Kuśnierze z Grochowa z losem już się pogodzili: Lisy niemodne, garbarni nie ma

Ona z wykształcenia jest kuśnierką, on krawcem. Poznali się w Ambasadorze, zakochali i wyjechali do Wiednia. Wcześniej ona nauczyła go futrzarskiego fachu. Od ponad 40 lat pracują razem. Są jednymi z ostatnich kuśnierzy w Warszawie.

Spodobało ci się? Polub nas

Zdjęć absolutnie nie chce. Ma swoje powody, o których dyskutować nie będzie i trzeba to uszanować. Dzień wcześniej, mimo że byliśmy umówieni wysłała mi sms o treści "Bardzo przepraszam, ale musimy zrezygnować z tego spotkania".

Jestem uparty, postanawiam spróbować.

Na bazarku przy Rondzie Wiatraczna kupuję żółte kwiaty i proszę o trzy minuty - jeśli zdołam ją przekonać - zostanę, jeśli nie - to sobie pójdę. Bez urazy.

Zgadza się.

Otwieram laptopa i pokazuję czym się zajmuję: tekst o piekarzach z Łomianek , o czapniku z Powiśla , oranżadziarzach z Grochowa .

Udało się. Mogę zostać. Rozmowa zaczyna się kleić, choć wyczuwam, że nie wszystko jest dopowiedziane. Trudno, trzeba to uszanować.

Kuśnierze z GrochowaKuśnierze z Grochowa fot. Zosia Olszewska fot. Zosia Olszewska

Kuśnierze z GrochowaKuśnierze z Grochowa fot. Zosia Olszewska fot. Zosia Olszewska

Kuśnierze z GrochowaKuśnierze z Grochowa fot. Zosia Olszewska fot. Zosia Olszewska

Zapach po przekroczeniu progu nie taki, jak można by się było spodziewać. Jest przyjemny. Nie pachnie starą szafą, naftaliną czy innym paskudztwem, raczej delikatnie lawendą i czymś owocowym, cytrynowym. Tuż przy drzwiach na desce nabite skóry. Ze ścian zwisają puchate ogony, lisie głowy i czapki zasłaniają zdjęcia modelek w futrach z lat 80', są też krótkie futerka, kamizelki, eleganckie kołnierze z farbowanych na czarno lisów i kożuchy z odprutymi rękawami. Tuż przy oknie, w pracowni na drewnianym blacie mała, niepozornie wyglądająca maszyna kuśnierska. Jak mówią kuśnierze - od niej się wszystko zaczęło.

Kuśnierze z GrochowaKuśnierze z Grochowa fot. Zosia Olszewska fot. Zosia Olszewska

Kuśnierze z GrochowaKuśnierze z Grochowa fot. Zosia Olszewska fot. Zosia Olszewska

Kuśnierze z GrochowaKuśnierze z Grochowa fot. Zosia Olszewska fot. Zosia Olszewska

- Kiedyś klientka przynosiła błamy, norki, czy lisie łapki i się szyło futra na miarę. Błamy najczęściej przywoziło się z Grecji z Włoch. Niektórzy skóry wozili też z Kanady, a łapki na kilogramy z Paryża. Teraz już tego nie ma. Lisy niemodne, garbarni nie ma, ostatni kuśnierze odchodzą - mówi kuśnierz Sławomir Wrzosek.

Nikt już błamów nie przynosi. Błam skóry jest terminem używanym przez kuśnierzy do określenia skór pozyskiwanych z dużych zwierząt, takich jak bydło, bawoły, konie, czy świnie. Ludzie przestali już ubierać się w skóry z powodów ideologicznych, zamienili je na ekologiczne sztuczne materiały imitujące skórę. Są jednak tacy, którzy mimo zmieniających się mód, jak co jesień przynoszą stare futra do poprawki, a to zwęzić, a to poszerzyć, ktoś kaptur do obszycia, ktoś płaszcz ze skóry chce skrócić, inny w spadku dostał futro i chce z niego zrobić kurtkę. Kiedyś modne były nakrycia szerokie, obszerne, albo "trapeziki", dziś dopasowane, przy ciele.

Kuśnierze z GrochowaKuśnierze z Grochowa fot. Igor Nazaruk fot. Igor Nazaruk

Kuśnierze z GrochowaKuśnierze z Grochowa fot. Zosia Olszewska fot. Zosia Olszewska

Kuśnierze z GrochowaKuśnierze z Grochowa fot. Zosia Olszewska fot. Zosia Olszewska

W latach 80 interes szedł jak się patrzy. Robiło się futra z norek. Dziś klientki futra z norek przynoszą jedynie do przeróbki, a i to rzadko. W zakładzie na ul. Czapelskiej robi się głównie z lisa i karakuł, czyli maleńkich 2 - 3 dniowych jagniąt. Na jedne futro idzie 3,5 - 4 kg łapek, czyli niewielkich skrawków, które są tak precyzyjnie zszywane, że praktycznie nie widać szwów. To prawdziwie benedyktyńska robota, wymagająca wprawy i cierpliwości.

- Z norek nie szyjemy już futer od lat - mówi pan Wrzosek. - Na Krakowskim Przedmieściu widuje się jeszcze kobiety w norkach, ale to jest już rzadkość. No ale niech pan powie, czy kobieta w norkach nie wygląda elegancko? Bez względu na wiek. Moda bez przerwy się zmienia, ale pozostaje kanon - stwierdza kuśnierz, który prócz zmieniających się mód przeklina też mole (zanim futra są przyjęte do zakładu są dokładnie oglądane i wietrzone, tak bym mieć pewność, że nie ma w nich moli) i łagodne zimy, które dobijają futrzarskich rzemieślników. Bo kiedyś zimy były inne, siarczysty mróz trzymał do końca marca i ludzie futra i kożuchy nosili bez względu na wiek.

Kuśnierze z GrochowaKuśnierze z Grochowa fot. Zosia Olszewska fot. Zosia Olszewska

Kuśnierze z GrochowaKuśnierze z Grochowa fot. Zosia Olszewska fot. Zosia Olszewska

- Skończyłam szkołę kuśnierską w Puławach i przyjechałam szukać szczęścia do stolicy - mówi kuśnierka Teresa Wrzosek - Trafiłam do kolejnej szkoły na ul. Bracką, a stamtąd do Państwowych Zakładów Krawiecko Kuśnierskich - Ambasador. Szyło się skóry, kożuchy, futra. To był ówcześnie olbrzymi zakład, największy w Warszawie, miał z 10 punktów w stolicy. To szło, pracy było bardzo dużo. Można było dobrze zarobić. - wspomina.

- Ja szyłem garnitury na miarę. Przychodził Edward Gierek, Bohdan Łazuka, Mieczysław Fog. Dla Maryli Rodowicz szyło się skórkowe kamizelki. Miałem pensję jak dobry urzędnik w ministerstwie. Kiedy poznałem żonę w Ambasadorze, postanowiliśmy wyjechać do Wiednia. Nie znając języka, ale mając w ręku fach, szybko udało się nam znaleźć dobrą robotę. Szyłem kożuchy, a żona trafiła do znanych wiedeńskich kuśnierzy. Pracowaliśmy tylko trzy miesiące bo bardzo tęskniliśmy za Warszawą. Ale dziś wiemy, że tak naprawdę roboty i dokładności nauczyliśmy się właśnie tam, w Wiedniu. Któregoś dnia żona powiedziała, że nie chce już tych szylingów i w Wigilie 1979 roku wsiedliśmy do pociągu i wróciliśmy do naszej Warszawy. Mieliśmy wtedy werwę, odłożyliśmy trochę grosza, kupiliśmy starą amerykańską maszynę kuśnierską za 850 dolarów (w tym czasie średnia pensja wynosiła 20 dolarów) i otworzyliśmy własny zakład - najpierw na Solcu, potem na Grochowskiej, w końcu na Czapelskiej i tak szyjemy do dziś.  - wspomina kuśnierz Wrzosek.

Siedzę u nich już dwie godziny. Pijemy gorącą herbatę z cytryną, jemy śliwki z sadu z Janowca pod Kazimierzem nad Wisłą, gdzie kuśnierze spędzają całe lato. Co roku zamykają zakład na letnie miesiące i wolny czas przesiadują w ogrodzie - bo klientów nie ma, bo chce się już odsapnąć po ponad czterdziestoletniej pracy. Oboje jednak twierdzą, że bez niej żyć nie potrafią. Kiedy pytam co czują kiedy myślą, że ich zawód odchodzi, oboje ukradkiem spoglądają na siebie, długo i wymownie milczą.

Kuśnierz Sławomir WrzosekKuśnierz Sławomir Wrzosek fot. Zosia Olszewska fot. Zosia Olszewska

Sławomir WrzosekSławomir Wrzosek fot. Zosia Olszewska fot. Zosia Olszewska

- Dzieci nie mamy, zakładu zostawić też nie ma komu. Zresztą kto by chciał? Ale my już się z losem pogodziliśmy. Ot, kończy się nasz czas. Nie ma już roboty dla kuśnierzy, a my już naprawdę musimy odpocząć - mówią grochowscy kuśnierze.

Więcej o: