Drożdżówką w antyfastfoodową tarczę, czyli niech mnie pani minister nie próbuje lukrem omamić! [TATA W MIEŚCIE]

Od kilku dni drożdżówka dosłownie nie schodzi z naszych ust. Połowa z nas broni jej, jak niepodległości. Reszta domaga się ?odcukrzenia? szkolnych sklepików i stołówek. Z boku wygląda to tak: Przedwyborczą kiełbasę zamieniono na słodki lukier, a mnie zalewa krew - bo ktoś mnie tym lukrem próbuje zakleić, aż mnie od tego mdli.

- Nikt mi nie będzie zabraniał słodzić herbaty - mówi Mateusz, warszawski gimnazjalista, który bez żenady przyznaje, że w plecaku szkolnym nosi saszetki nie tylko z cukrem (do herbaty, kompotu, pierogów z owocami itd.) ale też z solą do ziemniaków - bo tych bez soli się jeść nie da - twierdzi. I poniekąd ma rację, nie ma chyba niczego bardziej obrzydliwego niż niedosolone ziemniaki, ohyda.

Ale przecież nikt solić ziemniaków nie zabraniał! Sól ma być znacznie ograniczona, ale nie całkowicie wyrzucona!

Mateusz po chwili przyznaje też, że, "diluje" saszetkami z solą i cukrem na stołówce. Podkreśla, że na razie je rozdaje, ale za jakiś czas, jeśli sól do ziemniaków nie wróci, zamierza na nich trochę zarabiać, "bo paniom kucharkom coś się chyba pomyliło i od miesiąca w szkole ziemniaczki są niesłone". Dramat!

Słyszałem też o szkole, w której rodzice zwołali nadzwyczajne zebranie z panią dyrektor, gdyż w stołówce ktoś chciał ich dzieci humusem nakarmić! Przerażeni rodzice natychmiast interweniowali, bo nikt ich dzieciom nie będzie wciskał wegańskiej propagandy! O zgrozo!

O czarnym drożdżówkowym rynku i nielegalnym obiegu chipsów, snikersów, energetyków nie wspomnę. Na pewno już o tym słyszeliście, a jak nie porozmawiajcie ze swoimi szkolnymi dzieciakami.

To tylko kilka absurdów związanych z pierwszym miesiącem działania tzw. tarczy antyfastfoodowej, która ma ochronić dzieci przed tzw. śmieciowym jedzeniem. Tych absurdów można by wymienić więcej. Trzeba jednak przyznać, że słów Joanny Kluzik - Rostkowskiej, minister edukacji, która ze słodkim, nomen omen, uśmiechem zapowiedziała w radio RMF, że udało się już "wynegocjować powrót drożdżówek do szkół, a o kawę będzie walczyć" nie powstydziłby się sam Stanisław Bareja, uważany słusznie za niedościgłego mistrza portretowania Absurdystanu.

Ale od początku: Dawno już takiego poruszenia nie było. Lament za znikającą ze szkolnych sklepików przysłowiową drożdżówką podnieśli: uczniowie (to zrozumiałe, ktoś im czegoś zabronił, nie dając nic w zamian), rodzice (bo zakazy są naruszeniem ich autorytetu, a poza tym ich dzieci lubią słodkie i nikt im tego zabraniać nie będzie!), ajenci sklepików (bo zbankrutują bez czipsów i kawy), w końcu sami piekarze i cukiernicy, którzy "od dziesięcioleci, od dziada pradziada wypiekali swoje słodkie specjały i czemu oni są winni, że teraz biedne dzieci już ich drożdżóweczek jeść nie mogą?". O zgrozo!

Nie godzi się tak bez drożdżówki, zalanej energetykiem, dopchanej chipsami i zabetonowanej nutellą. To atak na naszą konstytucyjną wolność wyboru, to atak na autorytet rodzica, który swoje dziecko chce karmić tym, czym chce! Basta!

I nie działają argumenty, że już co piąte dziecko w Polsce jest grubaskiem (proszę się na mnie nie wkurzać za to określenie, używam jedynie słów pani premier Kopacz, która wprowadzając do szkół antyfastfoodową tarczę słowa "grubasek" używała). Nie działają też argumenty, że w tłuszczach trans, czy w nadmiarze soli i cukru czai się samo zło. Ale jak to tak pić kompot bez cukru? - pytają rodzice, a za nimi ich maluchy. I co z tego, że do wyboru mają m.in.: kefiry, jogurty, maślanki, sery, ryż, owies i inne zboża, owoce, warzywa, bakalie, miody, przetwory mięsne (z co najmniej 70 proc. mięsa w mięsie), naturalne soki i kompoty (słodzone, a jakże, ale np. miodem) itd. To nie jest takie proste, żeby zadziałało trzeba dziecku więcej uwagi poświęcić, spędzić trochę więcej czasu w kuchni, a nie iść na łatwiznę wciskając mu do śniadaniówki słodką bułą. Bo skąd dziecko ma wiedzieć, że śmieciowe jedzenie jest złe i niezdrowe, skoro w domu innego się nie jada? Nie oszukujmy się, przyzwyczajenie wynosi się z domu, także żywieniowe.

Ale nie, krzyk i lament za drożdżówką był tak wielki, że zmusił minister Kluzik - Rostkowską "negocjować jej powrót do szkół". Dodam tylko, że stało się to tuż przed wyborami, a jakże! W ten sposób kiełbasę wyborczą dosłownie zamieniła na słodki wyborczy lukier! Wstyd, oj wstyd.

Czy ja, zwykły tato , mam pani minister przypominać, że szkoła jest placówką edukacyjną!? Że to w szkole dzieciaki mają się czegoś nauczyć?!

I możecie się na mnie wkurzać i przeklinać, ale nie zgadzam się na powrót słodkiej drożdżówki do szkoły! Jak będę chciał, żeby moje dziecko drożdżówkę zjadło, to ją sam upiekę. Jak mi braknie czasu na pieczenie, to pójdziemy razem do sprawdzonej cukierni. Ale nie w szkole! Zależy mi na tym, żeby moje dziecko potrafiło o siebie zadbać, żeby miało wybór i potrafiło z niego skorzystać. Ale nie w szkole! Od szkoły oczekuję prostego komunikatu: ŚMIECIOWE JEDZENIE (W TYM ZABETONOWANE LUKREM DROŻDŻÓWKI I ROGALIKI WYPEŁNIONE PO BRZEGI NUTELLĄ) - JEST ZŁE! I W SZKOLE (PODOBNIE JAK INNYCH ZŁYCH RZECZY, W TYM PAPIEROSÓW CZY ALKOHOLU) - NIE POWINNO ICH BYĆ!

Oczywiście przedstawiam tu tylko jedną stronę medalu, bo samymi nakazami i zakazami nie osiągnie się założonego celu. Dzieciaki pewnie dalej będą "dilować" solą, cukrem, czipsami, energetykami itd., ale do czasu. Kiedy Jamie Oliver jakieś dziesięć lat temu rozpoczynał swoją stołówkowo - sklepikową rewolucję w angielskich szkołach, dzieciaki na początku szmuglowały hot - dogi. Minęło kilka lat i nikt już o hot dogach w szkole nie pamięta. Tylko, że Jamie dawał coś w zamian - prócz tego, że jest prawdziwym czarodziejem patelni, światowej sławy szefem kuchni, jest też świetnym, charyzmatycznym kolesiem, który kiedy trzeba potrafił zawstydzić, a jak trzeba potrząsnąć opinią publiczną, rodzicami, nauczycielami, w końcu politykami. A u nas? No cóż...

Wstyd pani minister, wstyd mi za pani przedwyborczy lukier, którym próbuje się pani przypodobać rodzicom i pełnoletnim licealistom, czyli potencjalnym pani wyborcom. Wstyd mi też za to, że się pani rakiem ze swoich słusznych, choć może na początku trudnych i niewygodnych decyzji - wycofuje. Niby banalna drożdżówka, ale za chwilkę pojawi się jakieś inne czipsowe lobby, później ktoś stwierdzi, że energetyki też nie są złe, bo dziecko ma tak dużo zajęć, że potrzebuje się czymś "wzmocnić".

W d.. z taką reformą... Jak zawsze na pół gwizdka.

Więcej o: