odczytane jako zagrożenie pożarowe, co już jest wykroczeniem. Policja może nie tylko nakazać wygaszenie grilla, ale uznać to za zakłócenie porządku i pouczyć sąsiada lub ukarać go mandatem.

Jeśli sąsiad jest odpowiedzialny za zalanie, powinien oczywiście naprawić wyrządzone szkody. Najwygodniej jest skorzystać z ubezpieczenia, jeżeli sąsiad je ma. Jeśli nie poczuwa się do winy i nie chce pokryć kosztów remontu, pozostaje jedynie pozwać go o zwrot pieniędzy wydanych na usunięcie skutków zalania.

Jak podsumowuje Iwona Jurkiewicz, życie z sąsiadami czasem bywa trudne, ale nie wszystko kwalifikuje się pod sprawy karne i wykroczeniowe. - Dla dobra relacji sąsiedzkich warto uprzedzić sąsiadów, zanim zaczniemy robić w mieszkaniu remont lub imprezę. Warto poinformować, ile remont potrwa oraz pilnować, aby nie odbywał się on w czasie ciszy nocnej czy w weekendy, kiedy wszyscy chcą odpocząć po całym tygodniu pracy. Niestety wszystkich problemów policja nie jest w stanie rozwiązać - mówi.

Kultura osobista i odrobina empatii to klucz do zdrowych relacji z sąsiadami. Warto zastanowić się więc, zanim urządzimy kolejną w tym tygodniu głośną imprezę. Nigdy nie wiadomo, kiedy "cukier" może nam się przydać.

W której dzielnicy policja otrzymuje najwięcej zgłoszeń odnośnie do zakłócania ciszy nocnej? Sprawdź !

"Mam to szczęście, że Maciej Musiał serialowy aktor (ponoć) mieszka nade mną i urządza hałaśliwe tupano-krzyczane-wylatująco z balkonu butelkowe imprezy dość regularnie" - napisała 23 grudnia o 1:29 w nocy z na Facebooku znana dziennikarka Eliza Michalik, która mieszka dwa piętra pod Maciejem Musiałem w jednym z nowoczesnych apartamentowców na Pradze... "Mimo że już wcześniej hałasy dobiegające z mieszkania aktora spędzały mi sen z powiek, czara goryczy przelała się dopiero 23 grudnia. Dlaczego? Następnego dnia czekała mnie kilkugodzinna podróż do domu na święta. Tuż przed 1 w nocy, w szlafroku i w kapciach wparowałam do mieszkania pana Musiała, w którym było kilkadziesiąt osób, i powiedziałam grzecznie - proszę Państwa, wybaczcie że psuję tak piękną uroczystość, ale w związku z tym, że muszę wstać o 8 rano i wyruszyć w długą podróż samochodem i nie chcę, aby po drodze komuś stała się krzywda, bardzo proszę o jej zakończenie. Pan Musiał wyszedł, przeprosił i powiedział, że za chwilę impreza się skończy. Odczekałam dwadzieścia minut. Muzyka wciąż gra, zeszłam więc do ochrony. Panie powiedziały mi, że to nie pierwszy raz, kiedy ktoś składa na pana Musiała skargę, ale ich interwencja zazwyczaj nic nie daje, więc lepiej zadzwonić na policję. Gdy policja interweniowała, ja napisałam do pana Musiała prywatną wiadomość, w której poinformowałam go, co zrobię, jeśli nie przestanie hałasować - zgłoszę go do dzielnicowego, wytoczę mu proces, a przy nadarzającej się okazji nagram go, jak hałasuje i umieszczę filmik na You Tube. Później opublikowałam post na FB. Po 30 minutach zrobiła się cisza jak makiem zasiał".

Więcej o: