Ulica Żytnia 1a, adres znany warszawskim potrzebującym, bezdomnym, emerytom, rencistom i tym, którym się w życiu powinęła noga. Codziennie około godziny 13, na dziedzińcu Ośrodka "Tylko z Darów Miłosierdzia" Caritas Archidiecezji Warszawskiej ustawia się długa kolejka głodnych. Przed godziną 14, kiedy otwierają się drzwi jadłodajni, w kolejce po darmową zupę i chleb czeka już 200 - 250 osób. Jeszcze tylko obowiązkowe badanie alkomatem (tych "pod wpływem" ustawia się na końcu kolejki, głodni stąd nie odejdą, ale muszą poczekać aż zjedzą inni) i można wchodzić. Codziennie, w kuchni Caritasu gotuje się aż 200 litrów zupy. Część trafia do mieszkańców schroniska dla bezdomnych, jednak większość jest przeznaczona dla "miastowych", jak w kuchni nazywa się potrzebujących z zewnątrz.
200 litrów zupy 200 litrów zupy, fot. Igor Nazaruk 200 200 litrów zupy, fot. Igor Nazaruk
Jest 7 rano, w czystej, wysprzątanej kuchni od dwóch godzin pracują już dyżurni. Śmiejemy się, że Magda Gessler nie miała by się do czego przyczepić. Wszystko lśni, porządek jak się patrzy. Zanim na śniadanie zejdą pierwsi mieszkańcy schroniska, trzeba zaparzyć wielki gar herbaty, pokroić chleb i wędliny. Roboty jest dużo, czasu nie wiele, po śniadaniu trzeba zabrać się za obieranie warzyw, krojenie wędlin i cebuli, smażenie słoniny i długie gotowanie, bo 200 litrów zupy potrzebuje co najmniej 4 - 5 godzin na gazie.
Śniadanie dla dyżurnych w kuchni Śniadanie dla dyżurnych w kuchni Śniadanie dla dyżurnych w kuchni
Razem ze mną w kuchni jest pani Urszula, szefowa kuchni jadłodajni Caritas Archidiecezji Warszawskiej. Siła spokoju, ogromne doświadczenie, ma absolutny posłuch pośród ekipy, jest ostateczną instancją w kwestii menu i smaku. Kuchnia pod jej sterami wydaje miesięcznie ponad 11 tys. talerzy zupy i mimo tego, że wszystko jest na jej głowie, potrafi motywować swoich pomocników, sprawia że czują się ważni i odpowiedzialni.
- Ja po prostu lubię gotować, nieważne dla kogo, dla bezdomnego tak samo się staram, jak dla gościa w restauracji. To też jest człowiek. Pracowałam w wielu warszawskich restauracjach, kawiarniach, w Forum, w Staropolskiej, na Starówce, przy Pałacu Ślubów. Jak pierwszy raz przyszłam na Święta Wielkanocne, to mi się aż serce rozkrajało. Mam wielką satysfakcję, że oni głodni nie chodzą - mówi pani Ula.
Pani Ula, szefowa kuchni Pani Ula, szefowa kuchni Pani Ula, szefowa kuchni
Głównym dyżurnym, prawą ręką pani Uli jest Zdzisław. Dyżurni zmieniają się codziennie. Każdy z mieszkańców schroniska musi odpracować co najmniej 40 godzin miesięcznie. Do wyboru ma m.in. kuchnię.
Zdzisław to chudy ale nabity 50-latek, życie odbiło na jego bokserskiej twarzy ślad, lata chlania, zawadiacki uśmiech. Od lipca nie pije, 19 lat spędził na ulicy, siedem w kryminale. Nie ma problemów, żeby opowiadać. Twierdzi nawet, że musi, bo w ten sposób może przestrzec innych. Jego największym marzeniem jest naprawa stosunków z dziećmi. Nie ma z nimi kontaktu od lat, nawet nie wie, czy ma wnuki.
Zdzisław, prawa ręka szefowej Zdzisław, prawa ręka szefowej Zdzisław, prawa ręka szefowej
Pomocnikiem jest Marek, lat 32, też alkoholik, smutna zmęczona twarz, rozedrgane ręce, rozbiegane oczy. Kiedy wychodzimy na papierosa, opowiada ale prosi o dyskrecję, nie chce, żebym zdradzał szczegóły. To jego kolejna próba "wyjścia z chlania", ma już za sobą kilkanaście detoksów i kilka razy udało mu się zachować trzeźwość przez 2 - 3 miesiące. Tak też było ostatnim razem, kiedy już wydawało się, że się uda.
- Miałem pracę, znajomych, wynajmowałem mieszkanie, chyba nawet byłem szczęśliwy. Któregoś dnia chciałem pojechać do rodzinnego miasta, załatwić urzędową sprawę. Od rana podświadomie czułem, że się napiję. Zamiast, tak jak planowałem wyruszyć z Dworca Wschodniego, pojechałem na Centralny. Tam spotkałem znajomych, pili jakieś ścierwo, to im kupiłem pół litra, miałem pieniądze, ale mówiłem, że pić nie chcę. Poszliśmy na kawę, godzinę jeszcze miałem do pociągu. I w końcu skusiłem się na małego łyczka tej wódki. Pić skończyłem po dwóch tygodniach. Straciłem wszystko, życie muszę zaczynać od początku - opowiada Marek.
Szefem dyżurnych jest Tymon, duży facet, trochę mrukliwy, ostry. Gadamy chwilę, okazuje się, że jego też życie nie oszczędziło, a raczej on sam się nie oszczędzał.
- Mam 32 lata, jestem alkoholikiem i narkomanem - mówi - Tak piłem, że miałem martwicę na nogach, groziła mi amputacja. Trafiłem na ulicę. W ośrodku jestem od dwóch lat, od tego czasu nie piję.
Kuchnia Kuchnia Kuchnia
Podobnych historii słyszę tego dnia jeszcze kilka, każda jest dramatyczna, ale nie można ich wrzucić do jednego worka "bezdomni na własne życzenie". Słyszę o bezdomnych, którzy jeszcze niedawno mieszkali na zamkniętych osiedlach, o starszej kobiecie, która trafiła na bruk przez oszusta, który zajął jej mieszkanie. Szefową "obieraka" (grupy mieszkanek ośrodka, których codziennym obowiązkiem jest obranie kilkudziesięciu kilogramów warzyw) jest pani Małgosia. Na ulicę trafiła w skutek splotu złych zdarzeń, nie przez alkohol. Jest szczęśliwa, w przyszłym roku ma dostać mieszkanie.
- Wiesz jak diabeł niszczy człowieka? - pyta Zdzisław. Mam oczy pełne łez, nie od dramatycznych wspomnień i historii, które słyszę w kuchni, ale od wiadra cebuli, którą muszę pokroić na drobną kostkę. Na ogromnej patelni smaży się słonina, która z cebulą i skrawkami wędlin trafi do zupy ryżanki i będzie jej "treścią".
- Najpierw diabeł przychodzi do naszego mieszkania i w ścianę wbija mały gwoździk. - odpowiada Zdzisław - Człowiek niczego nie zauważa, żyje dalej jak gdyby nigdy nic. Następnie diabeł przychodzi i na gwoździu wiesza kapelusz, później płaszcz, jeszcze później wchodzi w buciorach do domu, a na sam koniec całkowicie rozgaszcza się w mieszkaniu i życiu człowieka. Niszczy go. Tak było ze mną. Kiedy zaczynałem chlać i świrować, jakieś 20 lat temu, nic nie wskazywało, że skończę na ulicy. Dziś staram się wszystko naprostować, ale się nie da, nie da się wrócić tego czasu - mówi. Oprócz pracy w kuchni na Żytniej, pomaga Kapucynom na ul. Miodowej, pisze wiersze, udziela się w teatrze, gra w piłkę nożną w drużynie warszawskich bezdomnych. Pytam go, czy się nawrócił, czy wierzy w Boga. Bez namysłu odpowiada.
- Nie wierzę w Boga, ale wierzę Bogu.
Zdzisław Zdzisław Zdzisław
W wielkich stulitrowych garach ugotowało się już 10 kg tartej włoszczyzny (bez kapusty) i 15 kg ziemniaków, są już prawie miękkie. W wywarze lądują umyte wcześniej cztery korpusy z kurczaka. Po godzinie, kiedy mięso jest miękkie i odchodzi od kości, korpusy są wyjmowane, studzono i dokładnie obierane. W tej kuchni nic się nie marnuje. W zupie ląduje każdy najdrobniejszy kawałek mięsa. Następnie dodawane jest przesmażone 8 kg cebuli ze słusznymi skwarkami z 5 kg słoniny, doprawionej majerankiem, liściem laurowym i zielem angielskim. Po chwili dodawane są pokrojone drobno 6 kg różnych kiełbas i wędlin, w tym skrawków, 5 kg ryżu, 3 kg kaszy i 3 kg makaronu. Gaz pod garami jest zmniejszony i zupa powoli dochodzi.
Składniki na zupę Składniki na zupę Składniki na zupę
Składniki na zupę Składniki na zupę Składniki na zupę
- Od miasta dostajemy ok. 100 tys. zł na rok, ze środkami własnymi nasz budżet zamyka się w 10 tys. zł miesięcznie. Staramy się też pozyskiwać środki i żywność od osób prywatnych, Banku Żywności, producentów, piekarzy, masarzy itd. - mówi Sylwia Zaremba, koordynatorka logistyki Caritas Archidiecezji Warszawskiej. - Tych darowizn nie ma wcale aż tak dużo, tak naprawdę utrzymujemy się z dotacji miasta i środków własnych, darowizny to ok. 20 - 30 proc. całości. Aktualnie nasze magazyny stoją puste, makaron, mąkę, cukier, masło, to wszystko musimy kupić sami, niestety taki darczyńca się jeszcze nie pojawił, który by nam podarował te produkty, a to jest dla nas absolutna podstawa do działania. Przyjmujemy tak naprawdę wszystko, także produkty ze zbliżającym się terminem przydatności do spożycia. Niestety wciąż nie udaje nam się przekonać wielkich sieci handlowych typu Makro, Auchan, Biedronka, Carrefour do współpracy. Taką mają politykę, że niesprzedane produkty zwracają do producentów lub utylizują. Jedna z dużych sieci odpowiedziała nam, że przekazując produkty byliby stratni, bardziej opłaca się zutylizować, niż pomóc. Szkoda, bo wyrzucają codziennie tony pełnowartościowego jedzenia, choć oficjalnie się do tego nie przyznają. Powtarzam jeszcze raz. - Przyjmiemy i wykorzystamy wszystko. Potrzebujących jest wielu i ciągle przybywa. Chcę też dodać, że jesteśmy wdzięczni wszystkim naszym darczyńcom, na przykład trzy razy w tygodniu otrzymujemy pieczywo z piekarni Putka, to dla nas wielka pomoc. Bardzo dziękuję - mówi Zaremba.
Dyżurny zjada obiad Dyżurny zjada obiad Dyżurny zjada obiad
W schronisku dla bezdomnych przy Żytniej mieszka ok. 165 osób, w tym ok. 90 mężczyzn i ok. 55 kobiet. Mężczyźni zajmują dwie duże sale na górze, śpią na piętrowych łóżkach, mają wspólne pomieszczenie socjalne, pralkę itd. Kobiety mieszkają piętro niżej w podobnych warunkach. Wszyscy potrzebują wsparcia, chociażby z odzyskaniem utraconych dokumentów, uzyskaniu świadczeń socjalnych, terapii uzależnień, pomocy w znalezieniu pracy itd. W ośrodku są też tzw. mieszkania treningowe dla 20 osób, to "przejściówka" między pobytem w schronisku a usamodzielnieniem się. Jest też łaźnia, która obsługuje ok. 40 osób dziennie. Każdy z ulicy może przyjść, umyć się, wyprać bieliznę, wziąć potrzebną odzież.
- Na ośrodku bywa różnie - mówi mi dyżurny sali. Jest odpowiedzialny za porządek, zakwaterowanie nowych i trzeźwość. Mieszkańcy mają obowiązek codziennie o godz. 20 poddać się badaniu alkomatem. Nie ma dyskusji, że tylko 0,1 promila, że jedno piwko, kapkę wódeczki, czy coś. Jesteś "pod wpływem" wylatujesz z powrotem na ulicę. O powtórne przyjęcie możesz się ubiegać za 2 tygodnie. Pracownik socjalny ośrodka może też postawić warunek - idziesz na terapię, albo wylatujesz. Terapia trwa zwykle 3 miesiące.
- Jeden z drugim wypić musi, papierosa zapalić, a pieniędzy nie ma i już mu ośrodek nie pasuje - opowiada dyżurny sali mężczyzn. - A na ulicy, pójdzie na "pandę", pan da, pan da i zawsze coś tam dostanie. I tak jadą. A tutaj, jakby nie było o godzinie 20 każdy musi dmuchnąć i jak mu coś wykaże, to nie ma zmiłuj, pół godziny na spakowania i do widzenia. Często się to nie zdarza, ale czasami, zwłaszcza wśród świeżych, co dopiero na ośrodek trafili i myślą, że im się uda. Ale się mylą i później dopiero główkują, ale to już jest za późno. A na jego miejsce już biorą następnych, bo kolejka oczekujących jest długo. Zimą miejsce ciężko znaleźć - tłumaczy dyżurny.
Tego dnia, na dużej sali ośrodka rozłożono kilkadziesiąt materaców dla bezdomnych, którzy nie dostali się do ośrodka, a potrzebują się gdzieś przespać. Idzie zima, mróz. Będzie jeszcze gorzej.
Jadłodajnia Jadłodajnia Jadłodajnia
Dochodzi godz. 14. W jadłodajni wszystko gotowe, stoły wyszorowane, krzesła ustawione, w dużych foliowych workach na środku sali jest chleb, który można zabrać na resztę dnia.
Zaczynamy wydawkę. Wchodzą pierwsi "miastowi". Oprócz mnie na wydawce jest jeszcze trzech dyżurnych, jeden odpowiedzialny za rozlewanie zupy do talerzy, ja rozdaję falafele i jogurty. Falafele przygotował Mike, Libańczyk, właściciel Falafel Bejrut na ul. Senatorskiej. Mamy ich 100, kończą się po 15 minutach. Jogurty pochodzą od jednego z darczyńców, jest ich dużo, każdy dostaje po 2 - 3 sztuki. Trzeci dyżurny odpowiada za porządek, usadza do stołów, pomaga starszym zanieść zupę.
Każdy dostaje spory talerz parującej i treściwej zupy, do tego chleb i plastikową łyżkę. Zjadają szybko i ustawiają się w drugiej kolejce. Kiedy wszyscy z zewnątrz już zjedzą, zaczynają się dokładki. Przyglądam się ludziom. W kolejce widzę ludzi poubieranych w kilka bluz, kurtek na raz, na cebulę, objuczonych torbami, reklamówkami z Biedronki, w których trzymają swój cały dobytek. Są też starsi, emeryci, eleganckie panie i panowie w marynarkach pod krawatem. Wyłapuję też kilku młodych, wyglądają jak hipsterzy spod Planu B, sportowe buty, wąskie, podwinięte rurki, okulary przeciwsłoneczne na czole. Widzę też kilka pań w średnim wieku, w tym jedną skromnie, ale elegancko ubraną. Mijając ją na ulicy pomyślałbym, że to pani nauczycielka czy bibliotekarka, na pewnie nie bezdomna, głodna i potrzebująca pomocy. W ciągu najbliższej godziny, prawie 200 osób zje swój jedyny ciepły posiłek tego dnia. Jedzą na zapas, po kilka talerzy. Elegancka pani bierze aż 4 dolewki. Mają też pojemniki do których zabierają zupę i chleb na później. Nikt stąd nie wychodzi głodny.
wydawka wydawka wydawka
zupa dnia zupa dnia zupa dnia
Kiedy już wychodzą, przecieramy stoły, ustawiamy krzesła i siadamy. To czas, żeby zjeść zasłużony talerz zupy.
- A mówiłem ci, że mam wnuczkę? - pyta mnie jeden z dyżurnych, z którym pracowałem na wydawce. - Żona zadzwoniła do mnie w zeszłym tygodniu. Mówi, że docenia, że jestem trzeźwy już tyle czasu. A ja przepiłem w swoim życiu 38 lat. Już od roku jestem czysty, już pił nie będę. No i żona mi powiedziała, że chce do mnie wrócić...Strasznie jestem szczęśliwy - mówi dyżurny.
Zupę kończymy w milczeniu.
Chcesz pomóc?
Każdy darczyńca to szansa na lepsze życie dla naszych podopiecznych. Nie muszą to być znaczne kwoty ani wiele godzin pracy. Liczy się Twoje zaangażowanie i chęć pomocy. Ważne, że jesteśmy razem i że nasze dary są pomnażane. Sami nie bylibyśmy w stanie pomagać tak skutecznie.
Możesz wpłacić dowolną kwotę jednorazowo lub, co miesiąc bezpośrednio na konto:
NUMER NASZEGO KONTA: PEKAO S.A. 11 1240 1066 1111 0000 0006 0961
KRS: 0000225750
Dla Ofiarodawców z zagranicy: SWIFT: BIGBPLPWXXX IBAN: PL10 1160 2202 0000 0000 4395 7726