"Pies zatrzasnął nas na balkonie i nie jest skory do negocjacji". Najdziwniejsze interwencje strażaków z Warszawy

- Kot na drzewie, kobieta na drzewie, mężczyzna w oknie, mężczyzna na ogrodzeniu, "coś brązowego wpadło przez okno, boimy się" i w końcu - czy można zamówić pizzę? Strażacy z Warszawy muszą radzić sobie z najróżniejszymi zgłoszeniami - niektóre brzmią absurdalnie, inne trochę mniej, a jeszcze inne mimo że w pierwszej chwili brzmią absurdalnie, mogą świadczyć o poważnym zagrożeniu. Jak sobie z nimi radzą?

Spodobało ci się? Polub nas

"Chciałbym zamówić pizzę"

Najwięcej interesujących zgłoszeń jest pod numer 112: "Wielu dzwoni, bo myśli, że to taki ogólnopolski numer, pod którym można załatwić wszystko - zamówić pizzę albo poprosić o zawołanie taksówki. Tutaj nikogo już nie dziwią takie telefony".

Interwencje straży pożarnejInterwencje straży pożarnej metrowarszawa.pl metrowarszawa.pl

Średnio raz w tygodniu ktoś zgłosi rozbicie termometru rtęciowego. Brzmi poważnie, choć w rzeczywistości takie nie jest. "Gdy rozbije się termometr, wystarczy na wszelki wypadek otworzyć okno, żeby nie wdychać oparów rtęci (choć w takich ilościach rtęć nie jest specjalnie szkodliwa), zamieść rtęć do woreczka foliowego i ewentualnie dodatkowo włożyć do słoika. A następnie skontaktować się z firmą, która tę rtęć zutylizuje. Nie wolno wyrzucać rtęci na śmietnik. Ludzie boją się jednak sami zbierać rtęć w obawie, że się zatrują, więc dzwonią do straży pożarnej, która przyjeżdża i robi to za nich, a następnie wypisuje protokół z nakazem utylizacji. Co ciekawe, jeszcze nigdy nie jechaliśmy w tym celu do szpitali, gdzie takich termometrów jest najwięcej".

Pani K.

Zdarzają się zgłoszenia, na które strażacy w żaden sposób nie mogą, a nawet nie powinni zareagować. Każdej osoby muszą jednak wysłuchać. Po pierwsze - żeby upewnić się, że na pewno nic poważnego się nie stało, po drugie - żeby taka osoba już więcej nie dzwoniła. Są jednak tacy, którzy dzwonią regularnie. Po co? Żeby pogadać:

"Pani K. dzwoni do nas od 30 lat. Zgłasza zawsze to samo - zagrożenie radioaktywne i promieniowanie. Nawołuje, żeby koniecznie odłączyć całą dzielnicę od prądu. Wszyscy panią K. znają, nawet urzędnicy w biurach państwowych. Pani K. premierowi wysyła faksem pismo z informacją, że jest w stanie mu pomóc w kwestii zarządzania krajem, bo widzi pewne nieścisłości. Z jednej strony to śmieszne, z drugiej tragiczne. Nie możemy się z panią K. tak po prostu rozłączyć. Będzie dalej dzwonić i zajmować linię alarmową. Ale nauczyliśmy się z nią jakoś radzić. Gdy się pani K. wysłucha, to przez jakiś czas nie dzwoni."

StrażacyStrażacy Łukasz Głowala/ Agencja Wyborcza.pl Łukasz Głowala/ Agencja Gazeta

Nie tylko kobiety mają jednak potrzebę wygadania się: "Mężczyźni również dzwonią, ale najczęściej, żeby się wyładować. Więc rozmowa wygląda tak, że pan wykrzykuje różne wulgaryzmy, które mają obrazić dyspozytora, a gdy dyspozytor zaczyna zadawać konkretne pytania - czy coś się stało, jak możemy pomóc - rozmowa się kończy, gdyż rozmówcy zazwyczaj odkładają słuchawkę."

Coś brązowego wpadło przez okno, boimy się

Cierpliwością strażacy muszą się wykazać nie tylko w trakcie rozmów przez telefon. Najbardziej rozbrajające są sytuacje, w których cały zastęp jedzie na sygnale, by przykładowo uspokoić trzy przestraszone na śmierć kobiety, bo "coś brązowego z zielonym wpadło przez okno i siedzi za wersalką":

"Strażak wchodzi do mieszkania, zagląda za tę wersalkę i tylko się uśmiecha. Po chwili wychodzi na jaw, że brązowe z zielonym to doniczka z kwiatkiem, która pewnie na skutek przeciągu spadła z parapetu za wersalkę".

Najdziwniejsze zgłoszenia strażakówNajdziwniejsze zgłoszenia strażaków Agnieszka Sadowska/ Agencja Wyborcza.pl Agnieszka Sadowska/ Agencja Gazeta

Innym razem strażacy jechali uwolnić kobietę i trzech mężczyzn, których pies zamknął na balkonie. "Dyspozytor, który odbierał zgłoszenie pyta, jak do tego doszło? Oni mówią, że pies walnął łapą w drzwi i drzwi się zatrzasnęły. Dopytuje, czy próbowali poprosić go, żeby otworzył drzwi. Mówią, że tak, ale niestety pies nie jest skory do negocjacji. Wszyscy byli trzeźwi. Więc pojechaliśmy znów całym zastępem, żeby nie uszkodzić drzwi wejściowych dostaliśmy się na balkon za pomocą podnośnika. Strażak wychodzi na balkon, opiera się o drzwi i drzwi się otwierają. Okazało się, że drzwi były tylko lekko zatrzaśnięte i wystarczyło je mocniej popchnąć".

Bardzo wiele zgłoszeń dotyczy zatrzaśnięcia się w jakimś pomieszczeniu: "Dlatego zawsze radzimy, aby przed zawołaniem straży pożarnej, najpierw nacisnąć klamkę albo zapukać, bo może się okazać, że ktoś jest w środku".

Gdy drzwi naprawdę się zatrzasną, warto zastanowić się, czy zadzwonić do straży pożarnej czy raczej na pogotowie zamkowe. "Jeżeli właściciel mieszkania zostawił włączone żelazko lub potrawę na ogniu, to jest to wystarczający powód, żeby wyważyć drzwi. Zostaną one jednak uszkodzone. Strażacy nie są specjalistami od zamków, ale od udzielania pomocy w sytuacji zagrożenia. Gdy takiego zagrożenia nie ma, najpierw zgłaszamy sprawę na policję, która sprawdza, czy osoba ta ma prawo wejść do lokalu i wtedy może nas wezwać na miejsce, częściej jednak,  interwencje takie kończą się poprzez wezwanie specjalisty od zamków.".

Uwięzione ręce, nogi, ciało

Kolejny typ zgłoszeń nietypowych to zgłoszenia dotyczące uwięzionych części ciała. "Zaklinowane obrączki na palcu, bo mężczyźni sobie przymierzali, lub kajdanki bez kluczyka to standard. Któregoś razu strażacy musieli ratować romantyczny wieczór parze, która realizowała swoje seksualne fantazje. Mężczyzna był przykuty kajdankami do łóżka, niestety w trakcie otwierania kajdanek, kluczyk się ułamał."

Interwencje straży pożarnejInterwencje straży pożarnej mertrowarszawa.pl mertrowarszawa.pl

Do przecinania niewielkich metalowych części, takich jak obrączka, strażacy wykorzystują specjalną małą szlifierką. Czasem jednak trzeba uciąć coś większego niż niewielki, okrągły pierścionek. - Jednemu panu palec wskazujący utknął w syfonie kabiny prysznicowej. Chciał on pewnie dokładnie wyczyścić odpływ i palec się zaklinował. Mężczyzna szarpał, palec spuchł lub się uszkodził i o wydostaniu go przestało być mowy. Strażacy musieli przyjechać i palec uwolnić. Często w takich sytuacjach większa część brodzika musi pojechać z takim panem do szpitala, bo strażacy nie mogą ryzykować, że podczas piłowania uszkodzą mu palec. Zawożą pana na SOR i tam chirurg już się nim zajmuje."

Interwencje Straży PożarnejInterwencje Straży Pożarnej metrowarszawa.pl metrowarszawa.pl

Zdarzyło się również strażakom przygotowywać do transportu do szpitala człowieka z częścią ogrodzenia. "Mężczyzna przechodząc przez ogrodzenie, nabił się na nie. Gdy dochodzi do takiej sytuacji, nie możemy próbować go wyciągać, bo zostawimy otwartą ranę albo uszkodzimy narządy wewnętrzne. Staramy się przeciąć przęsło generując jak najmniejszą ilość drgań".

Bujna wyobraźnia

Największe problemy strażacy mają ze zgłoszeniami od osób "pijanych" lub "niepoczytalnych": "Nie możemy zignorować żadnego zgłoszenia, również od osoby, która jest pod wpływem alkoholu. Nawet człowiek wracający nad ranem z imprezy może być świadkiem jakiegoś groźnego wypadku. Ponadto ludzie różnie się wysławiają, niektórzy mówią bardzo ładnie, inni się jąkają, ta mowa nie zawsze jest płynna. Każdy inaczej też się komunikuje, gdy targają nim emocje. Zdarzyło się coś, co wykracza poza jego pojmowanie poznawcze, jest w szoku, nie może się wysłowić,  krzyczy. W takich sytuacjach dyspozytor musi wysłuchać tego wszystkiego, co nic mu nie mówi, zanim zacznie zbierać przydatne informacje. Zdarzały się jednak telefony, w których mężczyzna opowiadał, że widzi UFO. Ten akurat był bardzo pijany, a wiadomo, że alkohol rozwija wyobraźnię".

To właśnie od dyspozytorów zależy, czy dane zgłoszenie zostanie potraktowane poważnie czy zignorowane: "Czasem bardzo trudno jest uzyskać jakiekolwiek informacje, a sytuacja sprawia wrażenie naprawdę poważnej. Któregoś razu, w środku nocy zadzwoniła do nas kobieta i wypowiedziała dosłownie kilka słów. Przekaz był bardzo cichy i niewyraźny. Wielu z nas wsłuchiwało się w to nagranie. Ogromny szacunek dla strażaka, który był w stanie z jej wypowiedzi cokolwiek wyłuskać. Powiedziała, że jest w Parku Królikarnia, wpadła do wody, telefon ma słabą baterię i zaraz straci przytomność. Połączenie się zerwało. Gdy próbowaliśmy znów dzwonić, telefon już był wyłączony. Wrzuciliśmy jej numer w wyszukiwarkę lokalizacji, lokalizacja się zgadzała, wysłaliśmy samochód, strażacy przeszukali teren i rzeczywiście znaleźli kobietę, która wpadła do zamarzniętego stawu. Cała skostniała, więc nie mogła się ruszyć, telefon miała rozładowany. Tym krótkim telefonem uratowała sobie życie".

Fałszywy alarm

"Z tymi fałszywymi alarmami jest bardzo różnie. Część jest naprawdę w dobrej wierze. Ktoś poczuł dym albo zapach spalenizny, nie jest w stanie zlokalizować ewentualnego pożaru, więc dzwoni. W okresie zimowym takich zgłoszeń jest sporo, bo ludzie palą w piecach. Więc przyjeżdżamy i szukamy źródła dymu. Takie interwencje są trudne, bo trwają długo, zazwyczaj kończą się tak, że pożaru nie udaje się jednak zlokalizować, zawsze pozostaje jednak element niepewności, że nie wszystko zostało sprawdzone. A czasem kończy się śmiesznie, bo wchodzimy do mieszkania, w którym odbywa się "romantyczny wieczór przy świecach".

Interwencje straży pożarnejInterwencje straży pożarnej Dariusz Borowicz/ Agencja Wyborcza.pl Dariusz Borowicz/ Agencja Gazeta

Zdarzają się też alarmy w złej wierze. "Mamy na komendzie taką listę, na którą wpisujemy numery telefonów, z których otrzymujemy często fałszywe zgłoszenia. Był na przykład pan, który notorycznie dzwonił i mówił, że jego sąsiad z góry pali w domu ognisko. Strażacy wielokrotnie jechali do niego z interwencją. Tam oczywiście brak oznak jakiegokolwiek ogniska i tylko komentarz sąsiada, że ten pan lubi go dręczyć i wciąż nasyła na niego jakieś służby. Jego numer znali wszyscy mundurowi w Warszawie."

Fałszywi samobójcy to również częsty problem strażaków - zwłaszcza wiosną. Grupą "zagrożoną" są również studenci szkół psychologicznych. "Dzwoni do nas pani i mówi, że w oknie uczelni stoi człowiek i chce skakać. No to jedziemy na miejsce, spoglądamy na to konkretne okno, ale nikogo w nim nie ma. Wchodzimy do pomieszczenia, a tam w najlepsze trwają zajęcia. Pytamy - czy ktoś stał przed chwilą w oknie? Mówią, że tak. Dlaczego? Właśnie odgrywaliśmy scenę próby samobójczej. Osoby próbujące popełnić samobójstwo to również te, które postanowiły umyć okna. Ktoś zauważa taką osobę siedzącą na parapecie i przerażony dzwoni".

Na drzewie

"Dzwoni mężczyzna i mówi, że kobieta uciekła mu na drzewo. I rozłącza się. Za chwilę dzwoni kobieta i mówi, że jest na drzewie, bo uciekała przed mężczyzną, który ją bije. Oba numery dzwoniły z podobnej lokalizacji, więc połączyliśmy te zgłoszenia. Niestety, jak już dojechaliśmy na miejsce, okazało się, że co prawda drzew sporo, ale ludzi na drzewie żadnych."

Innym razem dzwonią dzieci i mówią. "Kolega nie może zejść z drzewa. Strażak pyta - po co na nie wchodził? Dzieci odpowiadają - bo się założył. Ale o co? Że wejdzie na drzewo. No to jedziemy z drabiną i ściągamy dziecko z drzewa."

Interwencje straży pożarnejInterwencje straży pożarnej Agnieszka Sadowska/ Agencja Wyborcza.pl Agnieszka Sadowska/ Agencja Gazeta

Kot na drzewie - wiadomo. "Wchodzi strażak na drzewo, wygląda trochę strasznie, bo ma hełm i wielkie rękawice, i sięga po kota. A kot przerażony widokiem strażaka, skacze na drugie drzewo. I zaczyna się gonitwa. Albo ściągamy kota z drzewa, stawiamy na ziemię, a ten z powrotem na to drzewo. Jeżeli kot nie ma właściciela, a autor zgłoszenia nie chce kota przygarnąć, stwierdzamy, że skoro sam na to drzewo wlazł, to sam też z niego zejdzie. Któregoś razu udało się uratować kota uwięzionego na drzewie, właścicielka zwierzaka wdzięczna, strażaków herbatą poczęstowała. Gdy strażacy odjeżdżali, kot wskoczył im pod koła..."

Zdarzały się strażakom również przymarznięte do lodu łabędzie, które okazywały się gałęziami drzewa czy włochate pająki spacerujące po elewacji domu studenckiego na Wołoskiej.

Rozproszenie odpowiedzialności

Ale, jak podkreślają, gorszą sytuacją od wielu zgłoszeń fałszywych lub takich niekoniecznie "niecierpiących zwłoki", jest brak jakiegokolwiek zgłoszenia: "Takie czasy, wszyscy mają telefony komórkowe, więc każdemu się wydaje, że jeśli on nie zadzwoni, to na pewno zrobi to ktoś inny. Kończy się to tak, że albo wypadku nie zgłasza nikt, albo mamy jedno zgłoszenie, które mówi nam bardzo niewiele, bo ktoś na przykład przejeżdżał obok zdarzenia i nie jest w stanie podać konkretnej lokalizacji. Im więcej zgłoszeń dotyczących jednego zdarzenia, tym lepiej. Bez problemu rozwikłamy, czy są one ze sobą w jakiś sposób powiązane, jednocześnie będziemy mieli o wiele więcej danych, które pozwolą nam działać skuteczniej. Gdy widzimy, że coś się dzieje poważnego, zawsze dzwońmy."

Tekst został przygotowany na podstawie zebranych opowieści strażaków oraz rozmowy ze starszym kapitanem Arturem Laudym, z którym spotkaliśmy się w Miejskim Stanowisku Kierowania KM PSP m.st. Warszawy, gdzie odbierane są tylko zgłoszenia z numeru alarmowego 998.

Więcej o: